Książki, których nie przeczytałem – cz. I

Jeżeli ktoś jest w stanie objąć wyobraźnią co może oznaczać na przestrzeni dziejów i wobec prędkości światła nawet sto lat, być może zrozumie, że wciąż jesteśmy dziećmi. Jakby nie było każdy, kto dysponuje dobrą wolą, może ponownie odnaleźć własną drogę powrotu ku temu, ale obserwując świat coraz trudniej mi w to uwierzyć.

Kiedyś byłem dzieckiem lecz i ja swoją edukację musiałem od czegoś zacząć i jeżeli mogę swój czas sensownie ogarnąć to dziś jestem pewny, że na początku było to kształceniem umiejętności słuchania. Słuchałem moich nauczycieli (czasem się odzywałem), słuchałem przez słuchawki dialogów filmowych z jedynego w naszym domu telewizora za pomocą głośnika sprytnie podłączonego kabelkiem do mojego łóżka w sąsiednim pomieszczeniu, aby nie zakłócać ojcu i matce odbioru wizji. Na podstawie dialogów stwarzałem własny obraz i być może dlatego tak bardzo irytuje mnie współczesne kino, gdzie prawie nie rozmawia się. Była to dla mnie fascynująca wyprawa w wyobraźnię. Potem przyszło uwielbienie dla słuchowisk radiowych…

Czy można sobie wyobrazić, że rozumnie czytając słowo pisane podobny efekt można uzyskać wsłuchując się w słowo mówione przez lektora? Oczywiście, z pewnymi zastrzeżeniami, o których poniżej. Dziś wiem jednak, że to jedna z niewielu dróg do poznania a może nawet do stwarzania samego siebie. A może proponuję tylko przepychanki między wzrokiem i słuchem? Posługiwanie się w czasie czytania wzrokiem ma niewątpliwie przewagę w lekturze trudniejszej literatury, nawet zbeletryzowanej (można przeczytać ponownie, czego lektor nie ułatwi). Kiedy jednak w czasie zapisów pojawia się literatura piękna, odbiór przekazu za pomocą obydwu zmysłów staje się zrównoważony. Przy okazji nadarza mi się wspomnienie o sytuacji, o której wspominał Czesław Miłosz, wprawdzie w innym kontekście, ale jednak, w jego Piesku przydrożnym – to problem uwagi. Czasem wydaje mi się, że jest ona szóstym zmysłem. Szczególnie ważna przy odbiorze książek czytanych przez lektora.

Książki, które udało mi się przeczytać, ustawione grzbietami w karnym szeregu, zajmują powierzchnię nieco większą od średniej wielkości telewizora. Sporo tam poezji. Nigdy jednak nie udało mi się dotrzeć do audiobooka z czytaną przez lektora poezją współczesną. Za to doskonale udało to się z Panem Tadeuszem. Dlaczego? Mogę tylko się domyślać – ten rodzaj poezji, dziś w wielu kręgach uznany za przestarzały a w rzeczywistości bardzo trudny do napisania, posiada ogromną ilość walorów malarskich, ułatwiających pracę lektorowi.

Zupełnie innego zdania mogą być osoby niewidome, dla których przeznaczono ten rodzaj przekazu. Podejrzewam nawet, że posiadły one bardziej rozwinięty zmysł wspomnianej przeze mnie uwagi. Prawdopodobnie o wiele lepiej funkcjonuje u nich wyobraźnia wewnętrzna, którą Olga Tokarczuk nazwała drugą parą oczu. Dlaczego sięgnąłem po ten rodzaj przekazu? Nie będę udawał – z początku z lenistwa i braku kasy na zakup książek. Potem zacząłem brnąć, wybierając jednak, żeby nie dać nabrać się na kryminały, tanią sensację, czy też znienawidzony przeze mnie horror. Dziś chciałbym poświęcić kilka akapitów literaturze, z którą moim zdaniem warto się zapoznać, która dla mnie jest sposobem nie tylko na usypianie ale i na uwagę ( dość przypadkową, bo jednak instynkt myśliwego we mnie się uaktywnia), wtedy bowiem włączam moje mp3 i odlatuję. Niejednokrotnie zasypiając z włączonym urządzeniemi słuchawkami na uszach. Zapewniam – wracam tam ponownie.

Zestawiając swoje percepcje z rzeczywistością widzialną i słyszalną, więcej miejsca poświęcę rzeczy Manfreda Spitzera pt. Cyfrowa demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci, odczytanej przez Marcina Popczyńskiego. Jest to książka w której autor, posługując się wynikami badań, udowadnia m.in. jak zgubny wpływ w wysoko rozwiniętych cywilizacjach (za jakie się uważają), mają środki masowego przekazu. Zdarza się i to nie rzadko, że dziecko od niemowlęcego wieku zostawione jest sam na sam z telewizorem… Zatrzymanie procesu samodzielnego myślenia następuje już na początku rozwoju… Brak czasu? Pęd? Co jeszcze mogą powiedzieć rodzice na swoje usprawiedliwienie? Indoktrynacja (!!!), które to słowo przez ogrom przypadków odmienia Stanisław Chyczyński w artykule Zindoktrynować dziecko??? (Radostowa 7-12/2021), pierwsze, pełzające kroki, stawia już w kołysce. Jeżeli takową ktoś jeszcze pamięta

Przebadano dzieci w przedziałach wiekowych 3-5,5-7,7-10 lat. Efekt? Każde z tych dzieci spędza średnio 3,5 godz. przed telewizorem lub komputerem przy oglądaniu filmów! Badania dotyczyły tylko USA. Zauważono, że o wiele lepszy wpływ na rozwój młodego człowieka wykazywała muzyka, szczególnie instrumentalna, pojawiająca się w tle, w umiarkowanych lub najlepiej wyciszonych tonacjach. Jakby zmysł słuchu miał w przyszłości odgrywać może nawet ważniejszą rolę, choć dla mnie symbioza ze wzrokiem wydaje się stanem najlepszym, być może powodującym, że w przyszłości uda się stworzyć człowieka, którego umysł wciąż zajęty będzie myśleniem. Kogoś takiego kim był choćby Krzysztof Penderecki, który z notatnikiem do nut nigdy się nie rozstawał. Przed nim i po nim wielu się pojawi, choć będą ledwie ułamkiem w ludzkiej populacji.

Absurd cyfryzacji dotarł tak daleko, że niektórym poprzez nieustanne klikanie w internecie udaje się napisanie nawet pracy doktorskiej, w której na ok.220 stron tekstu, 197 napisali inni autorzy… Samodzielne myślenie – czy coś takiego jeszcze istnieje? Czy ktoś, w epoce cyfryzacji i gotowego produktu, za który wystarczy po prostu zapłacić, pamięta jeszcze ile możliwości twórczych fotografom stwarzał poczciwy sprzęt analogowy?

W wyprawach po wiedzę potrzebną i niepotrzebną (tej drugiej znacznie więcej mi się przytrafia), natrafiłem na rzadką literaturę – rzecz Daniela Chamowitza pt. Zmysłowe życie roślin. Nie dość, że przy jej pojmowaniu musiałem uruchomić swój zmysł słuchu, wszak uzyskałem tylko audiobook, to jeszcze dostarczono mi wiedzy, o której istnieniu nie miałem pojęcia. Zdałem sobie sprawę, że wokół mnie istnieją istoty czy też organizmy, które mogą kierować się nieznanymi mi zmysłami w swojej, dotyczącej zresztą wszystkich lokatorów planety, walce o życie. Czy ktoś mógł przypuszczać, że wierzba… myśli? Oczywiście, że nie myśli, ale tylko w człowieczym sposobie myślenia… Nie, zbyt odważnie to nazwałem, wszak sam autor unika podobnego nazewnictwa. Może to tylko nieznany ludziom zmysł?

Ale do rzeczy – wyobraźmy sobie, że na naszego sąsiada napada jakaś banda. Daje sobie z nimi radę, ale ze starcia wychodzi mocno poturbowany. Co wtedy może zrobić? Ten akurat zachowuje się jak człowiek – krzyczy i ostrzega swoich sąsiadów. Analogicznie czyni nasza wierzba i skutkiem działania jej zmysłu (czy też krzyku, kto to wie?) jest fakt, że wróg, który ją poturbował, nie jest w stanie rozszerzyć na innych swojej agresji. A teraz już całkiem poważnie – wierzba atakowana jest przez gąsienice barczatki, żerujące na jej liściach. Bywa, wcale nierzadko, że w przypadku agresji choruje tylko jedno drzewo, pozostałe już nie. Trzeba dodać, że wierzba bardzo często występuje w skupiskach. Dlaczego? W porę wytworzyły w liściach chemiczne składniki, których nie posiadają w sytuacji bez zagrożenia… To m.in. fenole. Porozumiewanie się? Coś tu jest na rzeczy… Dla uspokojenia sytuacji – to wynik badań naukowych, nie mający nic wspólnego z fantazją.

Od dawna fascynuje mnie fenomen sportu, dlatego też z ogromnym zainteresowaniem wysłuchałem audiobooku książki napisanej na zasadzie wywiadu córki z ojcem w podtytule – Marta – Włodzimierz Szaranowicz. Pokolenie, którego jestem członkiem, doskonale pamięta większość wydarzeń, które ten dziennikarz relacjonował dla radia, czy też później dla telewizji. Nie czas i nie miejsce w tym tekście, aby o tym opowiadać. Trzeba jednak zaznaczyć, że widzimy tu człowieka od kuchni, zdającego zastanawiać się nad znaczeniem swojej obecności w wydarzeniach, rozróżniającego podstawowe różnice między ego a np. egotyzmem. Opowieść pełna anegdot, czasem wręcz poetyckiej wizji sportu, szczególnie królowej – lekkiej atletyki. Nie brak tu miejsca na autokrytykę, własnych wpadek a wszystko z powodu pasji. Tytuł książki – Życie z pasją – powinien wiele dopowiedzieć, sugerować. Gorąco polecam! Również z powodu osobistych odcieni życia bohatera, któremu swego głosu użyczył Piotr Fronczewski.

Literatura, która porusza umysł, podana prostym słowem, książki, którym usiłuje się pomóc w dotarciu do większej liczby odbiorców przy pomocy głosu lektora. Każdy może zaserwować sobie codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym. Średnia długość odczytu – ok.8 godz. Można słuchać odcinkami. Następnym razem o wielkiej miłości wilka do oślepionej przez rysia szarej wilczycy i innych.

Janusz Gdowski, fot. pixabay.com

Data publikacji: 01.06.2022 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również