Za skoczkami panny rzędami

Za skoczkami panny rzędami

Przesądni mogli mieć obawy, bo choć niedziela, było to trzynastego. Jednak takie dni jak ten wrześniowy, najbardziej kochają piloci. Mają na to, podobnie jak meteorolodzy specjalne określenie – cavok czyli clave and clear visual overcast, co w swobodnym tłumaczeniu można przełożyć jako „macie świetne warunki pogodowe na całą trasę."

Na lotnisku w Gliwicach wykorzystano je w pełni. Przez cały dzień samoloty podrywały się w powietrze z częstotliwością jak w Pyrzowicach czy Balicach, tyle że zabierały nie pasażerów a skoczków spadochronowych. Wśród nich byli niepełnosprawni i to w stopniu znacznym – tetraplegicy czyli z porażeniem czterech kończyn, którzy skakali w tandemie z instruktorem.

Organizatorem przedsięwzięcia było Stowarzyszenie „Aktywne życie”, z jego spiritus movens, małżeństwem Joanną i Marcinem Mikulskimi:
– To właściwie jest mój pomysł. To takie podążanie za marzeniami osoby niepełnosprawnej – mówi Joanna Mikulska. – Nie robimy czegoś, co stowarzyszenie wymyśliło i wydaje się, że będzie fajne, ale spełniamy marzenia i pragnienia – normalnego życia, normalnej adrenaliny, normalnych emocji. To staramy się dawać. Ryzyko nie jest duże. Zanim zrobiliśmy pierwszy piknik, sporo słuchałam i czytałam na temat sportu spadochronowego. Okazuje się, że jest bardzo bezpieczny. Te wypadki, które się zdarzają, są bardzo spektakularne i dlatego jest o nich głośno. Są natomiast bardzo, bardzo rzadkie. Zabezpieczenia są wysokie. Wszyscy instruktorzy mają wielkie doświadczenie, znają też specyfikę tej niepełnosprawności. Planujemy kontynuację projektu, bo zainteresowanie jest ogromne. To się bardzo rzadko zdarza, ale my rekrutację przeprowadzamy w jeden dzień. Do innych projektów trzeba czasem namawiać, zbierać chętnych tygodniami. Tu jest zupełnie inaczej. Mieliśmy tylko cztery miejsca, a w ciągu jednego dnia chętnych było piętnastu. Mamy więc listę rezerwową i zamykamy rekrutację aby niepotrzebnie nie robić innym nadziei. Liczymy na to, że w przyszłym roku uda nam się zdobyć trochę więcej środków a wtedy skoczy więcej osób. Na tej imprezie logistyka jest taka, że w ciągu całego dnia może skoczyć najwyżej pięć osób. Nie możemy tej liczby zwiększyć, bo nie jest to jedyna nasza działalność i trzeba rozsądnie rozkładać siły.

Na lotnisku zebrało się mnóstwo ludzi, ale wolontariusze ze stowarzyszenia i niepełnosprawni przebywali w ogromnym namiocie, który nie tylko dawał trochę cienia, ale był przede wszystkim miejscem przygotowań dla skoczków i centrum logistycznym. O ile pelnosprawni skoczkowie co rusz startowali w powietrze, niepełnosprawni musieli czekać. W zeszłym roku, podczas pierwszego pikniku z powodu warunków pogodowych cała akcja przeciągnęła się do półtorej doby. Logistyka jest taka, że tetraplegicy mogą skakać z samolotu, który wymaga tankowania. Trwa to na tyle długo, że w tym czasie mogą się przygotować; dlatego skaczą co mniej więcej szósty wylot samolotu ze skoczkami.

– Strefa Spadochronowa Silesia w Gliwicach jest znakomicie zorganizowana, mamy do nich pełne zaufanie, sami szukali wzorców obsługiwania takich niepełnosprawnych, sami zorganizowali sobie specjalne kombinezony wyposażone w pasy blokujące ręce i nogi – mówi Marcin Mikulski. – Wir powietrzny, splątanie linek, czy inne czynniki mogą grozić przecież utratą życia i to dwóch osób.

Jak w wielu przedsięwzięciach z elementem ryzyka, najgorsze jest chyba oczekiwanie. Przed skokiem Adam Korzeniewski wyznaje: – Jest adrenalina, oczekiwanie kiedy wreszcie ten samolot zabierze mnie do góry, bo już bym chciał. Jak będzie w powietrzu, to zobaczymy, no nie? Myślę, że będzie dobrze. Robiłem już różne dziwne rzeczy w życiu, wszystkiego trzeba spróbować a skok ze spadochronem, to też jest wyzwanie. Dotąd próbowałem jeździć konno albo na trzykołowym rowerku, grałem w rugby. Trzeba do przodu!

Stowarzyszenie „Aktywne życie” już od 12. lat zajmuje się różnymi akcjami, które mają na celu przełamywać bariery lękowe, psychiczne, blokujące ludzi w wielu działaniach. Zaczynali od akcji „Sięgaj dalej” organizując wyprawy w miejsca, gdzie ludzie na wózkach normalnie nie jeżdżą – np. na wulkany, w okolice niebędące w ofertach biur podróży.
– Działamy dla niepełnosprawnych z porażeniem czterokończynowym a to jest znacznie bardziej skomplikowany proces – mówi Marcin Mikulski. – Robiliśmy z tych wypraw reportaże i okazuje się, że po nas nadal wyjeżdżają ludzie kierując się naszymi trasami i np. polecieli śmigłowcem na Matterhorn. To największa satysfakcja, to cel naszego działania. Podobnie jest ze skokami spadochronowymi. Może nie są aż tak spektakularne, ale relatywnie tanie i dość blisko. Mimo to zorganizowanie kilku tysięcy złotych na ten cel zajęło nam pół roku i ciężko było je zebrać. Biorąc pod uwagę ilu przedstawicieli mediów się tu kręciło nie rozumiem dlaczego potencjalni sponsorzy nie widzą zysku z tak pozytywnego „piaru”. Naszą dziurę budżetową udało nam się zasypać poprzez działalność sklepu internetowego z częściami i akcesoriami do wózków. Na tym nikt nie zarabia, wszystko idzie na takie akcje jak dzisiejsza, więc sami niepełnosprawni są sobie sponsorami.

Kiedy przyjechałem na lotnisko jeden ze śmiałków – Łukasz Kotuła – miał już skok za sobą: – Teraz emocje już zeszły. Było megasuper. To idealna sprawa – zero strachu, czyste emocje, piękne widoki: nic, tylko podziwiać. Nadarzyła się okazja, to od razu się zdecydowałem; jak można skakać, to trzeba skoczyć. Jestem chętny na takie ekstremalne przeżycia, choć dotąd nie miałem zbyt wielu okazji. Tym bardziej jestem szczęśliwy i zadowolony, że tutaj się udało. W moim życiu to pewnie nic nie zmieni, ale przygoda i zabawa jest nie do przecenienia.

Wioleta Grabiec, dziewczyna Łukasza dodaje: – Oczywiście, że bardzo to przeżywałam. Jak wpadł na ten pomysł, to codziennie o tym myślałam, ale wiedziałam, że nie mogę. mu tego zabronić. Teraz cieszę się, że jest zadowolony.

Uwagę zwracała podczas pikniku ponadnormatywna liczba atrakcyjnych dziewcząt, z reguły o niebanalnej urodzie. Parafrazując przysłowie „za mundurem panny sznurem”, można by rzec „za skoczkami panny rzędami”. Jak się okazało większość z nich to nie tylko koleżanki i dziewczyny niepełnosprawnych, ale też wolontariuszki „Aktywnego życia”. Towarzyszyły każdemu skoczkowi, także Łukaszowi Buczkowi, który powiedział: – To będzie oczywiście mój pierwszy skok. Rok temu koledzy skakali, ja też miałem okazję, ale wówczas stchórzyłem. Teraz nie ma już wyjścia. Dotąd nie robiłem nic ryzykownego, więc niech ten debiut będzie ekstremalny.

W trakcie rozmowy poleciał w górę a potem zgrabnie wylądował na spadochronie Adam Korzeniewski. Pierwsze wrażenia? – Fantastycznie! Tego się nie da opowiedzieć… Jest ten strach, trochę jest, największy jak się otworzą drzwi, bo ja mam tu wypaść?! Ale jak już wylecisz z samolotu, to rewelacja, po prostu super! Od razu mogę startować drugi raz. Nawet sam. Samo spadanie trwa chwilkę, ale przeżycie jak nigdy.

Niepełnosprawnemu towarzyszył w powietrzu Bartek Włudyka, tandem-pilot, który wyjaśniał: – Technicznie taki skok z tetraplegikami nie różni się niczym od innych, tyle że trzeba go przygotować. Te osoby są pospinane. Dopinamy też uprząż pomocniczą, która powala nam podciągnąć takiej osobie nogi przy lądowaniu. To jest cała różnica. Troszkę więcej fizycznej pracy, ale sam skok jest taki jak ze zdrową osobą. One nie są w stanie podciągnąć nóg do lądowania, zresztą czasem zdrowi też nie potrafią, więc trzeba im pomóc. Aby zostać tandem-pilotem trzeba mieć wykonanych tysiąc skoków, przejść szkolenie i zdać państwowy egzamin.

Ten dzień wielu zapamięta na długo – piękna pogoda, atrakcyjne widowisko, świetna atmosfera. Bez wszechobecnych wulgaryzmów, codziennego chamstwa i bezmyślności. Inni ludzie. Kilku zapamięta ten dzień na całe życie.

Trudno nie zgodzić się z refleksją Marcina Mikulskiego: – Przełamywanie barier łączy się z marzeniami tych osób. Tu nie chodzi o sam skok i 55 sekund swobodnego spadania; oni potem wracają do domu i mają zupełnie inne nastawienie do świata i życia. Podejmują ryzyko, ale potem nic nie jest w stanie ich zaskoczyć. Widzę jaka przemiana zachodzi w tych ludziach podczas kilkunastu minut czyli przed wyjściem z namiotu do powrotu; oni są pełni endorfin, zapału i entuzjazmu do wszystkiego, cokolwiek by się nie wydarzyło. Taki sam proces zachodzi w naszej drużynie rugby na wózkach, tylko że trwa on o wiele dłużej. Proces zmian psychicznych u ludzi skaczących jest wręcz nie do opisania.

Zobacz galerię…

Tekst i fot. Marek Ciszak

Data publikacji: 15.09.2015 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również