Maroko – arabskie plenery wyobraźni

Maroko - jeden z krajów Maghrebu - od dawna rozbudza wyobraźnię artystów, filmowców oraz zwyczajnych turystów. Kraj ten ma w swoim egzotycznym zanadrzu wiele do zaoferowania -zabytki, ciekawą architekturę, kulturę mocno osadzoną w berberyjskiej tradycji, produkty z oleju arganowego, etc. Egzotyczne i piękne krajobrazy wielokrotnie posłużyły filmowcom jako malownicze plenery. W Maroku kręcono m.in. „Królestwo niebieskie", „Gladiatora", „Seks w wielkim mieście".

Gdy decydowaliśmy się z Markiem na ofertę jednego z popularnych biur podróży, mieliśmy już swoje wyobrażenia o tym kraju, ale każda podróż zwykle je koryguje, ubogacając o osobiste doświadczenie. Kraje arabskie nie są najlepiej przygotowane do obsługi turystów niepełnosprawnych, więc jako „wózkowiczka” miałam pewne obawy. Na szczęście nigdzie nie brakuje ludzi chętnych do pomocy, więc i tym razem udało mi się wiele zobaczyć, choć były miejsca, do których nie mogłam się dostać lub zwiedzanie było możliwe w ograniczonym zakresie.

Naszą sierpniową wędrówkę po Maroku zaczęliśmy od miasta Essaouira nad Atlantykiem. Po drodze obserwowaliśmy niezwykłe zjawisko: kozy pasące się na…drzewach. Uwielbiają one owoce drzew arganowych, z których wyrabia się oliwę i kosmetyki. To roślina endemiczna rosnącą tylko w Maroku.
Essaouira (dawniej: Mogador) była w latach sześćdziesiątych hippisowską stolicą kraju, a Jimi Hendrix nawet próbował kupić to miasto. Wspaniałe umocnienia starej mediny ciągle smaga wiatr, pośród skał gnieździ się mnóstwo gatunków ptaków, które bez lęku fruwają tuż nad głowami sprzedawców ryb, dzieci, turystów. Essaouira znana jest też z rzeźbiarstwa w korzeniu tui i w drzewie cedru. Na miejscowym bazarze widzieliśmy ciekawe wyroby z drewna. Sprzedawcy trochę senni, trochę zmęczeni. Ramadan w upalny dzień daje się we znaki. Zdecydowana większość mieszkańców Maroka pości cały miesiąc od wschodu do zachodu słońca. Około 19.30 ulice i sklepy pustoszały, gdy udawali się na pierwszy posiłek w ciągu dnia – iftar. Czasem również w hotelu musieliśmy zaczekać na kolację aż do chwili, gdy obsługa skończy jeść swoją ramadanową wieczerzę. Często podawano nam tradycyjne, marokańskie dania. Do najpopularniejszych należy tadżin – to nazwa zarówno stożkowego naczynia, jak i dania, które się w nim przygotowuje. Potrawę robi się na wiele sposobów, najczęściej z baraniny lub wielbłądziego mięsa. Do tego obowiązkowo miętowa herbata, bardzo słodka, ale duża ilość cukru świadczy o gościnności i hojności gospodarza.

Rabat – stolica Maroka – w odróżnieniu od innych arabskich miast jest dość spokojnym i czystym miastem. To prawdziwie królewskie miejsce przyciąga również swoimi zabytkami. Odwiedziliśmy pozostałości rzymskiego Sala Colonia i Chellah, gdzie znajdują się grobowce Merynidów. Miałam trudności z poruszaniem się po tej nekropolii, więc czekając na resztę wycieczkowiczów, podziwiałam bujną roślinność, sadzawki i wszechobecne, swojskie bociany. Potem porobiliśmy sobie zdjęcia przy wieży Hassana – najwspanialszym zabytku islamu w północnej Afryce oraz przed pałacem królewskim, gdzie uwagę przyciąga straż na koniach. Nocleg w Rabacie mieliśmy naprzeciwko tamtejszej mediny – niemal wyludniona w ciągu dnia, wieczorem zdała się tętnić życiem ze zwielokrotnioną siłą.
Następnego dnia udaliśmy się najpierw do Volubilis. Znajdują się tu ruiny starożytnego miasta wybudowanego przez Kartagińczyków, które potem przeszło w ręce Rzymian. To miejsce podziwiałam tylko z daleka, gdyż ruiny – jak można się domyślić – nie są przystosowane, a i upał dawał się tego dnia we znaki szczególnie mocno. Pogawędziłam z naszymi kierowcami, którym doskwierała nie tylko pogoda , ale i post. Spoglądali na zegarki, licząc godziny do zmierzchu i ocierając spocone czoła wzdychali: „ Ech, ramadan”.

Meknes to najbardziej poetyckie i poetyczne miasto zwane „Wersalem Maroka”. Znajdują się tu 24 bramy, na których oprócz różnych zdobień, znajdują się fragmenty poematów. Tu się dotyka poezji. Dosłownie. Tutejsza medina jest najstarszą w kraju i
w 1996 r. wpisano ją na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Na zachód od mellah, czyli żydowskiej dzielnicy, znajduje się centrum starówki. Można się do niej dostać poprzez bramę Mansura (Bab el-Mansour), która sama w sobie jest wspaniałym zabytkiem.
Meknes jest nierozerwalnie związane z najokrutniejszym władcą w historii Maroka. Mulaj Ismail ustanowił je stolicą kraju, którą pozostało do 1727 r. Najbardziej bezlitosny władca w historii Maroka, zwany czasem „marokańskim rzeźnikiem”, nie szczędził ani ludzi, ani pieniędzy, ani sprytu, by rozbudować i upiększyć swoje miasto. Mimo złej sławy jego grób przyciąga rzesze pielgrzymów. Zapewne przybywają do niego nie tylko z powodu niezwykłego piękna miejsca i chęci oddania czci dawnemu władcy, ale także – lub przede wszystkim – ze względu na barakę, czyli błogosławieństwo. Ismail Moulay żywił niechęć do wszystkiego, co europejskie, ale miał jedną słabość – zegary. Te, które do dziś odmierzają czas przy jego grobie, to dar od Ludwika XIV. Król Francji w ten sposób chciał ułagodzić srogiego władcę, któremu odmówił ręki swojej córki. W Meknes trzeba również koniecznie zobaczyć spichlerze i stajnie na 12 tysięcy koni. Naprawdę imponujące.

Fez to miasto 700 meczetów z mediną, na którą składa się ok. 9 tys. uliczek. Przewodniczka obawiała się, że będzie mi trudno swobodnie poruszać się wśród wąskich zaułków. Odłączyliśmy się od grupy i obiecaliśmy solennie nie zapuszczać się zbyt głęboko w gąszcz mediny. I dobrze. Niepoganiani, mogliśmy z większą uwagą przyjrzeć się życiu miasta od środka. Czasem musiałam ustąpić pierwszeństwa osiołkowi lub schować się w jakimś zaułku, by przepuścić wózek z towarami lub objuczonego muła. Łatwo się tu zagubić i łatwo wtopić się w koloryt tego targowiska, które jest esencją arabskiego stylu życia. Głos muezina wzywał na modlitwę, gdy wracaliśmy do autokaru.
Fez to miasto kontrastów. Wieczorem wybraliśmy się na spacer do nowoczesnej dzielnicy Ville Nouvelle z reprezentacyjna aleją, która jest już miejscem w dużym stopniu wyemancypowanym z więzów islamu – młodzi ludzie obojga płci zachowują się tu swobodnie, a nowoczesna architektura stanowi odpowiednie tło dla zachodzących przemian obyczajowych, kulturowych. Z Fezu pochodzi piękna i wykształcona żona króla Maroka Muhammada VI księżna Lalla Salma. Wieczorem w hotelu wśród podanych dań była m.in. harira – pyszna, gęsta, tradycyjna marokańska (i bardzo pożywna) zupa. Dla amatorów europejskiej kuchni były m.in. frytki i spaghetti. W Fezie nowoczesność i tradycja sąsiadują ze sobą nawet na stole.

Wielu z nas z niecierpliwością czekało na wizytę w Casablance. Bo Ingrid Bergman, bo Humphrey Bogard, bo „zagraj to jeszcze raz, Sam”, bo …bo już sama nazwa to legenda. Tymczasem w Casablance – największym mieście Maghrebu, nie ma żadnych śladów, które mogłyby się kojarzyć ze słynnym filmem M. Curtiza „Casablanka” z 1942 r., który tak naprawdę był kręcony w Tangerze. Obecnie największą atrakcją „białego miasta” (casa blanca – biały dom) jest najnowocześniejszy na świecie meczet – Meczet Hassana II. Jego budowę rozpoczęto w 1986 roku z woli ówczesnego władcy, którego imię nosi świątynia. Prace trwały 7 lat i budowla rzeczywiście budzi podziw rozmachem oraz nowoczesnymi rozwiązaniami architektonicznymi (np. sufit sterowany i rozsuwany elektronicznie). Ilość zdobień, maestria prac ma robić wrażenie. I robi. Obiekt, choć tak nowoczesny, nie jest przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Zwiedziłam go częściowo. Budowa tego meczetu do dziś budzi kontrowersje, gdyż zbudowano ją z datków, które ściągano z Marokańczyków nawet siłą. Bez wątpienia stał się on jednak turystycznym magnesem przyciągający do Casablanki rzesze turystów.

I Marrakesz! Większość z nas po zakończeniu wycieczki właśnie to miasto wpisała w ankiecie jako najciekawszy punkt programu. Czerwone Miasto otoczone ośnieżonym zimą Atlasem, jest zadziwiającym tyglem, gdzie współczesność przenika się z historią, tradycją i legendą. Najpierw zwiedzaliśmy kompleks pałacowy El Bahia. To wspaniała posiadłość wybudowana w XIX wieku przez Ahmeda Ben Mousse, który z niewolnika stał się Wielkim Wezyrem .Pałac wybudowany został wokół dziedzińca, przy którym mieścił się jego harem. Dobrze zachowane zdobienia i mozaiki sprawiają, że łatwo sobie wyobrazić dawną świetność tego miejsca, które było domem i więzieniem jednocześnie dla wielu nałożnic, z których ulubioną była Bahia, czyli „olśniewająca”.
W Marrakeszu znajduje się wiele zielonych miejsc, dających wytchnienie i zadziwiających bogactwem roślinności i barw. Wyjątkową popularnością (nie bez powodu, jak się przekonałam) cieszy się ogród Majorelle, założony w latach 20. przez Jacquesa Majorelle, Francuza, który tu postanowił kontynuować swoją malarską twórczość. W 1980 r. Pierre Bergé i Yves Saint Laurent kupili i odrestaurowali to miejsce. Znany projektant mody zażyczył sobie, by jego prochy rozrzucone zostały w ogrodach Majorelle. „Nigdy nie zapomnę, jak wiele ci zawdzięczam. Pewnego dnia dołączę do ciebie tu, pod marokańskimi palmami” – powiedział na pogrzebie Yvesa’a Saint-Laurenta jego partner życiowy Pierre Bergé. To niemal mistyczne miejsce, które oczarowuje niezwykłością już zaraz po zagłębieniu się w wąskie (ale dogodne dla wózkowiczów), ocienione alejki przesycone dziesiątkami intensywnych zapachów i kolorów. Znajduje się tu unikalna, zupełnie wyjątkowa i wspaniale zadbana kolekcja wyszukanych odmian roślin (cudowne kaktusy!), pochodzących z pięciu kontynentów. Sielankową atmosferę tego miejsca zakłócił niemiły epizod. Do ogrodu weszła grupa młodych ludzi mówiących po francusku. Strażnik zorientował się, że jedna z dziewcząt, ubrana dość swobodnie jak na arabski gust (szorty i koszulka na ramiączkach), jest Tunezyjką mieszkającą we Francji. Mężczyzna ostentacyjnie splunął jej pod nogi, tłumacząc, że nie przystoi muzułmance paradować w takim stroju, szczególnie w czasie ramadanu. Dziewczyna pośpiesznie wyszła, nie wdając się w dyskusję. Ani przez chwilę nie mogliśmy zapomnieć, że jesteśmy w muzułmańskim kraju.
Jedną z głównych atrakcji starego Marrakeszu jest meczet Kutubija z XII w. Nazwa pochodzi od arabskiego słowa kutub oznaczającego książki, gdyż w średniowieczu na placu wokół meczetu odbywały się targi książek zwożonych tutaj z całego muzułmańskiego świata. Ta budowla stanowiła wzór dla późniejszych marokańskich meczetów. W pobliżu znajduje się serce Marrakeszu – najniezwyklejszy plac świata, jaki widziałam – Dżemaa el-Fna. Byliśmy tam dwa razy – rano, gdy jeszcze był trochę senny, ale już fascynujący i wieczorem, gdy w pełni odsłania swoją egzotyczną oryginalność. Można tu spotkać kuglarzy, wędrownych bajarzy, zaklinaczy węży, cyrulika oferującego bogaty wybór zębów ludzkich i wielbłądzich, który też na miejscu oferuje swoje dentystyczne usługi (ale i starannie inkasuje drobne nawet za oglądanie stoiska). To kwintesencja Orientu. Dużym przeżyciem była też jazda taksówką z naszego hotelu na ten plac. Kierowca ignorował wszystkie znane mi przepisy ruchu drogowego, uśmiechał się przy tym szeroko, odsłaniając liczne braki w uzębieniu . Moje zdumienie graniczące chwilami z przerażeniem najwyraźniej go bawiło. Fenomen ruchu ulicznego w krajach arabskich zadziwia mnie od dawna. Ale w tym szaleństwie jest metoda, a ruch drogowy, wbrew pozorom, odbywa się dość sprawnie i przy stosunkowo niewielkiej liczbie kolizji.

Po tygodniowym zwiedzaniu udaliśmy się na kilkudniowy pobyt wypoczynkowy do Agadiru, do hotelu Club Al Moggar Garden. Kilka osób z naszej grupy już znało ten hotel i niektórzy straszyli nas, mówiąc, że dużo schodów, że małe i brudne pokoje, że niemiła obsługa etc. Okazało się, że przydzielono nam duży, przestronny i czysty pokój tuż przy basenie. Nie było konieczności pokonywania schodów, choć w pierwszej chwili rzucały się one niepokojąco w oczy. Po sąsiedzku mieszkała hinduska rodzina z niepełnosprawnym chłopcem na wózku. Jego opiekunka opowiedziała mi o okolicy i pokazała „bezschodowe” przejścia. Bezradna rezydentka nie wiedziała, gdzie są podjazdy i drugie (bez schodów) wejście do hotelu. Miasto, będące niegdyś spokojnym portem handlowym, skąd wywożono bawełnę i trzcinę cukrową, jest obecnie największym ośrodkiem turystycznym w Maroku. Po wielkim kataklizmie, jakim było trzęsienie ziemi w 1960 roku, Agadir został całkowicie odbudowany, stając się nowoczesnym, tętniącym życiem kurortem. Pobyt tam minął nam ciekawie, aktywnie i …szybko.

Zobacz galerię…

Lilla Latus
fot.: Marek Hamera

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również