Kuba – rajska wyspa i niezwykły kraj u progu kolejnych przemian
- 24.03.2015
Autorka przed jednym z wielu wizerunków Ernesto Che Guevary
„Najpiękniejsza ziemia, jaką oczy ludzkie widziały" – tak podobno zareagował Krzysztof Kolumb, gdy zobaczył Kubę. Urokowi wyspy ulegli później m.in. Ernest Hemingway, John Wayne, Al Capone... i ja.
Wybierając Kubę…
… na miejsce naszej kolejnej podróżniczej przygody mieliśmy z Markiem swoje wyobrażenia i skojarzenia. „Kuba – wyspa jak wulkan gorąca”, rum i cygara, zielone pomarańcze, o dostawie których zawiadamiała peerelowska propaganda gdzieś w okolicach świąt Bożego Narodzenia, etc. Kuba była „bratnia”, daleka, egzotyczna. Podróże są po to, by skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością, by doświadczyć, sprawdzić, wsłuchać się w wewnętrzny głos poznawanego miejsca.
Wybraliśmy propozycję jednego z niemieckich biur podróży z wylotem z Berlina. Ta sama oferta z wylotem z Polski była o 20 proc. droższa. Poprosiłam, aby przy zakwaterowaniu wzięto pod uwagę, że poruszam się na wózku inwalidzkim. Lot z Berlina do Duesseldorfu trwał godzinę, kolejnych 11 godzin spędziliśmy w samolocie w drodze na słoneczną, karaibską ziemię. Mój wózek nadano na bagaż jeszcze w Berlinie, w Dusseldorfie miałam do dyspozycji lotniskowy, duży i niewygodny.
Wcześniej wystosowałam prośbę do linii lotniczych, aby pozwolono mi korzystać z własnego wózka w czasie przesiadki, ale spotkałam się (nie pierwszy już raz) z odmową. Niestety, wedle przepisów wózek inwalidzki jest bagażem i żadne argumenty do nikogo nie trafiają. Odbieranie osobistego sprzętu jest według mnie dość upokarzające i stanowi dużą niedogodność, szczególnie w czasie długiej podróży. Na pokład samolotu przewieziono mnie na wąskim, kabinowym wózku, z którego korzystałam również wtedy, kiedy chciałam dostać się do toalety.
Jedenastogodzinny lot miały nam ułatwić poduszki, koce i telewizor (przed każdym pasażerem) z dość bogatym wyborem filmów, programów muzycznych i na bieżąco wyświetlaną trasą lotu. Obejrzałam najnowszy film Woody Allena pt. „ Magia w blasku księżyca” z przesłaniem, że to, co niezwykłe, może zdarzyć się w każdej chwili…
Varadero…
…to jeszcze nie prawdziwa Kuba – powiedziała nam na początek rezydentka biura w czasie transferu z lotniska do hotelu, który przez najbliższe dwa tygodnie miał być miejscem naszego wypoczynku. Już po drodze jednak można było zauważyć, że jesteśmy w innych realiach. I to nie tylko dlatego, że w styczniu przywitała nas temperatura ok.28 C. Nietrudno było też zauważyć niewielki ruch na drodze i całkowity brak reklam, nie licząc portretów Fidela Castro i haseł rewolucyjnych.
Nieodłącznym elementem kubańskiego krajobrazu są stare, kolorowe, amerykańskie samochody pamiętające czasy sprzed rewolucji, ale dzięki nowszym silnikom i zaradności Kubańczyków ciągle sprawne i stanowiące nie lada atrakcję dla przyjezdnych. Dla potrzeb turystyki istnieje nawet specjalna waluta (CUC- wymienialne peso), którą można porównać do bonów PKO z czasów PRL.
Nasz trzygwiazdkowy hotel od razu zrobił na nas dobre wrażenie (i takie odczucie towarzyszyło nam do końca pobytu) – ładne usytuowanie, wygodne podjazdy, kubańskie rytmy dobiegające zewsząd i szum oceanu w tle. Standardowy pokój bez specjalnych udogodnień był przestronny, położony blisko plaży, czyli pierwsze obawy o warunki, jakie zastanę, zostały szybko rozwiane.
W hotelu mieszkali goście z różnych zakątków świata. Spotkaliśmy również Polaków, ale byli to w większości rodacy mieszkający na stałe w Kanadzie, Islandii, Niemczech. Każdy życiorys to okruch polskiej historii i opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Długie Polaków rozmowy z dala od ojczyzny (ojczyzn?) pozwalały spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy, dawały poczucie wspólnoty i wszystko na to wskazuje, że zakiełkowały nowymi przyjaźniami. I za to również kocham podróże.
Najpierw ruszyliśmy na rekonesans po Varadero. To turystyczna enklawa stworzona dla potrzeb turystyki. Miasto znajduje się na półwyspie Hicacos, który można przejechać w niespełna godzinę. Najpopularniejszą formą poruszania się jest panoramiczny, niskopodłogowy autobus turystyczny, który zatrzymuje się przy większości hoteli. Za 5 CUC (ok. 5 euro) można jeździć cały dzień. Varadero to głównie hotele, restauracje, pola golfowe i liczne stragany z pamiątkami. Są wśród nich ciekawe wyroby rękodzielnicze, zabawki wykonane np. z puszek po napojach, ale i kiczowate figurki. Możliwość targowania się raczej niewielka, a ceny wszędzie podobne. Wszechobecne są wizerunki Che Guevary. Przeciętnego Kubańczyka nie stać na towary oferowane w sklepach dla turystów. A i dla nas ceny były czasem zaskakujące, np. butelka szamponu popularnej w Europie marki kosztowała prawie trzy razy tyle, ile butelka rumu.
Idąc wzdłuż kanału dotarliśmy do dawnego domu Ala Capone. W tej chwili to bardzo ładna restauracja, gdzie pośród portretów sławnego gangstera i pamiątek związanych z czasami prohibicji w USA można napić się cuba libre, mojito, lub daiquiri. Już same nazwy tych drinków obiecują ucztę dla podniebienia. Najlepiej smakują z ziarenkiem piasku z plaży, promieniem słońca, w cieniu palmy. Ich podstawowym składnikiem jest rum – trunek, który z pirackich statków trafił na najelegantsze stoły. Kubański uchodzi za jeden z najlepszych na świecie.
W Varadero znajdują się też bazy nurkowe. Marek – zapalony nurek – wybrał się na odkrywanie podwodnych uroków Kuby. Można nurkować zarówno w Atlantyku jak i w Morzu Karaibskim. Są tu ciekawie ukształtowane rafy, wraki statków, jaskinie. W wodach otaczających Kubę znajduje się około 1000 gatunków kolorowych ryb.
Muzyka, śpiew…
… to coś, co Kubańczycy mają we krwi. Wieczorami w hotelu odbywały się pokazy artystyczne. Koncerty, mini rewie były naprawdę na wysokim poziomie. Kuba to wieczna kaskada rytmów, kolorowe stroje, a grupy muzyków są wszechobecne. Salsa, rumba, cza-cza, mambo towarzyszyły nam przez cały czas. Najbardziej znana kubańska piosenka to oczywiście „Guantanamera”, czyli opowieść o dziewczynie z Guantanamo. W repertuarze miejscowych zespołów nie może też zabraknąć utworu „Hasta siempre, comandante” poświęconego Che Guevarze.
Niezwykły był też koncert rockowy w wykonaniu kubańskiego zespołu, który raz w tygodniu występował w naszym hotelu. Klasyka światowego rocka, w tym amerykańskie standardy nabierały szczególnego brzmienia na Kubie. Czuje się, że idzie nowe. 17 grudnia 2014 r. prezydent Barack Obama ogłosił zwrot w dotychczasowej polityce izolowania Kuby przez USA po ponad 50. latach. Oznacza to rozluźnienie różnych restrykcji w podróżach i eksporcie. Kubańczycy przyjmują te informacje z nadzieją, ale i z niepewnością. Erick – młody, wykształcony przewodnik wycieczek powiedział, że nie chcą powrotu do tego, co było przed rewolucją, oczekują zmian cywilizacyjnych i uważnie się wsłuchują w – jak to określił – „dźwięk trąbek dobiegający od strony MacDonalda”.
Kuba była izolowana, ale muzyka nie zna granic. Znakomitym przykładem jest zespół Buena Vista Social Club. Ich muzykę spopularyzował film w reżyserii Wima Wendersa z 1999 roku. Nie mogliśmy nie skorzystać z okazji i wybraliśmy się na koncert tej legendarnej grupy. Oczywiście skład zespołu zmienił się w ostatnich latach i w tej chwili to już po prostu kontynuacja tradycji, ale energia jaką emanują artyści jest niezwykła. Szczególny entuzjazm i burzę oklasków wzbudzali najstarsi wykonawcy. Po koncercie miałam przyjemność z niektórymi z nich osobiście porozmawiać, podziękować za wzruszenia. Są niezwykle sympatyczni, kontaktowi, radośni.
Kuba otwiera się na świat…
…ale i świat otwiera się na Kubę, doceniając znaczenie strategiczne i gospodarcze tej największej karaibskiej wyspy. To biedny kraj, gdzie ciągle są kolejki do nielicznych sklepów, żywność jest racjonowana kartkami, ale jednocześnie edukacja i szkolnictwo są całkowicie bezpłatne. Odsetek ludzi z wyższym wykształceniem należy do największych na świecie, na edukację na Kubie przeznaczane jest 10 proc. PKB. Każdy pracownik ma prawo do jednego, a dzieci w szkołach do dwóch bezpłatnych posiłków w ciągu dnia. Kubańskie osiągnięcia na polu ochrony zdrowia znacznie przekraczają standardy wyznaczone przez Światową Organizację Zdrowia. Co ciekawe, Kuba wysyła do krajów trzeciego świata więcej lekarzy, niż wszystkie kraje ONZ łącznie.
Kubańczycy namiętnie grają w domino. Grupki graczy widoczne są wszędzie. Sportem narodowym jest baseball. Problemy komunikacyjne rozwiązuje bardzo popularny autostop. Świadczy to o niezwykłej solidarności i zaradności Kubańczyków. Nasze wycieczkowe autokary często się zatrzymywały, aby kogoś zabrać. Obserwując mijane domy zauważyłam na wielu z nich znak niebieskiej kotwicy. To casas particulares – miejsca, w których są pokoje do wynajęcia. Turyści bardzo często z nich korzystają.
Santa Clara…
…to pierwsze miasto, jakie mieliśmy odwiedzić w czasie jednodniowej wycieczki, na którą wybraliśmy się na początku pobytu. Erick – nasz przewodnik z dumą opowiadał o swoim kraju, posługiwał się tabletem, biegle mówił w trzech językach.
Historia ciągle jest częścią kubańskiego narodu. Chcą się nią dzielić i chętnie o niej opowiadają. W Santa Clara znajduje się mauzoleum i muzeum poświęcone postaci legendarnego rewolucjonisty Ernesto Che Guevary. Jego kilkunastometrowy pomnik jest widoczny z daleka. Pod koniec grudnia 1958 roku odbyła się tutaj ostatnia i decydująca walka kubańskich rewolucjonistów z rządowymi siłami Fulgencio Batisty, a Che w znaczący sposób przyczynił się do zwycięstwa rewolucjonistów.
Spod mauzoleum pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie znajdują się cztery odrestaurowane oryginalne wagony pociągu pancernego, którego zniszczenie stanowiło kulminacyjny punkt zwycięskiej bitwy. W środku jest wiele zdjęć, kilka egzemplarzy przechwyconej przez rebeliantów broni oraz ekwipunku wojskowego. Wokół toczy się normalne życie kubańskiego miasta – dzieci w mundurkach wybiegają z pobliskiej szkoły, sprzedawcy oferują pamiątki z wizerunkiem Che Guevary, a duża ilość wypożyczonych samochodów i autokarów świadczy o zainteresowaniu turystów miejscem, które trzeba zobaczyć, jeśli się chce zrozumieć znaczenie rewolucji dla Kubańczyków. Jest tu patos, rozmach, duma, co budzi szacunek nawet u tych, którym obce są ideały rewolucyjne.
W Santa Clara znajduje się również pomnik Jana Pawła II. Został on wzniesiony w 2008 roku w pobliżu miejsca, gdzie w styczniu 1998 roku Papież Jan Paweł II odprawił mszę przed 150-tysięcznym tłumem Kubańczyków. O istnieniu tego pomnika dowiedziałam się już po powrocie z Kuby. Szkoda, bo może udałoby się go zobaczyć. Wszelkie polonica za granicą zawsze budzą we mnie wzruszenie i sprawiają, że poczucie narodowej dumy budzi się w sposób całkiem inny niż w czasie pobytu na ziemi ojczystej.
Ernesto Che Guevara…
…to postać fascynująca i niezwykła, wielobarwna i niejednoznaczna. Już jadąc z lotniska do hotelu zauważyłam, że kierowca miał w zasięgu wzroku przypięte zdjęcia swoich dzieci i Che Guevary, który jest ściśle związany z najnowszą historią Kuby. Bohater czy morderca? Idealista czy fanatyk?
Ocena najsłynniejszego współczesnego rewolucjonisty nie jest łatwa. Mit o bezkompromisowym, romantycznym bojowniku narodził się jeszcze za jego życia. Ten argentyński lekarz, buntownik marzący o sprawiedliwym świecie w znacznym stopniu przyczynił się do powodzenia rewolucji kubańskiej. Był niezwykle fotogeniczny. Na Kubie wszędzie można kupić albumy i zdjęcia z jego podobizną, choć nie był Kubańczykiem i nie on był przywódcą rewolucji. Che z cygarem (jego ulubiony gatunek to Montecristo), Che z ręką na temblaku w Santa Clara, Che z dziećmi, Che z książką – jest wszechobecny i wiecznie żywy. Czy grzeszył tylko urodą? Dla jednych jest okrutnym komunistą, który sam osobiście zabijał jeńców, inni podkreślają jego pracę z trędowatymi, walkę z analfabetyzmem i niesprawiedliwością społeczną. Był inteligentny i oczytany (do jego ulubionych autorów należeli m.in. F.Kafka, P.Neruda, W.Whitman). Ten przeciwnik kapitalizmu stał się ikoną studenckich rewolt, jakie przetoczyły się przez kraje zachodnie pod koniec lat 60. ubiegłego wieku.
Przydomek „Che” pochodzi od częstego stosowania przezeń tego słowa, które oznacza tyle co „chłopie”, „przyjacielu”, ale jest też wykrzyknikiem wyrażającym radość lub podziw. Guevara używał go nawet jako oficjalnego podpisu, gdy był już ministrem finansów, przemysłu i prezesem kubańskiego banku centralnego. Urodzony rewolucjonista jednak nie czuł się dobrze w roli urzędnika państwowego. Wkrótce porzucił rodzinę, zaszczytne stanowiska i ruszył w świat, aby wspierać kolejne rewolucje. Zginął w 1967 roku w Boliwii.
Co skłoniło potomka arystokratycznego rodu, który mógł żyć spokojnie i dostatnio, do poszukiwań i walki o zmianę porządku świata? W swoich „Dziennikach motocyklowych”, które są zapisem jego podróży po Ameryce Południowej, napisał: „błąkanie się bez celu odmieniło mnie bardziej niż się spodziewałem”. Stał się ikoną popkultury. Jego wizerunek jest rozpoznawalny na całym świecie. Niemal wszystkie jego wizerunki oparte są na jednej fotografii Alberto Kordy z 1960 roku zatytułowanej „Guerrillero Heroico”. Jest to jedno z najsłynniejszych zdjęć XX wieku.
Zastanawiając się nad fenomenem Che, trudno mi umieścić go jednoznacznie po stronie dobra lub zła. Bez wątpienia jednak nikt tak jak on nie potrafił nosić beretu i żaden inny rewolucjonista nie zawładnął tak mocno wyobraźnią milionów ludzi na całym świecie, stając się patronem buntowników i rebeliantów.
Trynidad…
…to przepiękne miasto słynące ze wspaniałego zespołu architektonicznego wpisanego na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Nikt tu się nie śpieszy, mieszkańcy mają czas na obserwowanie turystów, na grę w domino, a po brukowanych uliczkach jeździ więcej wozów zaprzężonych w muły i osły niż samochodów. Niełatwo było mi dotrzeć kamienistą drogą do zabytkowego centrum miasta, ale trud się opłacił, bo Plaza Mayor – centralnie położony plac – ma niezwykły, kolonialny urok. W dużym parku znajdują się najważniejsze zabytki miasta – barokowa katedra, były klasztor świętego Franciszka (Convento San Francisco) z charakterystyczną dzwonnicą, muzea. Trynidad wzbogacił się w XVIII i XIX wieku dzięki uprawie trzciny cukrowej. Kwitł tutaj również handel niewolnikami. Dziś to architektoniczna perła przypominająca o kolonialnej przeszłości. W mojej pamięci Trynidad pozostanie również jako najbardziej kolorowe miejsce na Kubie. Stąd ruszyliśmy do…
Cienfuegos…
…, gdzie zachodzące słońce rozświetlało zabytkowe centrum miasta, które również znajduje się na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Miasto nazywane jest Perłą Południa. Do najważniejszych budowli w mieście należą: teatr Tomasa Terrego, ratusz – Palacio Municipal oraz Muzeum Historii Marynarki. Tutaj podobno narodziła się cza-cza, jeden z najpopularniejszych tańców latynoamerykańskich. Miasto jednak sprawiało wrażenie sennego i spokojnego. Centrum jest okazałe i odrestaurowane, ale wystarczyło skręcić w którąś z bocznych uliczek, by zobaczyć biedę, zniszczone budynki, dziurawe ulice. W pobliżu kręciły się dzieci, które wyposażone w kije, grały w baseball. Miejscowe elegantki składały parasolki, pod którymi w ciągu dnia chroniły się przed słońcem. Jasna cera jest w cenie.
Pokochać Hawanę….
…nie jest trudno. Do najsłynniejszych jej wielbicieli należał Ernest Hemingway, który tutaj spędził większość z ostatnich 21 lat życia. W Hawanie pisał, pił, czerpał inspiracje. Tutaj powstawały arcydzieła pisarza: „Stary człowiek i morze” i „Komu bije dzwon”. Na licznych straganach można kupić różne wydania tych książek w wielu językach. Najciekawszy wybór albumów, starych gazet, książek widziałam u bukinistów w pobliżu hotelu Ambos Mundos. Hemingway wynajmował tu pokój nr 153 na piątym piętrze, skąd roztaczał się widok na kolonialne kamienice, ruchliwe uliczki, mury obronne.
Wędrówkę po Hawanie zaczęliśmy od placu św. Franciszka, jednego z najstarszych w mieście. Dzięki pracom renowacyjnym rozpoczętym pod koniec lat 90. ubiegłego wieku większość budynków i kościół gruntownie odnowiono. Dookoła znajdują się kawiarenki, a na samym placu wzrok przyciąga biała fontanna. Zabytki jednak w tym czasie były tłem dla kilkudziesięciu niedźwiadków, gdyż akurat miała tam miejsce wystawa „United Buddy Bears” i kolorowe figury wykonane przez artystów całego świata zdobiły plac. Miały symbolizować tolerancję i różnorodność.
Spacer po Starej Hawanie wpisanej na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, to podróż w kolonialną przeszłość stolicy. Wiele budynków ciągle wymaga renowacji. Odrapane fragmenty murów wyglądają jak blizny. Atmosferę tworzą charakterystyczne podcienia, kolumny, jakieś zaułki, gdzieś z patio dobiegają skoczne rytmy, pozostałości akweduktów można napotkać na środku ulicy, na zardzewiałych prętach balkonów suszy się pranie – przeszłość i teraźniejszość w idealnej symbiozie. Hawana żyje, tętni, pulsuje. Ulice są pełne turystów, ale rdzenni habaneros starają się wprowadzić w kubańskie klimaty, przy okazji zarabiając na życie – muzycy, stare kobiety z cygarem w ustach w jaskrawych strojach pozujące do zdjęć, tancerze, sprzedawcy pamiątek.
Centrum Starego Miasta stanowi Plaza de Armas (Plac Broni), gdzie najbardziej imponującym budynkiem jest Palacio de los Capitanes Generales (Pałac Gubernatora), który jest jednym z najlepszych przykładów architektury barokowej w Hawanie. Na placu Plaza Vieja kiedyś odbywały się korridy i różne fiesty, ale dziś królują tu dzieci w kolorowych mundurkach, bowiem w pobliżu jest kilka szkół, więc to one – przyszłość Kuby – najbardziej przyciągają uwagę.
Po długim spacerze po zabytkowej Hawanie ruszyliśmy na Plac Rewolucji. Jechaliśmy wzdłuż Malecon – 5-kilometrową nadmorską promenadą. Alejandro – nasz przewodnik powiedział, że to najdłuższa kanapa na Kubie, gdyż jest to popularne miejsce spotkań i imprez. Mijaliśmy m.in. Kapitol, będący niemal kopią siedziby amerykańskiego parlamentu w Waszyngtonie i budynek Sekcji Interesów Amerykańskich, w którym wkrótce zostanie na nowo otwarta ambasada USA – kraju, o którym Fidel Castro mówił, że to potwór czyhający na Kubę.
Idzie nowe. Plac Rewolucji zwraca uwagę przede wszystkim swoim ogromem. Dominującym elementem jest pomnik Jose Martiego, narodowego wieszcza i patrioty zasłużonego w walce o niepodległość Kuby w XIX wieku. Do słów poety gitarzysta Joseíto Fernández napisał i zaśpiewał słynną „Guantanamerę”, która znana jest w niezliczonych wersjach na całym świecie. Na tym placu Fidel Castro zwykł był wygłaszać wielogodzinne przemówienia do półtora miliona stłoczonych mieszkańców. Alejandro powiedział, że Raul Castro, na szczęście, nie jest tak dobrym mówcą. Wokół znajdują się budynki mieszczące najważniejsze instytucja państwowe. Na siedzibie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych znajduje się ogromny wizerunek… Czyj? Oczywiście Ernesto Che Guevary.
Powroty…
…to czas na refleksję. Opuszczaliśmy Kubę z przeświadczeniem, że dane nam było zobaczyć prawdziwą wyspę skarbów. Co przyniosą temu krajowi nieuniknione zmiany? Z jednej strony panuje tutaj ciągle gospodarka pustych półek i propagandy, z drugiej – nie dotarła tu komercjalizacja i konsumpcjonizm w najgorszym wydaniu. Na ubitej ziemi współczesności stają do pojedynku rozpadające się idee socjalizmu i bezwzględny duch globalizacji. Oby Kuba zachowała swoją niezwykłość i urzekające piękno.
Na lotnisku w Varadero mój wózek osobisty odebrano mi jeszcze przed wejściem do strefy bezcłowej, przekonując, że muszę przesiąść się na lotniskowy sprzęt. Zwykle mogłam pozostać na swoim aż do momentu wejścia na pokład. Przede mną był 10-godzinny lot do Duesseldorfu, a potem godzinny do Berlina, gdzie okazało się, że mój wózek nadany na bagaż na Kubie, zaginął. W biurze zgłoszeń zaginionego bagażu było sporo ludzi.
Nie muszę nikogo przekonywać, że sytuacja była dla mnie bardzo kłopotliwa i stresująca. Byłam w obcym kraju, ponad 500 km od domu i bez niezbędnego do życia sprzętu. Sporządzono protokół, wyrażono ubolewanie i pożyczono wózek lotniskowy, z którym dotarłam do domu. Mój własny wózek dostarczył mi kurier dwa dni później. W ramach rekompensaty przyznano mi zniżkę na następny lot liniami Air Berlin w wysokości 50 euro. Czy opłacało się przeżywać ten stres i zamieszanie? Ocenę pozostawiam Czytelnikom. Cóż, podróżowanie to przygody i każdą przyjmuję jako kolejne doświadczenie.
Lilla Latus
fot. Marek Hamera
Data publikacji: 24.03.2015 r.