Wheelchairtrip. Odkrywanie Ameryki, ciąg dalszy nastąpi

Od lewej Michał Woroch i Maciej Kamiński

To jest niemożliwe dla dwóch chłopaków na wózkach – takie były częste reakcje na projekt Wheelchairtrip. Michał Woroch i Maciej Kamiński, korzystając z Land Rovera Defendera, zamierzali przejechać całą Amerykę Południową. W trakcie podróży wydłużyli trasę do Alaski. Wyprawę musieli jednak przerwać w okolicach Los Angeles, bowiem samochód odmówił współpracy, ale już wkrótce powrócą na szlak.

262 dni trwał dotychczasowy etap podróży, rozpoczętej 9 listopada 2016 r. Najpierw Michał Woroch i Maciej Kamiński dotarli do Buenos Aires. Stamtąd udali się do Ushuaia na Ziemi Ognistej, czyli na południowy kraniec kontynentu. Następnie trasa prowadziła przez Chile, Boliwię, Peru, Ekwador, Kolumbię i Panamę. Tam, nad Kanałem Panamskim, miał zakończyć się projekt. Tyle że w trakcie wyprawy zapadała decyzja o jej znacznym wydłużeniu.

− O Stanach myśleliśmy już wcześniej, nawet podczas przygotowań wyrobiliśmy sobie wizy. Jednak łatwiej było przekonać różne osoby, w tym sponsorów, że wyjedziemy na sześć miesięcy, a nie na rok. Nie chcieliśmy podejmować zbyt dużego wyzwania. Kiedy mówiliśmy o planach związanych tylko z Ameryką Południową, to i tak prawie każdy pukał się w czoło – opowiada Michał Woroch, laureat Nagrody „Człowieka bez barier 2017” w kategorii Osobowość Internetowa.

Nowym celem została Alaska. W kolejnych tygodniach podróżnicy odwiedzili Kostarykę, Nikaraguę, Honduras, Salwador, Gwatemalę, Meksyk i Stany Zjednoczone. 30 lipca 2017 r. w okolicach Los Angeles podjęli decyzję o przerwaniu wyprawy. Pokonali ok. 40 tys. km, a posłuszeństwa odmówił Land Rover Defender 110 z 1996 r., zwany Defem albo Charapą.

− Samochód wybuchł nam po raz trzeci. Po drodze mieliśmy inne awarie, które usuwaliśmy na bieżąco. Wiedzieliśmy, że będzie niewiele czasu przed oknem pogodowym. Od razu zaczęliśmy działać, aby zostawić auto i dokończyć projekt za jakiś czas − mówi Michał Woroch.

Obecnie pojazd znajduje się w Stanach Zjednoczonych. Podróżnicy skupiają się na dostarczeniu nowego silnika. Nie zamierzają już udoskonalać auta. Na przystosowanie go do projektu poświęcili dwa i pół roku. Najważniejsze modyfikacje? Zamiana manualnej skrzyni biegów na automatyczną, a do tego gaz i hamulec w ręku. Ponadto montaż dwóch wind, jednej do samochodu, a drugiej na dach, gdzie umieszczono namiot.

− Silnik doleci do Los Angeles pewnie 2 tygodnie przed nami. Szukamy najtańszych biletów i jeszcze mamy parę rożnych spraw do załatwienia w Polsce. Prawdopodobnie na przełomie maja i czerwca,  może chwilę później, dotrzemy do Stanów. Nie czekamy na konkretny dzień, bardziej chodzi o porę roku, żeby na Alasce nie zastała nas zima. Stamtąd planujemy wybrać się do Waszyngtonu – opisuje Maciej Kamiński. Przed podróżnikami trasa  o długości ok. 17 tys. km. Chcą ją pokonać w 3 miesiące.

Opatrzność pomoże

2 lata temu projekt Wheelchairtrip South America 2016 został doceniony podczas 18. Ogólnopolskiego Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów. Pomysłodawcy wyprawy z Ziemi Ognistej do Kanału Panamskiego otrzymali Nagrodę im. Andrzeja Zawady. To oznaczało grant w wysokości 15 tys. zł ufundowany przez prezydenta Gdyni.

− Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jednego dnia przesłuchanie, pięciominutowa rozmowa z Kapitułą Kolosów. Michał opowiedział o budowie samochodu i przygotowaniach. Ja tylko odniosłem się do wyższej instancji, kiedy padło pytanie, co zrobimy, jeśli auto się zepsuje lub będziemy mieć problemy ze zdrowiem. Moje jedyne stwierdzenie było takie, że trzeba zaufać Opatrzności – wspomina Maciej Kamiński.

Swojego współtowarzysza podróży poznał w 2004 r. w klinice rehabilitacyjnej w Bydgoszczy. Z czasem postanowili wspólnie zwiedzać świat. W 2012 r. zorganizowali trzymiesięczną wyprawę samochodem. Odwiedzili 13 państw w Europie i Afryce, pokonali ponad 17 tys. km. Trasa prowadziła m.in. przez przylądek Cabo da Roca. Wówczas pokonali wiele barier, m.in. mentalnych.

Dziś są bogatsi o kolejne doświadczenia, a komplikacji nie brakowało od początku realizacji projektu. Podróż lotnicza do Buenos Aires nie obyła się bez problemów. Pomysłodawcy Wheelchairtrip musieli znaleźć na lotnisku osoby, które zostaną ich opiekunami w samolocie. To wynikało z regulaminu przewoźnika. Już po dotarciu do Argentyny zmierzyli się z tamtejszą biurokracją. Urząd celny przetrzymywał w porcie samochód podróżników.

− Mentalność Argentyńczyków spowodowała, że sprawa trwała 10 dni, a nie jeden, jak planowaliśmy. Wszystko robili bardzo wolno, żeby firma, która wysłała nasze auto z Polski, jeszcze zapłaciła za parking. Według szamanów czekanie jest po coś, my w ostatni dzień poznaliśmy Andrzeja, który zaprosił nas na Dakar. Dla nas to było spełnienie dziecięcych marzeń − opowiada Michał Woroch.

Energia dla Sonika

W Boliwii przecięły się drogi uczestników Wheelchairtrip i najtrudniejszego na świecie rajdu terenowego. Jednak Maciej Kamiński nie wspomina tego okresu zbyt miło. Problemy żołądkowe sprawiły, że głównie leżał w hotelowym łóżku, uzupełniając elektrolity i łykając witaminy. Bakteria znalazła się prawdopodobnie w lodzie lub napoju. W kolejnych miesiącach już nie cierpiał na tego typu dolegliwości.  

Z kolei Michał Woroch miał okazję zobaczyć słynną imprezę od środka. − Dotarłem do dakarowego miasteczka. Stałem przed samochodem i nagle podszedł pan Rafał Sonik. Wziął krzesło, usiadł obok mnie, i po prostu zatrzymał się w czasie, mimo że tego dnia miał duże problemy z roadbookiem. Długo rozmawialiśmy, o tym, co nam się przytrafiło. Powiedział, że to da mu energię na cały Dakar – wspomina.  

Podróżnicy z Polski poczuli się jak uczestnicy słynnego rajdu. Na miejsce postoju wybrali parking przed najlepszym hotelem w La Paz. Zależało im na bezpiecznej okolicy. Rano odwiedziła ich dziennikarka telewizyjna, która przygotowywała materiały ze stolicy Boliwii.

– Ta pani przeprowadziła z nami wywiad, zadała mnóstwo pytań. Myślała, że bierzemy udział w tej imprezie. Później puściła nas w głównym wydaniu miejscowych wiadomości, które obejrzeliśmy siedząc w restauracji. W Boliwii wszyscy fascynowali się rajdem, zaczęto nas rozpoznawać po tym programie. Cały czas mówiono o nas „Dakar, Dakar” – opowiada Maciej Kamiński.

Szamani w akcji

Od lat Michał Woroch interesuje się alternatywnymi formami leczenia ciała i duszy. Przed rozpoczęciem projektu natrafił na informacje o działalności szamanów w peruwiańskiej dżungli. Później poznał osoby, które umożliwiły mu udział w ceremonii ayahuasca. Odbyła się ona nieopodal miasta Pucallpa.

− Zdarzyły się tak magiczne rzeczy, że ciężko to opisać słowami. Przez całą noc szamani śpiewają pieśni, które według wierzeń leczą ciało i duszę. Podawany jest napar zrobiony z roślin zebranych w dżungli. Wszystko to dzieje się na pograniczu świadomości i snu. Docierają informacje z przeszłości, których nie można zapomnieć. To naprawdę mocne doświadczenia − opowiada Michał Woroch. Dodaje, że szamanom nie udało się uleczyć jego ciała, ale też nie po to tam pojechał. Wizyta zmieniła go, ma inne spojrzenie na świat.

Kolejnym celem podróży było miasto Iquitos. Znajduje się ono nad rzeką Ukajali, często uznawaną za źródłową dla Amazonki, i nie prowadzi do niego żadna droga lądowa. W porcie Polacy wzbudzili spore zainteresowanie. Każdy z kapitanów chciał mieć na swoim pokładzie podróżników. Były krzyki, licytacje, obniżanie ceny i negocjacje.

− Kiedy już dokonaliśmy wyboru, to zapytaliśmy, czy dzisiaj wypływamy. Usłyszeliśmy odpowiedź potwierdzającą. Tak było przez trzy dni i dopiero odpłynęliśmy. Tam nie ma czegoś takiego jak rozkład jazdy. Wiedzieliśmy, że te nacje, które nie muszą się martwić o zimę, mogą sobie pozwolić na powiedzenie „maniana”, czyli zrobienie czegoś jutro – opisuje Maciej Kamiński.

Dodaje, że z jego perspektywy pięciodniowy rejs był luksusem. Podróżnikom przynoszono jedzenie do samochodu, w którym mieszkali. Mogli podziwiać piękne widoki nad rzeką Ukajali, a później nad Amazonką. Nie obyło się bez niebezpiecznej przygody. Jednej z nocy wiatr i deszcz stanowiły spore wyzwanie dla prowadzących statek. Kapitan podjął więc decyzję, aby w zaroślach przeczekać trudne warunki. Płynąc do bezpieczniejszego miejsca, jednostka uderzyła w drzewo. Gałęzie wcisnęły się do namiotu, w którym spał Maciej Kamiński. Skończyło się tylko na strachu i przerażeniu.

Pokonywanie barier

Podróżnicy, tak jak uczestnicy Dakaru, musieli się zmierzyć z dużymi wysokościami w Andach. Nie uniknęli błędów. − Mogliśmy przeczekać jedną noc dłużej na chyba 3500 m n.p.m., a potem na 4500 m n.p.m. Wydawało się, że nic nam nie dolega, ale kiedy już zbliżało się 5000 m n.p.m., to organizmy już reagują inaczej. Mnie w pewnym momencie zdrętwiały ręce, a czułem się dobrze – mówi Maciej Kamiński. Przyznaje, że w trudniejszych momentach starali się przede wszystkim wyrównać oddech i jechać dalej. W takich chwilach podziwianie widoków nie sprawiało przyjemności. 

Trasa wiodła też przez największe solnisko na świecie Salar de Uyuni, które znajduje się na wysokości 3653 m n.p.m. Tam, w nieco ponurej scenerii, podróżnicy przywitali 2017 r. Burze z piorunami szalały dookoła, ale deszcz nie spadł. W miejscu nie mogli przebywać zbyt długo, ponieważ solne podłoże mogło uszkodzić samochód. 

Problemy z Charapą pojawiły się w dalszej części podróży. W Kolumbii konieczna była naprawa w warsztacie. W Kostaryce zerwała się linka do windy na dach, z której akurat korzystał Michał Woroch. Na szczęście upadek z wysokości ok. 2,3 metra skończył się dla niego jedynie potłuczeniami. Nieco wcześniej trafił do szpitala, ponieważ poparzył sobie nogi wrzątkiem. W Nikaragui Def spędził kilka dni w serwisie Land Rovera, po tym jak zawiódł pasek rozrządu.

− W trakcie podróży najtrudniejsze było to, kiedy budziłem się rano i nie miałem siły, żeby się podnieść. Jednak mieliśmy wspólny cel, wzajemnie się rozumieliśmy i jechaliśmy dalej, czasem modyfikując wcześniejsze plany. W ogólnym rozrachunku cieszę się, że podjąłem to wyzwanie – mówi Michał Woroch.

Michał Woroch

Chciałem być w podróży, niekoniecznie przejechać z punktu A do punktu B. Zawsze myślałem o wyjeździe na minimum pół roku. Gdybyśmy zakończyli projekt w Kostaryce, to byłby on w pełni zrealizowany. Zawsze mieliśmy otwartą drogę, z której skorzystaliśmy. 

Dzięki tej wyprawie inaczej patrzę na to, co jest Polsce. Mam więcej siły wewnętrznej na codzienne życie w naszym kraju. Walczymy o przystosowanie budynków czy linie parkingowe, a np. w Peru nie ma tylu dogodnych rozwiązań. Ludzie na końcu świata inaczej reagują na te szare problemy.

Jeśli chodzi o logistykę, to przed nami zdecydowanie łatwiejsza część podróży. Infrastruktura w Stanach i Kanadzie jest zdecydowanie lepiej przystosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Są m.in. szerokie i wysokie łazienki, dojazdy i ścieżki. Można łatwo rozłożyć wózek, pojeździć blisko samochodu, a jednocześnie być blisko natury.

Maciej Kamiński

Zobaczyliśmy świat z innej perspektywy. Jednak w Europie człowiek pędzi za pieniądzem. W niektórych zakątach globu można tylko gonić za jedzeniem i życie też mija z uśmiechem.

Dotychczasowa podróż sprawiła, że jeszcze bardziej przestałem się martwić takimi przyziemnymi sprawami. Lepiej niż dotychczas czuję podświadomie zbliżające się problemy albo przeczuwam miejsca, w których niekoniecznie powinniśmy nocować lub zostać. Jeśli pełnosprawny podróżnik wpakuje się w kłopoty, to ostatecznością jest szybka ucieczka z miejsca. U nas to nie wchodzi w rachubę, margines błędu jest zdecydowanie mniejszy.

Nie wiem dlaczego, ale przed dalszą wyprawą mam obawy związane z niedźwiedziami. Trochę tych miśków możemy spotkać, ale zamierzamy kupić pieprz odstrszający. Jeśli ominą nas źli ludzie, to tylko własna głupota może nas wpakować w kłopoty.

Marcin Gazda, zdjęcia z archiwum Michała Worocha

Zobacz galerię…

Data publikacji: 12.04.2018 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również