Budynek parlamentu w Quebec City
Jakość podróży mierzy się podobno w liczbie poznanych przyjaciół, a nie w przejechanych kilometrach. Znajomości zawarte w różnych częściach świata często owocują długoletnimi przyjaźniami. Bywa, że są początkiem kolejnej podróży. I tak było z naszym wyjazdem do Kanady.
A zaczęło się
…w czasie zimowego pobytu na Kubie, kiedy to razem z Markiem poznaliśmy przesympatyczną parę Polaków mieszkających od ponad trzydziestu lat w Kanadzie. Niezwykle serdecznie i spontanicznie zaprosili nas do siebie. Czas pokazał, że nie była to tylko towarzyska kurtuazja. Naszą kanadyjską przygodę zaczęliśmy jeszcze w USA. (zainteresowanych zapraszam do lektury artykułu o tej podróży: https://naszesprawy.eu/kultura-i-sztuka/10041-usa-moj-amerykaski-sen.html).
Nasi przyjaciele przyjechali po nas do Old Orchard Beach w stanie Maine i stamtąd wyruszyliśmy samochodem w kierunku Montrealu.
Ta jazda skojarzyła mi się z amerykańskimi filmami drogi, w których bohaterowie przemierzają wiele kilometrów nie tylko po to, by dotrzeć do celu, ale również dla poczucia wolności, dla kontaktu z naturą, by lepiej poznać siebie i zobaczyć świat z dotąd nieznanej perspektywy. W Ameryce długie podróżowanie jest wpisane w rytm życia. Dużym ułatwieniem są tzw. rest area, czyli miejsca, które są czymś więcej niż tylko parkingiem.
W stanie Vermont zrobiliśmy sobie przystanek w miejscu, gdzie można było wypić darmową kawę, herbatę w klimatyzowanej sali albo na dworze z widokiem na „zielone wzgórza” (nazwa stanu pochodzi od francuskiego Les Verts Monts). Były tam foldery i broszury z informacjami o atrakcjach turystycznych oraz kącik poświęcony żołnierzom poległym w Afganistanie i Iraku. Amerykanie lubią manifestować swój patriotyzm i szacunek dla ofiar wszelkich działań wojennych.
Zatrzymaliśmy się również w Lake Placid, gdzie dwukrotnie odbyły się zimowe igrzyska olimpijskie (w 1932 r. i w 1980 r.). To malownicza miejscowość, nad którą góruje ciekawa bryła skoczni narciarskiej. Nasi cicerone uznali, że powinniśmy także zobaczyć jezioro Meacham – raj dla miłośników wypoczynku pod namiotem lub w kamperze. Rozległy, zalesiony teren podzielony jest na 219 działek, które można wynająć i cieszyć się kontaktem z przyrodą i dzikością natury. Są tu place zabaw, plaża, miejsca piknikowe, kajaki. Kilka działek jest dostępnych dla osób z niepełnosprawnością. Mają dogodny dojazd, znajdują się blisko przystosowanej toalety i prysznica.
Prowincja Quebec
Granicę przekraczaliśmy w niewielkiej miejscowości Trout River. Dowiedziawszy się, że w samochodzie znajdują się również polscy obywatele, celnicy poprosili nas o zjechanie na bok i otworzenie walizek. Przejrzeli nasze rzeczy, zadali kilka standardowych pytań i pozwolili wjechać na teren Kanady. Nasi przyjaciele mieszkają w L’Île-Perrot, niewielkiej miejscowości położonej na wyspie niedaleko Montrealu. Ich dom rozpoznaliśmy z daleka. Powiewały na nim dwie flagi – polska i kanadyjska.
Quebec jest największą prowincją w Kanadzie pod względem powierzchni. Pierwotnie był uważany za część Nowej Francji. Nazwa pochodzi z języka Algoquin oznaczającego „zwęża”, co odnosi się do zwężenia rzeki Świętego Wawrzyńca w pobliżu Quebec City. Wszędzie dominują francuskie napisy, zauważyłam również, że tablice rejestracyjne samochodów mają napis „ Je me souviens” („pamiętam”). To oficjalne motto prowincji nawiązuje do tendencji separatystycznych, a jego historia sięga XIX wieku. W 1995 roku w Quebec odbyło się referendum, w którym 49,5 proc. obywateli opowiedziało się na rzecz oddzielenia, a 50,5 proc. było przeciw. Odniosłam wrażenie, że Quebec w doskonały sposób łączy w sobie francuską finezję i amerykański rozmach.
Montreal
„Wiosna w Montrealu przypomina sekcję zwłok. Wszyscy chcą zajrzeć do środka zamarzniętego olbrzyma. Dziewczęta zdzierają z siebie rękawy, spod których wyziera śliczne, białe ciało podobne do drewna skrytego pod zieloną korą. Na ulicach wznosi się manifest seksualny niczym pompowana opona: «I tym razem zima nas nie zabiła». Wiosna nadciąga do Quebecu z Japonii i tak jak przedwojenna petarda wybucha pierwszego dnia, bo zbyt intensywnie się nią bawimy…”. Tak o Montrealu pisał Leonard Cohen, jeden z najbardziej znanych Kanadyjczyków. To jego piosenki najczęściej towarzyszyły nam w podróżach po Kanadzie. Jakże adekwatny podkład do podziwiania kraju, w którym piękno, sztuka i natura współistnieją w urzekającej i wyciszającej harmonii.
Zwiedzanie Montrealu zaczęliśmy od Starego Miasta, które oprócz charakterystycznej zabudowy, wąskich uliczek, muzeów i zabytkowych kościołów ma również dziesiątki restauracji, galerii sztuki, hoteli. Naprzeciwko przepięknej bazyliki Notre Dame (budowla do złudzenia przypomina paryską katedrę), na Place d’Armes zazwyczaj stoi rząd dorożek. Pośrodku znajduje się okazały pomnik założyciela Montrealu Paula Sieur Chomedey de Maisonnneuve. Warto też wspomnieć o Pałacu Sprawiedliwości, na który składa się kilka sąsiadujących ze sobą budynków. Największe wrażenie robi Edifice Ernest Cormier ze swoimi kolumnadami i secesyjnymi lampami.
Pierwszym Europejczykiem, który tutaj dotarł, był XVI-wieczny francuski żeglarz Jacques Cartier. Widząc wznoszącą się nad rzeką majestatyczną górę, nazwał ją Mont Royal, stąd nazwa miasta. I rzeczywiście jest w jego charakterze coś królewskiego, majestatycznego. Plac Jacquesa Cartiera jest obecnie jednym z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych miejsc. Góruje nad nim kolumna admirała Nelsona. Montreal oferuje wiele widoków, które warto uwiecznić na zdjęciach i w pamięci.
Quebec City
Quebec City zachwyciło mnie od pierwszego wejrzenia, od pierwszej kamienicy, od pierwszego spaceru. Po przyjeździe zatrzymaliśmy się na parkingu, z którego udaliśmy się pieszo w kierunku starówki. Był to spacer przez piękny park, w którym stały pomniki znanych poetów. Zauważyłam figury Aleksandra Puszkina, Tarasa Szewczenki, Dantego. Dla mnie – poetki – było to szczególnie znaczące i inspirujące. Stolica prowincji Quebec położona jest na skałach Cap Diamant i nad rzeką Św. Wawrzyńca i jest jedynym miastem w Ameryce Północnej otoczonym murami obronnymi. Siedziba lokalnego parlamentu – Assemblée Nationale – to jeden z najpiękniejszych budynków.
Najstarszą częścią miasta stanowi Basse-Ville (Dolne Miasto). Wąskie uliczki, kręte schody i kafejki mają niepowtarzalny urok. Z górnej części miasta można tu zjechać kolejką. Wzrok przykuwają finezyjne detale architektoniczne, girlandy kwiatów, niezwykłe murale na budynkach, ciekawie zaaranżowane wystawy sklepów. To miasto urzeknie miłośników artystycznej atmosfery, gdyż można tu posłuchać ulicznych grajków, zajrzeć przez ramię malarzom, zatrzymać się przy stoiskach bukinistów. Cała starówka została w 1985 roku wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO (jako jedyny tego rodzaju obiekt w Ameryce Północnej).
Na drewnianym deptaku Dufferin Terrace doszłam do wniosku, że to jedno z najpiękniejszych miast świata. Z promenady można obserwować przepływające po rzece statki, widać stąd pozostałości dawnych fortyfikacji, a wzdłuż alei stoją rosyjskie działa zdobyte przez Brytyjczyków w Wojnie Krymskiej. Są też urocze altanki, w których turyści znajdują trochę cienia w słoneczny dzień. Jest tu również jedna z najbardziej charakterystycznych budowli miasta, XIX-wieczny zamek Frontenac, w którym obecnie mieści się luksusowy hotel (podobno najczęściej fotografowany hotel na świecie).
Po zwiedzaniu miasta poszliśmy do przytulnej kawiarni na…ogon bobra – lokalną specjalność, rodzaj gofra, który polany syropem klonowym najlepiej smakuje w dobrym towarzystwie i w przepięknej scenerii. Było jedno i drugie.
Niagara i nie tylko
Wodospad Niagara to bez wątpienia jedna z największych atrakcji Kanady. Znajduje się na granicy USA i Kanady na rzece Niagara i rozdzielony jest Wyspą Kozią (Goat Island) na dwie części: wschodnią (American Falls) o szerokości 320 m i wysokości do 30 m oraz skupiającą 94 proc. wody część zachodnią (Canadian Falls lub Horseshoe Falls). USA z Kanadą łączy Rainbow Bridge. Od strony kanadyjskiej prezentuje się szczególnie widowiskowo. Znajduje się w mieście Niagara Falls, które wygląda jak jeden wielki park rozrywki.
Na parkingu bez problemu znaleźliśmy wolne miejsce dla osób z niepełnosprawnością. Korzystaliśmy z tej możliwości dzięki mojej karcie parkingowej. Kara za parkowanie na miejscu dla inwalidy wynosi w Kanadzie 300 dolarów, o czym informują tablice przy tych stanowiskach. Do wodospadu łatwo trafić, bo szum wody i chłodna mgiełka wskazują drogę do promenady. Jeszcze zakup biletów i po chwili natura daje niesamowity spektakl. Zostaliśmy do zmierzchu, by zobaczyć kaskady wody podświetlone kolorowymi światłami.
Niagarę można podziwiać również z pokładu łodzi Maid of the Mist, z tarasu w Jaskini Wiatrów oraz z wieży Skylon Tower.
„Kanada żywicą pachnąca” – tytuł książki Arkadego Fiedlera wielu z nas przychodzi na myśl, gdy mowa o tym kraju. Bo Kanada jest blisko natury, ma w sobie dziki czar, pozwala poczuć się częścią czegoś pierwotnego, nienaruszalnego. Czułam to również jadąc kolejką na Mont Tremblant (największy ośrodek narciarski we wschodniej Kanadzie), skąd roztaczał się widok na rozległe pasmo Laurentydów. i w czasie rejsu 1001 Islands po rzece św. Wawrzyńca, kiedy mieliśmy okazję podziwiać wyspy, wysepki o przeróżnych kształtach, z malowniczymi domkami, chatkami. Była nawet wyspa w kształcie serca z bajkowym zamkiem.
Ktoś powiedział, że Kanada to USA bez wad. W moich wspomnieniach kanadyjska wyprawa pozostanie podróżą do miejsc, w których jest po prostu dobrze i pięknie.
Lilla Latus
fot. Marek Hamera
Data publikacji: 10.09.2015 r.