Niewidomi – tacy sami jak inni

Wśród ogółu społeczeństwa pokutuje wciąż pogląd, że niewidomy to osoba, która sama niewiele jest w stanie zrobić. Należy jej współczuć, opiekować się i robić wszystko za nią. Z drugiej strony osoby niewidome nie mają jakichś wyjątkowych zdolności, sprawności, czy też specjalnych cech, prócz ograniczenia lub całkowitej utraty wzroku. W ich życiu natomiast występują poważne ograniczenia. Nie one jednak są decydujące.

Niewidomi mogą wykonywać wiele czynności, które wykonywane są przez innych. Jeżeli są dobrze zrehabilitowani, zaradni, inteligentni mogą żyć podobnie jak inni ludzie. Nie wszyscy jednak są do tego zdolni. Nie ma natomiast wątpliwości, że takie możliwości istnieją.

Wiek dwudziesty przyniósł zdecydowany postęp cywilizacyjny dla całej ludzkości. Również niewidomi, dzięki temu rozwojowi odnoszą sukcesy życiowe i dzisiaj mają znacznie większe możliwości niż jeszcze sto lat temu. Postęp przynosi również nowe problemy, ale gdy weźmie się pod uwagę korzyści, nikt o nich nie myśli w kategoriach „opadających rąk”, a raczej traktuje je jako doping do dalszego udoskonalania i dąży do ich pokonania.

Człowiek ma różnorakie potrzeby, które zaspakaja w dostępny mu sposób. Osoby z uszkodzonym narządem wzroku mają je takie same jak reszta społeczeństwa. Są na przykład potrzeby religijne, społeczne, kulturalne, każdy musi zaspokoić przymus spania, jedzenia i picia. Różnica pomiędzy inwalidami wzroku, a resztą społeczeństwa polega na sposobach zaspakajania tychże potrzeb.

Gdy mówi się o różnego rodzaju pomocach elektronicznych, wspierających niewidomych i słabowidzących w codziennym życiu, bardzo często okazuje się to dla przeciętnego odbiorcy niemalże fantastyką. Te właśnie zdobycze cywilizacyjne wspierają niewidomych w zaspakajaniu potrzeb, których realizacja – w zasadzie – nie nastręcza osobom widzącym żadnych trudności.

W cyklu trzech artykułów postaram się przybliżyć Szanownym Czytelnikom różnego rodzaju sprzęt, z którego na co dzień korzystają osoby z dysfunkcją wzroku, a także techniki jakimi oni się posługują. Nie jest to oczywiście pełna gama sprzętu i sposobów, gdyż jest ich wiele. Pamiętać też należy, że bardzo często sprzęt taki jest specjalnie dostosowany, lecz nie różni się szczególnie od powszechnie używanego.

Jak nadmieniłem cykl składać się będzie z trzech części. Pierwsza z nich opowiada o niewidomej, aktywnej pani domu. W drugiej części spotkamy uczące się dziecko niewidome, a w części trzeciej zobaczymy niewidomego pracownika i ojca. Wszystkie trzy części stanowią integralną całość.

 

CZĘŚĆ 1

Ewa, czyli dzień jak co dzień

 

Ocknęła się ze snu słysząc budzik, sięgnęła ręką, by nacisnąć przycisk i posłuchać, która jest godzina. Była 03:15. – Pora wstać – pomyślała, ale tak dobrze było w łóżku. Sprawdziła dłonią puste miejsce koło siebie. Było zimne i przypomniała sobie z tęsknotą, że Adam wczoraj pojechał do pracy aż do Białegostoku. Poradzi sobie jak zwykle. To, że jest niewidomy, nie oznacza, że nie jest aktywny.

Nie mogła pozwolić sobie na rozmyślania i zwłokę, dlatego wstała i przystąpiła do codziennych czynności. Umyła się, ubrała, lecz zrobienie sobie lekkiego makijażu zostawiła na ostatnią chwilę przed wyjściem z domu.

W kuchni nasypała płatki śniadaniowe do talerzy. Wyjęła z lodówki mleko, a także z szuflady czujnik pomiaru cieczy z dłuższymi drucikami, dzięki którym będzie mogła prawidłowo ocenić, jak wiele go nalała,
i zrobiła śniadanie dla Kuby oraz siebie.

Obudzenie go, umycie, zjedzenie wspólnego śniadania, a także przygotowanie go do wyjazdu do szkoły nie zajęło wiele czasu.

Makijaż, który sobie robiła, nie był niczym trudnym. Kasia nauczyła ją, jak prawidłowo używać cieni i pudru. Miała cień w sztyfcie. Nabrała go trochę na palec wskazujący i przejechała nim górną powiekę od nosa do zewnątrz dwa razy, a potem w kącikach oczu wytarła delikatnie tonikiem. Do ust używała zwykłej pomadki
i jej nałożenie zajęło chwilę. Na koniec pędzelkiem delikatnie rozprowadziła puder ruchem kolistym, od ust w stronę uszu. Wcale nie przeszkadzało jej, że nie widzi swego dzieła. Wiedziała, że zrobiła to dobrze i czuła, że właściwie podkreśliła swoją urodę.

Wzięła klucze, które zawsze leżały w tym samym miejscu, a poza tym były na breloczku w kształcie rekina, który kupił jej Adam, gdy ostatnio byli nad morzem. Założyła brajlowski zegarek. Jakoś nie lubiła nosić na co dzień gadających. Do torebki włożyła udźwiękowiony telefon komórkowy, odbiornik GPS, a do ręki białą laskę. Wolała te grafitowe, gdyż były mocne i lekkie. Adam wolał z włókna szklanego, choć ostatnio zastanawiał się nad węglowymi. Obydwoje nie korzystali z aluminiowych, gdyż bardzo się zginały przy kilkukrotnym zderzeniu z przeszkodami. Znali też laski z modułem wibrującym oraz laserem, ale jakoś ich nie przekonały.

Drogę na przystanek autobusowy znała dobrze. Było to dość blisko. Ostatnio na skrzyżowaniu zrobiono dźwiękową sygnalizację, co ułatwiało przechodzenie przez ruchliwą jezdnię. Nieraz żałowała, że nie ma tam też sygnalizacji wibrującej, bo jej głuchoniewidoma koleżanka miałaby łatwiej.

Na Górnym Śląsku – niestety – komunikacja miejska prawie wcale nie jest udźwiękowiona, więc trzeba pytać o numer każdego nadjeżdżającego pojazdu. W dodatku nowe autobusy są ciche i nie zawsze słychać, że pojazd nadjechał. Przyciski do otwierania drzwi też sprawy nie ułatwiają, a kierowcy nie reagują ich otwarciem na widok białej laski, więc trzeba go szukać najpierw laską, a potem ręką po nie zawsze czystym autobusie. Na przystanku zazwyczaj wsiadało i wysiadało wielu pasażerów, więc było łatwiej, ale była 04:10 i nie wiadomo, czy ktoś będzie czekał na autobus. Gdy przyszła na przystanek, okazało się, że czeka kilka osób, więc gdy nadjechał, zapytała o numer. Miała szczęście, gdyż była to jej linia. Wsiadła do autobusu i czujnikiem przestrzeni sprawdziła, czy miejsce, obok którego stoi, jest wolne. Było, więc usiadła biorąc Kubę na kolana. Wcześniej, gdy nie miała tego czujnika, sprawdzała laską, lecz było to dość krępujące i zdarzało się, że stała całą drogę obok pustego siedzenia, gdyż było jej nieswojo sprawdzić, a współpasażerowie jej nie poinformowali.

Nigdy nie umiała się skupić na liczeniu przystanków, ale bezbłędnie znała miasto. Dla pewności
w swoim telefonie wybrała wcześniej trasę do Ali i Henia w oprogramowaniu do GPS, więc jeśli nawet zamyśli się, na co Kubuś raczej nie pozwoli, przed dotarciem na właściwy przystanek zostanie poinformowana wibracją i odpowiednim komunikatem dźwiękowo-słownym, że za chwilę musi wysiadać.

Dobrze, że Heniek zawiezie ich samochodem do Krakowa. Żal jej go, bo pojadą prosto z pracy po jego nocnej zmianie, ale jej braciszek był nieustępliwy, więc tym razem się zgodziła, a poza tym
i tak miał dzisiaj jechać załatwiać sprawy firmy.

Kuba był dzieckiem niewidomym i zdecydowali z Adamem, że do szkoły podstawowej będzie chodził w Krakowie. To bardzo dobra szkoła i wiedziała, że wiele wiedzy z niej wyniesie. Nie będzie to tylko zasób wiadomości z matematyki, historii i innych przedmiotów, ale nauczy się też różnych technik, dzięki którym łatwiej będzie mu w życiu jako osobie z dysfunkcją wzroku.

Musiała trochę poczekać u Alicji na Henia, ale podróż upłynęła im szybko. Zabrali z internatu brudne rzeczy Kuby i oczywiście nie zapomnieli zostawić czystych. Nie brała brudów ze sobą w piątek, kiedy po niego była, bo wiedziała, że w poniedziałek przyjedzie samochodem.

Postanowiła, że po zawiezieniu Kuby, jeszcze tego samego dnia po południu zabierze się za pranie. Było tego sporo. Wiele ubrań znała na pamięć, jednakże trzeba było sprawdzić, czy Kuba nie pomieszał skarpet w skarpetnikach. Często mu się zdarzało, że zapominał, a potem wkładał do urządzenia zamiast pary prosto z nóg losowo wybrane różne skarpetki, by zatuszować swoje gapiostwo.

Ze sprawdzeniem kolorów nie było problemu, gdyż dysponowała mówiącym testerem, który informował ją głosem o kolorze ubrania. Tester miał też inne funkcje i mogła dzięki niemu sprawdzić potem nominały banknotów Euro, które jutro do kantoru zaniesie do sprzedania.

Pralki używała zwykłej. Nakleiła jej tylko kilka małych punktów na programatorze, by wiedzieć, jaką ustawia temperaturę.

Poszukała swojej ulubionej płyty. Odkąd dysponowała urządzeniem do etykietowania, szło to jeszcze szybciej. Miała ponalepiane na pudełkach opisy brajlowskie, które za jego pomocą z Adamem zrobili. Włączyła sobie cichą muzykę i zabrała się za prasowanie. Miała koszulkę na żelazko, która zabezpieczała ją przed poparzeniem się i bardzo lubiła prasowanie. W trakcie układania ulubionej koszuli Adama usłyszała dzwonek telefonu. To była wiadomość tekstowa od niego, którą „przeczytała” za pomocą mówiącego oprogramowania telefonu komórkowego. Bardzo ją ona ucieszyła, bo pisał, że tęskni, na co ona odpisała mu czułościami.

Postanowiła w tym radosnym nastroju zrobić sobie kawę. Miała czujnik pomiaru cieczy z dwoma poziomami sygnalizacji, co pozwoliło na dolanie mleka bez konieczności upicia kawy, a tak bywało ze starym czujnikiem. Po prostu przy pierwszym sygnale dźwiękowym przestała lać wodę do filiżanki i dolała mleka do usłyszenia drugiego sygnału dźwiękowego. Pomyślała – co mi tam, ułożę sobie Sudoku. Miała brajlowskie, więc rozrywka była pełna. Kuba lubił grać w szachy i często grywali, gdy był w domu w sobotę. Adam z kolei szachów nie lubił, za to w warcaby był bardzo dobry. Ze znajomymi często grali w karty. Wspaniale było, że mogli grać widzący z niewidomymi, gdyż gry były odpowiednio przystosowane, a gier tych mieli sporo.

Wieczorem zadzwoniła do Kasi i umówiła się, że w dniu jutrzejszym pojeździ z nią na tandemie, lecz tym razem ma nadzieję, że nie będzie sapać jak lokomotywa po pierwszym kilometrze, jak było to ostatnim razem.

Leżąc w łóżku pomyślała, że to był pracowity i przyjemny dzień. Usłyszała, że za oknem leje deszcz. Przed położeniem się sprawdziła mówiącym termometrem temperaturę na zewnątrz. Było 11 stopni.
W pokoju o 15 stopni więcej – pomyślała i zapadła w sen. Miała sny i to bardzo ciekawe. Wyczuwała ruch, słyszała głosy, odczuwała zapachy, doświadczała różnych uczuć.

Tej nocy śnił się jej Adam. Jedli wyśmienitą kolację i pełna oczekiwania wiedziała, że za chwilę…

 

CZĘŚĆ 2

Kuba, czyli życie w szkole i internacie

Poczuł dotknięcie i usłyszał głos pani Basi, która budziła ich w środy. Bardzo ją lubił. Dobrze, że dzisiaj ona też ma dyżur po południu – pomyślał. Wstał, zabrał przybory toaletowe i poszedł się umyć. Potem pościelił swoje łóżko, ubrał się i udał do holu. Tam już czekało kilku jego kolegów, ale trzeba było poczekać jeszcze na dziewczyny. One zawsze się guzdrały. W końcu, gdy wszyscy się już zebrali, całą grupą zeszli na śniadanie. W budynku internatu i szkoły obowiązywał ruch prawostronny. Korytarzami i schodami chodziło się zawsze po prawej stronie, co pomagało, gdyż się nie zderzali, a na pewno by tak było, gdyż po terenie ośrodka chodzili bez białych lasek.

Była to szkoła z internatem w Krakowie. Chodziło tu wielu niewidomych i słabowidzących uczniów. Nie wszyscy przebywali w internacie. Ewelinka na przykład była dochodząca, bo mieszkała w Krakowie.

Kuba był uczniem drugiej klasy szkoły podstawowej i bardzo mu się tu podobało. Najpierw myślał, że to
będzie trudne i rzeczywiście było. Mama i tata byli w domu, a on tu sam. Ale szybko się przyzwyczaił, a nauczyciele, wychowawcy w szkole i internacie byli naprawdę ekstra.

Śniadanie zjadł powoli, bo wciąż nie potrafił się nauczyć dobrze, a przede wszystkim szybko operować sztućcami. Pani Basia w pierwszej klasie ciągle mu przypominała, by nie badał palcami, co i gdzie jest na talerzu. Da się to sprawdzić nożem i widelcem.
W dodatku zawsze mówiła, co jest przed nim. Na przykład, że masło ma na godzinie dziewiątej, szynkę na dwunastej, pomidor na drugiej, ser na szóstej, koszyk z chlebem na jedenastej, a kubek z kakao na pierwszej.
To bardzo pomagało, gdyż rzeczywiście szybko dało się określić gdzie co jest, gdy wyobraziło się przestrzeń przed sobą jako zegar.

W starszych klasach dzieci same przynosiły jedzenie i picie do stolików oraz odnosiły naczynia do okienka kuchni po zjedzeniu, ale oni tego jeszcze nie musieli robić, choć na zajęciach gospodarstwa domowego już sami zmywali naczynia, układali sztućce przy stołach, obierali jabłka z łupin obieraczkami, robili kisiel i inne pyszności. Ostatnio nauczyli się robić koktajl truskawkowy i Kuba postanowił, że namówi mamę, by go razem zrobili. Musi też jej powiedzieć, że sam będzie swoje rzeczy w szafie układał, gdyż przecież jest duży i już to potrafi zrobić, bo pani Magda go nauczyła. Pamięta, jaki tata był z niego dumny, kiedy sam zaczął ścielić sobie łóżko.

Po zjedzeniu poszli się umyć, a potem udali się do szkoły. Nie trzeba było przebierać się do wyjścia, bo szkoła była połączona z internatem korytarzem, więc tylko założyli mundurki.

Kuba bardzo lubił szkołę. Nauczył się już pisma brajla i znał cały alfabet, a także wiele znaków przestankowych i takich, których używa się w matematyce. Nadal czytanie palcami sprawiało mu trudności. Co się tyczy pisania, nie różniło się to prawie niczym od tego, czego uczyli się widzący koledzy w szkole koło jego domu. Oni musieli zapamiętać, jakie robić kreski, a on – jakie punkty mają być wypukłe w sześciopunkcie, a jakie nie. Pisali na maszynach brajlowskich, ale umieli też na specjalnej tabliczce z dłutkiem. W starszych klasach dzieci pisały na przystosowanych notatnikach i komputerach z monitorami brajlowskimi, na których wyświetlony był tekst albo grafika, lub udźwiękowionych za pomocą syntezatorów mowy i oprogramowania odczytującego ekran czy też powiększającego jego zawartość, jeśli trochę widzieli. Używali też powiększalników, dzięki którym tekst i rysunki w książkach lub z tablicy szkolnej mieli powiększony na ekranie monitora. Uczniowie robili też rysunki na specjalnym „puchnącym” papierze. Wystarczyło przejechać dłutkiem lub długopisem, a robiła się wypukła linia, którą czuć było pod palcami. Mieli też obrajlowione przybory do geometrii, takie jak ekierki, linijki i kątomierze.

Dzisiaj w szkole miało być bardzo ciekawie, bo pani Marzenka obiecała im pokazać ptaki. Weszli do pracowni z różnymi eksponatami. Kuba wielu z nich nie znał, lecz już tu bywał i wiedział, że są tu specjalnie przygotowane dla niewidomych mapy, globusy, makiety maszyn, pojazdów, budynków, zamków, zwierząt, ludzi i wiele innych ciekawych rzeczy, których można było dotknąć.
Podeszli do regału, gdzie były ptaki wypchane, wyrzeźbione z gliny lub odlane z gipsu. Pani pozwoliła im dotykać przez chwilę, a potem usiedli w ławkach i opowiedziała im o niektórych z nich. Nie tylko opowiadała, ale również odtwarzała im z komputera odgłosy, jakie one wydają. Na koniec parami podchodzili do stołu, gdzie pani dokładnie pokazywała każdego ptaka i jeszcze trochę o nim opowiadała. Każdy mógł do woli dotykać i pytać o to, co go interesowało. Kubie bardzo się podobał sokół. Był zafascynowany jego dziobem i rozłożystymi skrzydłami. Kiedyś zrozumie, że dzięki tej szkole wiele się
o świecie dowiedział oraz poznał wiele z tego, czego nie może zobaczyć oczami i czego w zwykłej, masowej szkole na pewno by mu nie pokazano.

Przed obiadem były jeszcze jedne zajęcia, które bardzo lubił. W pływaniu był coraz lepszy i pan Włodek powiedział, że może w przyszłości będzie jeździł na zawody, bo naprawdę robi postępy – zwłaszcza w pływaniu żabką. Ostatnio, gdy był w domu, poszedł na basen z tatą i jego kolegą, pływał dużo szybciej niż Maciek – syn pana Krzysia, który przecież jest od niego starszy. Marzył, że zdobędzie złoty medal na spartakiadzie. Słyszał, jak pani Ania opowiadała o Krzyśku, który kiedyś chodził do ich szkoły, a teraz jeździ na różne zawody i nawet na olimpiadzie był.

Po poobiednim odpoczynku były następne zajęcia. Dzieci miały różne ćwiczenia, na przykład z logopedą, gimnastykę korekcyjną albo usprawnianie widzenia, jeśli były słabowidzące. Kuba poszedł na lekcję fortepianu, gdyż te dzieci, które wykazywały zdolności, uczęszczały również do szkoły muzycznej. Nuty można było zapisać w brajlu, lecz gdy przychodziło do grania, trzeba było je pamiętać, gdyż ręce były zajęte graniem i nie można było nut odczytywać za ich pomocą. Mimo tego na wielu przeglądach dzieci ze szkoły odnosiły sukcesy.

W pierwszej klasie Kuba uczył się grać na skrzypcach, a teraz poznawał fortepian, jednak skrzypce mu się bardziej podobały. To jednak nie był koniec zajęć na dzisiaj. Czekały go też ćwiczenia z kształcenia słuchu, a potem odrabianie lekcji oraz kółko szachowe, do którego się zapisał, bo chciał z mamą grać w szachy. Szkoda, że tata tylko w warcaby gra, ale i z tatą w nie grywał. Zresztą bardzo te gry lubił i mógł grać nie tylko z rodzicami, ale też ze swymi widzącymi kolegami. Justynka lubiła brajlowskie domino, a Kubuś Justynkę, więc i w domino grywał dość często. W ogóle gier, w które niewidomi grają, jest sporo, gdyż są tak przygotowane, że mogą oni grywać bez przeszkód zarówno między sobą, jak i z widzącymi.

Mimo wielu zajęć miał też czas na zabawę. Z Julką i Romkiem lubili bardzo jeździć na bujanych koniach. Jak było ciepło, to pani Basia niekiedy zabierała ich do stadniny i mogli dotykać kucyków, a czasami nawet na nich jeździli.

Po kolacji było spotkanie zuchów. Druh Leszek zapowiedział, że dzisiaj zaczną przygotowania do zdobycia nowej sprawności, więc Kuba z niecierpliwością czekał na tę zbiórkę, gdyż był bardzo jej ciekaw. Miał już trzy i chciał mieć kolejną.

Po zbiórce, gdy się bawili w świetlicy, pani Basia powiedziała im, że w dniu jutrzejszym na zajęciach
teatralnych zaczną uczyć się ról do bajki o wilku i koźlątkach, którą wystawią najpierw na sali gimnastycznej, a potem w kilku szkołach w Krakowie. Zapytała też, co by chcieli na dobranoc – oglądać bajkę w telewizji czy słuchać słuchowiska? Wybrali jak zwykle co innego i namówili panią, by im poczytała bajki braci Grimm.
Kochana była ta pani Basia i czytała ślicznie. Bajki były ciekawe i dobrze się potem spało.

W pokoju Kuba pościelił sobie łóżko, poszedł się umyć, a przed snem rzucali z Karolem i Rafałem poduszkami w siebie. Tę wspaniałą wojnę poduszkową przerwała pani nocna i trzeba było iść spać. Kuba śnił, że jedzie na koniu, czuł zapach łąki i słyszał tętent swojego mustanga.

 

CZĘŚĆ 3

Adam, czyli szkolenie pełnosprawnych urzędników

Uff, trzeba za chwilkę iść – pomyślał Adam. Był to ostatni dzień zajęć. Po obiedzie wracał do domu. Najpierw jednak należy przeprowadzić pożegnalne zajęcia w ostatnim dniu szkolenia.

Walizkę spakował zaraz po śniadaniu. Miał w niej prezent dla Kubusia. Udało mu się odkupić profesjonalną piłkę z dzwoneczkami do gry w piłkę toczoną – goalballa. Była to gra dla niewidomych. Polega na tym, że zawodnicy z dwóch drużyn stoją naprzeciwko siebie i toczą między sobą piłkę. Jeśli nie uda się jej złapać i zostanie przepuszczona przez przeciwników, wtedy jest gol. Istnieje też gra, w której uczestnicy byli podzieleni na atakujących, obrońców, pomocników i bramkarzy. Zawodnicy nie rzucali do siebie piłki, lecz ją toczyli między sobą i trzeba było przedzierać się na pole karne przeciwnika, by zdobywać bramki. W grze kierowano się słuchem, a nie wzrokiem. Już wyobrażał sobie radość Kuby, gdy pójdą z jego kolegami i innymi rodzicami na salę gimnastyczną i zagrają. Jego widzący koledzy ubiorą gogle zasłaniające oczy i szanse będą wyrównane. To będzie jednak później, na razie trzeba przeprowadzić ostatnie zajęcia.

Jego obecni uczniowie byli osobami widzącymi, on zaś miał tylko poczucie światła. Widział kiedy jest dzień, a kiedy noc i na tym jego widzenie się kończyło. Kursantów uczył pracy z niepełnosprawnymi wzrokowo. Byli to pracownicy instytucji samorządowych nakierowanych na osoby niepełnosprawne. Dobrze, że takich ludzi się zaczęło szkolić, bo często okazywało się, że przenośny powiększalnik, mówiący glukometr, brajlowsko-wibrujący zegarek, mówiąca waga łazienkowa i inne pomoce są dla nich produktami rodem z kosmosu.

Tomasz, który pracuje jako kierownik oddziału w firmie zajmującej się dystrybucją takiego sprzętu, opowiadał kiedyś, że zadzwoniła do niego pracownica jednego z Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie – które to instytucje zajmują się udzielaniem pomocy w zakupie tego rodzaju oprzyrządowania – z pretensjami, że wystawił fakturę na udźwiękowiony telefon komórkowy i oskarżyła go o krętactwo, gdyż jak stwierdziła, taki sprzęt nie istnieje. Tomek wziął ze sobą telefon i pojechał z nim do niej. Bardzo się zdziwiła, gdy go zobaczyła – niewidomego Tomka, który pracuje na stanowisku kierowniczym, a także telefon, który może mówić i powiększać zawartość ekranu dzięki specjalnemu oprogramowaniu. Pokazał jej, że jest wiele takiego sprzętu i że sam z niego korzysta. Od tej pory niewidomym beneficjentom pomocy z tamtego rejonu było znacznie łatwiej.

Adam wierzył, że dzięki szkoleniu, które właśnie kończył prowadzić, kolejnym inwalidom wzroku będzie łatwiej. Opowiadał podczas jego trwania o zawodach, w których niepełnosprawny wzrokowo może efektywnie pracować, a jest ich wiele, o tyflosprzęcie i o innych udogodnieniach dla osób z wadą wzroku. Podkreślał, że dostosowanie przestrzeni często nie pociąga za sobą wielkich kosztów i że z mnóstwa udogodnień korzystają wszyscy, bez względu na wiek i stan zdrowia. Podczas zajęć pokazywał slajdy, rozdawał rysunki i opisy, miał przy sobie wersje demonstracyjne sprzętu, które dostarczyła jego firma za pośrednictwem poczty kurierskiej.

Na koniec opowiedział im o niewidomym Witoldzie. Był jednym z jego uczniów. Miał 69 lat i odmówiono mu dofinansowania do mówiącego ciśnieniomierza, uzasadniając to faktem, że taki sprzęt
posiadać mogą tylko lekarze. Witold wnioskował też o pomoc w zakupie udźwiękowionego komputera, lecz i tego mu odmówiono ze względu na wiek. Witek mocno zacisnął pasa, zadłużył się i obecnie ma ciśnieniomierz i mówiący komputer. Czyta prasę pobieraną z Internetu oraz książki z biblioteki PZN w Warszawie, które również drogą internetową wypożycza.
Ma kontakt z mieszkającym w Turynie synem poprzez komunikator internetowy i ze znajomymi przez pocztę elektroniczną. Jest ze sprzętu, tudzież znajomości jego obsługi bardzo zadowolony, choć jest również rozgoryczony, gdyż wiele osób dofinansowanie otrzymuje, a potem sprzęt stoi nieużywany albo wręcz korzystają z niego nie ci, dla których ten sprzęt był przeznaczony.

Adam z nadzieją, że takich sytuacji będzie coraz mniej oraz z najlepszymi życzeniami owocnej pracy pożegnał kursantów, przygotował paczki ze sprzętem dla kuriera, zjadł obiad i po wymeldowaniu się z hotelu opuścił pociągiem Białystok. W Warszawie przesiadł się na pociąg InterCity do Katowic. Dobrze, że znał dworzec i poruszał się po nim sprawnie. Na nieznanych dworcach, zwłaszcza jeśli trzeba było się przesiadać i miało się mało czasu bywało niekiedy nerwowo.
W Polsce niepełnosprawni nie mogą liczyć na pomoc obsługi kolei w przesiadkach, jak to na przykład jest
w Belgii i trzeba sobie radzić w dostępny w danym momencie sposób.

Musiał zapłacić kartą kredytową za bilet u konduktora, gdyż nie potrafił znaleźć na dworcu centralnym bankomatu swojego banku, którego obsługę znał na pamięć. Innych nie był w stanie zapamiętać, gdyż było ich wiele, a każdy obsługiwało się nieco inaczej. Bał się też prosić o pomoc przygodnie spotkanych osób. W kasach były olbrzymie kolejki. Jednakże nie było dla niego problemem zapłacić kartą. Kod pin bez kłopotu wpisał w terminalu konduktora, gdyż klawisze są w nim wypukłe i wszystkie terminale mają podobny układ klawiszy, co bardzo ułatwia wpisywanie. Żałował trochę, że nie kupił biletu wcześniej przez Internet, bo siedziałby przy oknie i miał stolik do dyspozycji, ale nie mógł przewidzieć do końca, którym pociągiem pojedzie, ze względu na możliwe spóźnienie tego z Białegostoku.

Zadzwonił do Ewy z wiadomością, o której mniej więcej będzie w domu i wysłał kilka wiadomości SMS do znajomych. Umówił się telefonicznie z Krzysiem na spotkanie przy piwie, a z Jasiem na rodzinny wyjazd w góry. Miał nadzieję, że w sobotę będzie ładna pogoda i będą mogli spędzić udany dzień wchodząc na szczyt Szyndzielni.
Potem wyciągnął notatnik brajlowski i zaczął pracować nad materiałami dla kolejnych kursantów. Na szczęście następną grupę szkolić będzie w Rudzie Śląskiej, więc blisko.

Gdy przyjechał do Katowic, zadzwonił do swojej ulubionej korporacji taksówkowej. Znali go tam i nie musiał nawet mówić, że jest z białą laską i trzeba do niego podejść, bo nie będzie wiedział, kiedy samochód podjedzie. Zanim pojechali do domu, poprosił taksówkarza, by zajechać do bankomatu i dwóch sklepów. Kupił bombonierę w kształcie serca i butelkę japońskiego wina, które Ewa lubiła. Posiedzą sobie dzisiaj przy zapachowych świecach wieczorem, porozmawiają, a potem…

 

PODSUMOWANIE

W cyklu trzech artykułów pod wspólnym tytułem „Niewidomi – tacy jak inni”, które publikowane były w ostatnich numerach naszego czasopisma, próbowałem przybliżyć Szanownym Czytelnikom
ludzi z dysfunkcją narządu wzroku, ich codzienność, radości, trudności i sposoby radzenia sobie z nimi. Na pewno można zauważyć, że niewidomi mają wiele ograniczeń, z którymi na różne sposoby sobie radzą. Często w przezwyciężaniu barier pomagają nowoczesne technologie, dzięki którym na przykład niewidomy szybciej może dotrzeć w jakieś miejsce, ma ułatwione prowadzenie gospodarstwa domowego, uczy się, pracuje, podróżuje i tak dalej. Nie można jednak zapominać o ograniczeniach, choć przezwyciężane, cały czas istnieją. Widać jednak, że osoby dotknięte inwalidztwem z powodu uszkodzenia narządu wzroku nie są ani mniej, ani więcej uzdolnione, nie mają innych celów życiowych niż reszta społeczeństwa. Mają te same pragnienia, potrzeby, marzenia, rozrywki, sny, ścieżkę edukacji, kariery zawodowej itp. Różnica w porównaniu z tak zwaną zdrową częścią społeczeństwa polega jedynie na innych sposobach realizacji tychże.

Mam nadzieję, że dzięki tym artykułom przynajmniej u części je czytających obalony został mit, że niewidomi są inni, że wymagają litości, że nie są w stanie funkcjonować w społeczeństwie i dawać mu wiele z siebie. Przeciwnie, możemy śmiało głosić tezę, że niewidomi są tacy sami jak inni.

Krzysztof Wostal

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również