Życie na wózkach wśród chmur. Oni naprawdę latają…

Grupowe zdjęcie uczestników spotkania w Bezmiechowej

„Po co nam nogi, kiedy możemy latać” – to jedno z haseł, które towarzyszy uczestnikom projektu „Rozwiń skrzydła”. Od dziesięciu lat realizuje go Fundacja im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ. Jest on skierowany do osób z niepełnosprawnością ruchową, którzy to hasło wzięli sobie głęboko do serca. Sprawdziliśmy – oni naprawdę latają!

Ostatni tydzień sierpnia przyniósł wreszcie wymarzoną poprawę pogody. Nic dziwnego, że znane szybowisko Akademickiego Ośrodka Szybowcowego Bezmiechowa koło Leska tętniło w tych dniach życiem. To miejsce upodobali sobie szczególnie piloci z niepełnosprawnością. Tak było i w tym roku. To jedno z najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach, skąd rozciąga się niesamowita panorama. Szczególnie to widać z góry, kiedy paralotnia szybuje ku niebu. Nieliczni mogą tego doświadczyć.

Od dziesięciu lat Fundacja im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ spełnia te marzenia. To ona organizuje co roku szkolenia dla przyszłych pilotów (paralotniarzy i szybowników) na wózkach. Pierwsze odbyło się w Kazimierzu Biskupim koło Konina. Brało w niej udział 37 osób. Z czasem pasjonaci latania zaczęli się spotykać coraz częściej, doszły nawet wyjazdy za granicę. Swoje umiejętności pilotażu doskonalą teraz m.in. we Włoszech, Macedonii, Czechach, Słowenii czy Hiszpanii. I regularnie, nawet kilka razy w roku w Bezmiechowej.

– Na początku największym problemem było zdobycie specjalnych wózków do paralotni – tłumaczy „Naszym Spawom” Karol Włodarczyk, koordynator projektu, wiceprezes fundacji. – Okazało się, że nikt na świecie nie produkuje ich na masową skalę. Musieliśmy sami je wykonać. Koszt jednego wózka to ok. 20 tysięcy złotych. Mają specjalną, wzmocnioną konstrukcję.

Fundacja na początku miała jedynie dwa takie wózki. Obecnie kursanci mają do dyspozycji sześć normalnych wózków i dwa elektryczne. Te drugie umożliwiają pilotowi samodzielne dotarcie do punktu startu i całkowicie też samodzielny start. Mają jeszcze tę zaletę, że w przypadku nieplanowanego lądowania, pilot może sam dotrzeć w miarę bezpieczne miejsce. W tym roku w Bezmiechowej spotkało się czternaście osób na wózkach.

Marcin Olszewski, 33-latek ze Szczecina jest w grupie miłośników latania od samego początku. Wtedy łatwo nie było. Kiedy zobaczył w internecie informację, że niepełnosprawni na wózkach mogą dosłownie wzbić się w powietrze, wiedział że to jest coś dla niego. Fruwać. Kto by tego nie chciał doświadczyć?
– Dziesięć lat temu mieliśmy zbyt mało wózków – mówi. – Trudno było to logistycznie zgrać, ale udało się. Zresztą zawsze powtarzam, że to nie wózki latają, tylko człowiek, jego dusza. Brałem udział we wszystkich obozach przygotowawczych paralotniarzy i dopiąłem swego. Latam.

Marcin nie ukrywa, że latanie na paralotni daje mu ogromne poczucie wolności.
– Kiedy jesteś tam gdzieś w górze, między chmurami, to człowiek zapomina o wszelkich problemach – podkreśla szczecinianin, kucharz z zawodu. – Jestem tylko ja i ogromna przestrzeń. Kłopoty zostają gdzieś tam na ziemi, na dole. To znakomita terapia, która pozwala się zupełnie odstresować i odreagować. To jest naprawdę super sprawa. Z roku na rok mamy coraz więcej nowych chętnych do szkolenia. Z tego trzeba się cieszyć.

W tym roku na kurs szkoleniowy zgłosiło się 68 chętnych. Przyjęcia dla nowych kursantów odbywają się zazwyczaj wiosną. Miejsc było w tym roku jedynie osiem. Nie wszyscy z „nowych” dotrwali do końca.

– To jest naturalna selekcja – mówi Karol Włodarczyk. – Nie każdy radzi sobie ze stresem, dla innych przeszkodą nie do pokonania są też specjalistyczne badania, zwłaszcza dla przyszłych szybowników. Przeprowadza je Urząd Lotnictwa Cywilnego. Kryteria są dość rygorystyczne. Trzeba być naprawdę zdrowym.

Sławomir Żuk z Lublina od sześciu lat jest licencjonowanym paralotniarzem. Zaczynał jak wszyscy od lotów w tandemie. Swój pierwszy, samodzielny lot zapamięta na długo.
– Instruktor trochę mnie „oszukał” – śmieje się. – Nie uprzedził mnie do końca, że to będzie tego dnia. Ale kiedy już byłem sam w powietrzu, to poczułem się jak ptak. To wspaniałe uczucie. O czym wtedy myślę? Tu nie ma czasu na rozmyślanie. To jest cały czas walka o to, żeby się jak najdłużej utrzymać w powietrzu, żeby z takiego lotu wyciągnąć jak najwięcej. To jest wtedy najważniejsze. Na niczym innym się nie skupiam w powietrzu.

Sławek jest z zawodu marynarzem-nawigatorem. Studiował na Akademii Morskiej w Szczecinie. Obecnie pracuje w banku. Zajmuje się marketingiem. W Bezmiechowej jest już po raz szósty.
Jeździ również na szkolenia i obozy za granicę. Był już we Włoszech, Macedonii, Francji czy Hiszpanii. Nie ukrywa, że dzięki fundacji latanie stało się dziś jego pasją. Niedawno pojechał prywatnie latać nawet do Kolumbii, gdzie odbywały się międzynarodowe zawody. Zajął ósme miejsce.

„Fruwający” piloci na wózkach liczą się z tym, że ich pasja to sport ekstremalny i że wypadki mogą się zdarzyć. Na szczęście w tym projekcie nic poważnego się nie wydarzyło.
– Owszem, upadki się zdarzają, ale zazwyczaj kończy się to śmiechem – mówi Karol Włodarczyk. – Nasi piloci to twardziele. Każdemu powtarzam, że od osób niepełnoprawnych można się wiele nauczyć – przede wszystkim determinacji. Sami już wiele w życiu przeszli i nie załamują się z byle niepowodzenia.

Szkolenie organizowane przez fundację jest bezpłatne. To dzięki wsparciu Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
– Za to wszyscy jesteśmy ogromnie wdzięczni – podkreśla pan Karol. – Bez takiej pomocy ci ludzie nie byliby w stanie oddać się swojej pasji. Wciąż pozostawałaby w sferze marzeń.

Spotkania, jak te niedawne w Bezmiechowej są także okazją do wspólnej zabawy, rozmów, integracji. Widać to było na każdym kroku. Na szczycie nie spotkały się przypadkowe osoby.
– To przede wszystkim indywidualności, silne charaktery i osobowości – podkreśla Karol Włodarczyk. – I stanowią naprawdę zgrany kolektyw. Wspierają się na każdym kroku.

Wiek – od dwudziestu kilku lat do sześćdziesięciu. W powietrze wzbija się specjalista od marketingu, kucharz, influencer, grafik komputerowy czy pracownik biurowy. Różne zawody, różne specjalności. Każdy z nich musiał przejść najpierw specjalistyczne szkolenie, żeby na koniec pochwalić się zdobytą licencją pilota. A widok natury pod kołami wózka jest bezcenny. To trzeba samemu przeżyć.

Piloci na wózkach – przynajmniej niektórzy – z powodzeniem rywalizują na zawodach z pełnosprawnymi. Nie ma tu specjalnych „parazawodów”. Adam Czeladzki z Warszawy to pierwszy w Polsce wykwalifikowany nstruktor szybowcowy z niepełnosprawnością. Jest również wicemistrzem Europy w klasie otwartej oraz do niego należy rekord Polski w przelocie po trasie trójkąta – wynoszący 1128,8 km.

– Szkolenie szybowników w naszym programie jest o wiele bardziej skomplikowane niż w przypadku paralotniarzy – mówi Karol Włodarczyk. – To jest przede wszystkim ścisły rygor zdrowotny i psychofizyczny, a potem kilka lat szkolenia, żeby uzyskać licencję. Wiele osób nie zdaje w trakcie szkolenia egzaminów z teorii czy praktyki. Przeciętnie z dwudziestki kursantów na szybownika, licencję otrzymują trzy, cztery osoby.

W Polsce są obecnie cztery szybowce (wkrótce będzie piąty) dla niepełnosprawnych ze specjalnym oprzyrządowaniem, którym steruje się ręcznie. Inaczej, bo z boku jest też otwierana kabina, żeby łatwiej było umieścić w niej pilota na wózku.

Organizatorzy spotkania w Bezmiechowej nie ukrywają, że są pełni podziwu dla swoich podopiecznych, którzy mimo różnych obowiązków znajdują czas, żeby co najmniej raz, dwa razy w roku spotkać się w gronie podobnych jak oni pasjonatów i mieć możliwość spojrzenia na świat z góry. W życiu codziennym ta perspektywa jest dla nich na ogół niestety niedostępna.

Zobacz galerię…

Krzysztof Załuski, fot. uczestnicy projektu „Rozwiń Skrzydła”, Krzysztof Załuski

Data publikacji: 01.09.2025 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również