Z bieżni na parkiet. Pokonywanie barier i Kryształowa Kula

Joanna Mazur i Jan Kliment wygrali dziewiątą edycję programu „Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami”. Kryształową Kulę odebrali 17 maja. W finale para postawiła na mocny i czytelny przekaz związany ze światem osób niewidomych. Utytułowana lekkoatletka udowodniła, że dysfunkcja wzroku nie przekreśla aktywnego życia i podejmowania nowych wyzwań.

W trakcie jednego z wcześniejszych odcinków został wyemitowany materiał o 29-latce, co wywołało dyskusję dotyczącą jej warunków mieszkaniowych i finansowania. Tydzień później otrzymała symboliczny klucz do nowego M w Krakowie. Początkowo propozycję udziału w programie potraktowała jako żart, później pojawiły się obawy. Decyzja na tak oznaczała konieczność połączenia treningów lekkoatletycznych i tanecznych. Szybko przekonała się, że nie umie poprawnie stać, a najwięcej trudności sprawiały jej obroty i figury następujące po nich. Cieszyła się z udziału w kolejnych odcinkach, traktując to jako nagrodę za ciężki okres przygotowań.

NS: Gratuluję zwycięstwa w programie. Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, stwierdziła Pani, że Kryształowa Kula to niespodziewany sukces. Co było więc celem?
Joanna Mazur: Biorąc udział w programie, nie myślałam o tym, jak daleko w nim zajdę. Bardziej skupiłam się na innych celach. Z moją dysfunkcją łączą się różne ograniczenia. Chciałam, żeby widzowie zobaczyli, że to nie wyklucza mnie z udziału w aktywnym życiu. W ten sposób zamierzałam pokazać, że mimo braku wzroku można pokonywać bariery. Nie wiedziałam, że wyjdzie to aż tak dobrze. Michał [Stawicki, przewodnik i trener – przyp. red.] powiedział mi, że celem była pierwsza trójka, czyli plan wykonany z nadwyżką.

NS: W ostatnim odcinku Jan Kliment miał założoną opaskę na oczy. Czyj to był pomysł?
JM: Chodziło nam to po głowie już wcześniej, ale skupialiśmy się na kolejnych odcinkach. W pewnym momencie opowiedziałam o moim pomyśle, ale to był tylko szkielet. Wspólnie dopracowaliśmy poszczególne elementy i efekt był widoczny w finale. Chcieliśmy, żeby showdance miał mocny i bardzo czytelny przekaz. Trochę metaforycznie wzięłam Janka na spacer, pokazałam mu mój świat. Chciałam, żeby to tak było odebrane. Czasem potrafimy więcej zdziałać razem, niezależnie, czy ktoś ma jakąś dysfunkcję, czy nie. Niekiedy trzeba wejść w życie drugie człowieka, żeby go zrozumieć.

NS: Po jednym z odcinków Pani taniec zszedł na dalszy plan, a pojawiły się kwestie dotyczące warunków mieszkaniowych oraz finansowania. Głosy wsparcia mieszały się z oświadczeniami MSiT czy Rady Zawodników w PZSN Start. Spodziewała się Pani takich reakcji?
JM: Po prostu pokazałam, jak wyglądało moje życie. Tak, a nie inaczej i to są fakty. Dla jednych jest to normalność, dla innych szok. Czułam przykrość, kiedy ktoś to oceniał w konkretny sposób, ale tego nie zmienimy. Bardzo nie lubię współczucia. Wolę, kiedy ktoś powie, że trzyma za nas kciuki, niż szczerze nam współczuje, bo nie o to chodzi. Ten czas pokazał, kto w moim życiu jest przy mnie blisko, taką szczerą osobą, a kto nie. I to był czas, w którym też trzeba było się wyłączyć i myśleć o kolejnym odcinku. Skupiłam się na dalszych przygotowaniach. Najwięcej w tym czasie przejął na siebie Michał, bo on pomagał mi we wszystkich kwestiach treningowych i okołotreningowych. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna.

NS: Kolejny odcinek kojarzy się z gestem Zbigniewa Jakubasa. Co czuła Pani odbierając symboliczny klucz do mieszkania w Krakowie?
JM: To nadal do mnie nie dociera, choć byłam już w tym mieszkaniu. Dotykałam ścian, wiem, z której strony pada słońce. Nawet nie wiem, czym sobie zasłużyłam na coś takiego. To jest tak ogromny gest, przejaw dobrego serca, godnej naśladowania postawy. Pan Zbyszek jest naprawdę serdecznym, ciepłym człowiekiem. On nie odebrał tego jako gest litości, tylko zwyczajne, ludzkie zachowanie. Jestem zauroczona jego dobrym sercem i szczerością czynu. Tuż po zakończeniu programu spotkaliśmy się na kolacji. Siedziałam naprzeciwko pana Zbyszka. Pytał mnie o kwestie dotyczące wykończenia mieszkania, np. o podłogi, czy będzie potrzebny prysznic. To były dla mnie tak nierealne pytania, że nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Rano, kiedy się obudziłam i ścieliłam łóżko, dotknęłam klucza, który dostałam. Wtedy sobie pomyślałem, że to nie był sen.

NS: Jaka była Pani pierwsza reakcja na propozycję udziału w „Dancing with the Stars”?
JM: Początkowo telefon z propozycją udziału w programie traktowałam jako żart. Odpowiadałam tak trochę niepoważnie. Ale im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej przekonywałam się, że to jest rzeczywista propozycja i już zmieniłam ton. Wszystko musiałam przeanalizować z moim trenerem i przewodnikiem Michałem. Lubię nowe wyzwania, ale nasza wspólna decyzja była uzależniona od terminu mistrzostw świata. W tym roku zostaną zorganizowane w listopadzie w Dubaju. Gdyby impreza odbywała się pod koniec wiosny czy w lecie, to na pewno odmówilibyśmy. Michał od początku był na tak, nie widział innej opcji.

NS: A Pani?
JM: Byłam pełna obaw. Wcześniej lubiłam się ruszać, ale kiedy zaczęłam tracić wzrok, moja pewność siebie znacznie spadła. Nie czułam się tak pewnie na tańcach, cały czas musiałam mieć kontakt z partnerem. Na pewno nie pomyślałabym, że to się może tak skończyć, jak się skończyło. Jednocześnie udział w programie nie spowodował żadnego uszczerbku w treningu lekkoatletycznym. To wszystko kwestia mądrego planu.

NS: Jak zatem wyglądał typowy dzień w trakcie trwania programu?
JM: Zaczynał się ok. godz. 6:45, a o 7 było wyjście na pierwszy trening. Potem powrót, śniadanie, chwila wolnego. Po niej wyjazd na salę taneczną, a tam od czterech do pięciu godzin. Następnie powrót do hotelu, chwilka przerwy i wyjście na kolejny trening. Wieczorem jeszcze odnowa biologiczna czy zajęcia z fizjoterapeutą. Tak wyglądał nasz typowy dzień. Program rozpoczął się w marcu, a luty był miesiącem przygotowawczym. Wtedy spotykaliśmy się codziennie po 4-5 godzin. Później zaczęły się już odcinki live w każdy piątek. Dzień wcześniej była w studio próba generalna ze światłem, muzyką, w kostiumach. A w piątek kolejne przygotowania, zaczynaliśmy rano, a do siebie wracaliśmy ok. 23.

NS: Przygotowanie lekkoatletyczne pomogło w trakcie programu?
JM: Zdecydowanie tak. To duża zasługa Michała, który przygotował mnie fizycznie do udziału w programie. Mam sporą wytrzymałość i wydolność. Po takiej tanecznej rozgrzewce nie byłam rozgrzana. Zaproponowałam Janowi, żebyśmy dodali kilka ćwiczeń naszych lekkoatletycznych. I tak też zrobiliśmy, po czym przyznał, że lepiej mu się tańczy i lepiej się czuje. Po każdym z treningów musiałam zadbać o element regeneracji. Z utęsknieniem wyczekiwałam zakwasów, o których tyle mówili pozostali uczestnicy. Podkreślali, że ledwo chodzą, bo mają takie zakwasy. U mnie przez cały program się nie pojawiły i byłam lekko rozczarowana (śmiech).

NS: Co w trakcie przygotowań sprawiło najwięcej trudności?
JM: Na pierwszym treningu okazało się, że nie umiem nawet poprawnie stać. Zdecydowanie najtrudniejsze dla mnie były obroty i figury następujące po nich. Nie chodziło o zawroty głowy, bo ich nie miałam. Myliłam kierunki, np. skos czy diagonal z pójściem do przodu czy na boki. Nie mogłam tego sobie poukładać. Złościłam się na siebie, bo Janek tak mocno się starał, a ja tak prostej rzeczy nie mogę wykonywać. W ostatnim tygodniu Jan założył opaskę, przygotowując się do naszego finałowego tańca. Wtedy pokazałam mu, co jest dla mnie najtrudniejsze. Powiedziałam, żeby zrobił trzykrotny obrót i obrócił się do diagonalu. Wówczas zdał sobie sprawę z tego, co czułam przez cały czas, kiedy pojawiały się obroty i co trzeba zrobić później.

NS: Trudności trudnościami, ale sporo osób dostrzegło, że taniec sprawia Pani przyjemność.
JM: Do każdego tańca starałam się podejść jak do startów lekkoatletycznych. Dzień zawodów traktuję jako nagrodę za okres ciężkiej pracy, przygotowań. I trzeba się z tego cieszyć. Miałam ogromne wsparcie w postaci Jana, który był obok mnie. Michał mocno nam pomagał i dawał wskazówki, jak tylko coś mogło ułatwić pracę na początku. Później już wszystko wypracowaliśmy między sobą, system poruszania się i komunikacji. Taka zespołowa praca trwała przez cały okres trwania programu.

NS: Jakie emocje towarzyszyły przed pierwszym odcinkiem?
JM: Była duża adrenalina. Wcześniej mieliśmy jeszcze pokaz ramówkowy, gdzie parę kroków trzeba było postawić. Wszystko odbywało się na żywo, z publicznością. Czułam, że każdy patrzy, jak się ruszam. Byłam mocno skrepowana tym wszystkim. Na pewno to nie było moje środowisko, przynajmniej na początku. Na pierwszy odcinek przyjechali moi rodzice. Bardzo chciałam się im pokazać z jak najlepszej strony. Mam nadzieję, że to wyszło, widownia była mocno wzruszona. Po programie dostaliśmy mnóstwo wiadomości, takich naprawdę bardzo ciepłych i serdecznych. Wtedy chyba sobie zdałam sprawę, że udział w programie to naprawdę nie jest tylko kwestia nauki tańca i przeżycia fajnej przygody, ale też udowodnienia innym, ale przede wszystkim sobie, że naprawdę można wszystko.

NS: W trakcie trwania programu wystartowała kampania Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół Dzieci Niewidomych i Słabowidzących Tęcza. Wspólnie z Michałem Stawickim zaangażowała się Pani w te działania. Zostali też Państwo ambasadorami marki Asics. Jak do tego doszło?
JM: Stowarzyszenie poprosiło nas jakiś czas temu, żebyśmy zostali twarzami kampanii. Historie tych dzieci są nam bliskie. Ich problemy są nam bardzo dobrze znane. Stwierdziłam, że jeśli można pomóc Tęczy w zdobywaniu finansów na działalność, choćby naszymi twarzami, to warto się zgodzić. Te dzieciaki bardzo mocno tego potrzebują, kiedy jesteśmy w Warszawie odwiedzamy Tęczę. Panuje tam świetna atmosfera, a profesjonalna pomoc jest kierowana do wszystkich potrzebujących. Z kolei globalna marka Asics zdecydowała się na współpracę ze sportowcami niepełnosprawnymi. To naprawdę ogromny krok na polskim rynku. Trzeba o tym głośno mówić, żeby tym śladem poszły kolejne firmy. Mam nadzieję, że godnie reprezentujemy markę. Jako sportowcy z niepełnosprawnościami jesteśmy równie medialni jak zawodnicy pełnosprawni, co pokazał np. „Taniec z Gwiazdami”. Cieszymy się, że Asics jest naszym partnerem podczas przygotowań.

NS: Najważniejszą tegoroczną imprezą będą mistrzostwa świata. Jakie cele sobie Pani stawia?
JM: Cel jest taki, żeby jak najlepiej się przygotować do tych zawodów. Tam będzie można zdobyć przepustkę na Letnie Igrzyska Paraolimpijskie w Tokio w 2020 r. Chcemy jak najlepiej czuć się na starcie. Mamy na to jeszcze kilka miesięcy. Efekty będą oceniane dopiero po przekroczeniu linii mety.

NS: Doświadczenia z programu pomogą?
JM: W programie nauczyłam się sporo rzeczy przydatnych nie tylko w kwestii sportowej, związanych ze świadomością. Jeśli my osoby z dysfunkcjami stawiamy sobie granice, to nie pozwolimy innym ludziom na to, żeby odbierali nas inaczej niż my sami siebie traktujemy. Warto więc pokazać, że pomimo naszych ograniczeń, potrafimy zawalczyć o siebie, o swoje marzenia czy nawet małe cele. Wtedy całe środowisko będzie nas zdecydowanie inaczej odbierało.

Zobacz galerię…

Rozmawiał: Marcin Gazda
Zdjęcia udostępnione przez TV Polsat
Data publikacji: 15.06.2019 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również