Gościnna Gruzja

Autorka w hotelowym ogrodzie, Kabuleti

„Batumi, ech, Batumi, herbaciane pola Batumi...". Kto by pomyślał, że piosenka Filipinek z 1964 roku stanie się chwytliwym hasłem reklamowym i będzie zachęcać do odwiedzenia Gruzji, która od 1991 roku w wyniku pierestrojki jest już krajem niepodległym.

W ostatnich latach pojawiło się wiele relacji i książek opowiadających o tym niezwykłym kraju. Biura podróży, natomiast, zaczęły oferować ciekawe propozycje zarówno wycieczek objazdowych, jak i pobytów wypoczynkowych. Nic dziwnego, że coraz więcej turystów z Polski wybiera właśnie ten kraj. Tygodniowy pobyt w czerwcu dla siebie i koleżanki (obie poruszamy się na wózkach inwalidzkich) zarezerwowałam już w styczniu. Zachęciły nas do tego korzystne rabaty first minute i pozytywne wcześniejsze doświadczenia z biurem podróży, które zawsze zapewniało nam dobry hotel i pomoc w dotarciu do celu. Miejscem wypoczynku miało być słynne Batumi, jednak na dwa dni przed wyjazdem poinformowano nas, że hotel, który zarezerwowałam zerwał współpracę i biuro proponuje nam do wyboru dwa inne obiekty lub zwrot pieniędzy. Zdecydowałyśmy się na pięciogwiazdkowy hotel w miejscowości Kobuleti. Lot czarterowy z Warszawy do Batumi trwał niespełna trzy godziny. Po przybyciu na miejsce zaproponowano nam do wyboru kilka pokoi, w tym przystosowany, ale wybrałyśmy duży pokój standardowy z przestronną łazienką. No cóż, nie zawsze udogodnienia dla niepełnosprawnych są najwygodniejsze i nie wszystkim odpowiadają zastosowane rozwiązania. Sam hotel to luksusowa oaza z pięknym, dobrze utrzymanym ogrodem, w którym, oprócz moich ulubionych palm, znajdowały się również dorodne drzewa bambusowe, kolorowe krzewy, altanki. A to wszystko w bliskim sąsiedztwie kamienistej plaży (zejście po schodach). Uwagę zwracała duża ilość pracowników, ochroniarzy i luksusowych samochodów na hotelowym parkingu, których w ogóle jest niewiele w tym, raczej biednym, kraju. Nie dociekając przyczyn, muszę przyznać, że powodowało to różne domysły i spekulacje, ale tajemniczość miejsca podnosiła tylko jego atrakcyjność. Wszyscy pracownicy mieli identyfikatory ze swoimi imionami, a te były bardzo oryginalne – Kvicha, Tamuna, Tornike…

Kobuleti to niewielka miejscowość położona na Morzem Czarnym (ok. 30 km, od Batumi) otoczona malowniczymi górami Adżarii. Naprzeciwko hotelu znajdowała się niewielka cerkiew, przy której często można było spotkać okolicznych mieszkańców. Skromni, życzliwi, otoczeni dziećmi, zawsze skorzy do pomocy. Miejscowe sklepiki oferowały podstawowe towary, a sprzedawcy chętnie wdawali się w rozmowy („zachadzitie pażałsta, pogoworim”). Język rosyjski ciągle jest popularny, ale młodzi ludzie już coraz częściej lepiej znają angielski. A gruziński jest tyleż śpiewny, co i trudny.

Taksówkarza Walerija poznałyśmy pierwszego dnia pobytu. Za każdym razem, gdy nas spotykał, pomagał nam w przejściu przez ulicę, wstrzymując ruch (gruzińscy kierowcy bywają nieprzewidywalni), oferował nie tylko pomoc, ale i swoje usługi. Skorzystałyśmy. W drodze do Batumi uwagę zwracają liczne krowy okupujące pobocza, blokujące czasem ruch uliczny (podobne widoki pamiętam z Indii) i piękne góry, pola, na których już coraz rzadziej uprawia się herbatę. Dziś są to głównie uprawy winorośli i cytrusów. Ale są jeszcze niewielkie, prywatne plantacje, gdzie można kupić dobrą gruzińską herbatę, uprawianą głównie na swoje potrzeby. Walerij kupił nam kilogram liściastej mieszanki u swojego znajomego gospodarza, zapewniając, że jest dobrej jakości i na pewno będzie smakować. I smakuje.

Batumi tętni życiem, jest głośne, kolorowe. Bulwary, ścieżki spacerowe i rowerowe są ciekawie wkomponowane w piękne parki. Dużo tu kontrastów, a nowoczesne budynki ciągle sąsiadują z postkomunistycznymi blokowiskami. Miasto rozwija się bardzo szybko i wyrasta na imponujący kurort. W nocy nabiera szczególnego blasku dzięki tańczącym fontannom i ciekawie oświetlonym bryłom architektonicznym. Walerij nie omieszkał pokazać nam ulicy im. Marii i Lecha Kaczyńskich. To okazała i długa aleja. Śp. para prezydencka cieszy się w Gruzji ogromną sympatią i estymą. Mijaliśmy też słynną Czacza – Tower z fontanną, z której raz w tygodniu przez kilkanaście minut leje się gruzińska wódka z winogron – czacza. Batumi owiane jest legendą – to starożytna  Kolchida, do której przypłynął Jazon wraz z Argonautami po złote runo. Ogromna rzymska forteca w Gonio (15 km za miastem, w pobliżu granicy z Turcją), gotycka katedra i turecki meczet również świadczą o bogatej historii tego miasta. Niedaleko jest też inne, ciekawe miejsce – Petra z pozostałościami starożytnej fortecy. Nie przypomina Petry, którą widziałam w Jordanii, ale na pewno zasługuje na uwagę i odwiedziny. Po zgiełku Batumi z przyjemnością wracałyśmy do naszego spokojnego Kobuleti.

Gruzja to kraj o bogatej kulturze, ciekawym folklorze i zwyczajach. Z niektórymi można zapoznać się w czasie wieczoru gruzińskiego – imprezy, jaką oferują turystom wszystkie biura podróży. Nasza wieczorna uczta – supra – odbywała się w malowniczej scenerii przypominającej ruiny zamku, z szumem wodospadu i ciszą gór w tle. Nie zabrakło wina i typowych gruzińskich potraw np. chinkali (rodzaj pierożków) i chaczapuri (placek zapiekany z serem). Mocne, męskie głosy zespołu muzycznego na pewno było słychać daleko. Występował również zespół prezentujący tańce regionu Adżarii. Stroje i rytmy przypominają trochę folklor turecki. W artystycznych popisach ujawniała się gruzińska natura, w której jest dużo emocji, pasji i radości życia. W czasie takich uroczystości mistrzem ceremonii jest tamada, który wznosi toasty i dba o dobry nastrój biesiadników. Toasty naszego tamady były tłumaczone na język rosyjski. Zaczęło się od wzniosłych akcentów – za pokój na świecie, za przyjaźń (i tu nastąpiło wspomnienie Marii i Lecha Kaczyńskich), by na koniec wypić po prostu za słodkie wspomnienia. Od czasu do czasu rozlegało się „gaumardżos” , co dosłownie oznacza „zwycięstwo”, a jest odpowiednikiem naszego „na zdrowie”. Goście są zachęcani do wygłaszania toastów, co jednak okazało się niełatwą sztuką. Polakom lepiej poszło – o dziwo!- ze śpiewaniem. Nie zabrakło piosenki o Batumi, ale tego wieczora w biesiadnym repertuarze znalazły się również piosenki Wojciecha Młynarskiego i czeskiego barda Jaromira Nohavicy. Polak potrafi zaskoczyć.

Pod koniec pobytu w hotelu pojawiło się kilka osób z widoczną niepełnosprawnością. Byli to przedstawiciele jednej z gruzińskich organizacji, przebywający w naszym hotelu na konferencji, której celem były rozmowy na temat integracji środowisk osób z różnymi typami niepełnosprawności. Georgi – szef grupy – okazał się osobą niezwykle kontaktową i mającą całkiem liczne kontakty w Polsce. Po dłuższej rozmowie w języku będącym mieszaniną rosyjskiego, polskiego i angielskiego doszliśmy do wniosku, że problemy w naszych krajach są podobne, a bariery i absurdy najlepiej przełamuje dobra wola i determinacja.

Tydzień to na pewno za krótko, by poznać i docenić uroki Gruzji, ale wystarczająco długo, by przekonać się, że to kraj niezwykle gościnny, w którym ceni się przyjaźń, radość życia, a toasty urosły do rangi sztuki. Zakończę więc toastem, który obrazuje gruzińską mentalność: „Wypijmy za drzewa, z których będą zrobione nasze trumny. Oby rosły jak najdłużej”.

Zobacz galerię…

Tekst i fot.: Lilla Latus

Data publikacji: 19.07.2013 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również