Pod egidą dzwonu Zbawiciela

Jarosław Kozłowski jest laureatem dorocznej nagrody im. Hieronima Baranowskiego przyznawanej przez PZN za wybitne osiągnięcia w dziedzinie twórczości muzycznej. Otrzymał ją w Busku Zdroju podczas ubiegłorocznych prezentacji „Widzieć muzyką".

Z klawiaturą w palcach
Kozłowski to kompozytor zasłuchany w muzyce świata i odkrywający jej zadziwiające sekrety. Z wdziękiem i fantazją maluje akustyczne pejzaże śródmiejskich ulic lub sielankowe obrazki pachnące świeżo skoszoną trawą. Dla niego malowidłem jest partytura, a zamiast pędzla używa klawiatury. Natchnieniem są mu odgłosy życia codziennego. Pisze utwory realistyczne a nawet dosłowne. Mają jednak coś z francuskich impresjonistów, dwudziestowiecznej awangardy czy też Marka Chagalla. Słyszymy tam tupot końskich kopyt, chrzęst i stukot kół tramwajowych, pogwizdujące z oddali lokomotywy, szelesty i podmuchy wiatru, bicie dzwonów i szmer ludzkich rozmów. Pulsuje w nich tajemniczy rytm. Płynie dyskretna melodia po mistrzowsku uchwycona i uformowana przez muzyka opiewającego akustyczną urodę cywilizacji i natury. Zanim zupełnie przycichnie gdzieś w oddali zdąży jeszcze przemienić się w motyw bliskiego sercu szlagieru lub echo przygrywającej do tańca kapeli.

Artysta ma 26 lat a na jego dossier składa się kilkadziesiąt dzieł zaliczanych do muzyki elektroakustycznej zwanej też elektroniczną.

– Nie jest to muzyka, która posiada swój tekst melodyczno-harmoniczny – wyjaśnia mój rozmówca – to trochę tak, jakbyś pozbierał różne odgłosy otaczającego cię świata i połączył je w najróżniejszy sposób z dźwiękami, które sam wygenerowałeś na komputerze, syntezatorze, lub jeszcze inaczej. Wiele moich kompozycji należy właśnie do tego drugiego nurtu elektroakustyki, tego, który tutaj właśnie opisałem. Jeżeli przypadkiem ci się to nie spodoba, nie zdziwię się. Wielu ludziom nie podobają się takie utwory, bo twierdzą, że ich nie rozumieją. Tymczasem my, kompozytorzy, wychodzimy z założenia, że tego nie można próbować nawet zrozumieć, trzeba to tylko kontemplować i adaptować tak, jak pozwala nam na to wyobraźnia.

Najbardziej poznańskim utworem skomponowanym przez Jarosława Kozłowskiego jest napisane przed pięcioma laty „Serce miasta”. Jego prawykonanie miało miejsce w tamtejszym Centrum Kultury Zamek, a kolejne podczas koncertu kompozytorskiego w Auli Akademii Muzycznej w Poznaniu. Stało się inspiracją dla powstania barwnej akwareli nagrodzonej podczas „Biennale sztuki dziecka”. Przedstawia wieżę ratuszową na Starym Rynku. Z jej okien płyną nutki symbolizujące miejski hejnał.

Jest to dźwiękowa opowiastka o turystach, którzy przyjeżdżają autobusem na jedną z ulic nieopodal poznańskiej Starówki. Szybkim krokiem zmierzają by zdążyć na „występ” trykających się koziołków, a przy okazji posłuchać trąbiącego hejnalisty. Pośpiech przy przekraczaniu jezdni kończy się nerwowymi klaksonami i piskiem opon hamujących pojazdów. Na barokowej wieży dostojnie bije zegar a potem dwukrotnie rozbrzmiewa hejnał. Gwar i odgłosy miejskiego życia stopniowo cichną, zaś w uszach słuchaczy, niczym pogłos, powoli zamiera melodia wygrywana przez trębacza.

Kozłowski jest autorem sugestywnej panoramy elektroakustycznej zatytułowanej „World Press Photo”; ukazuje różne fragmenty rzeczywistości i w innej konwencji flirtuje z nieznaną krainą muzykującego, pobrzękującego, gwarzącego albo szemrzącego kalejdoskopu.

– „World Press Photo” to taka wystawa fotograficzna zapisana dźwiękiem – mówi kompozytor. – Jak to zrobiłem? W stosowne miejsca powklejałem pstryknięcia migawki aparatu fotograficznego, który przedziela kolejne obrazki: nocne wycie wilków, podróż wozem z końmi, spotkanie kawiarniane, pobyt nad otwartym morzem, no i wreszcie wędrówka przez pustynię. Więcej o tym nie opowiadam, teraz ty musisz tego posłuchać i ocenić, czy jest to dobrze skomponowane.

 

 

Magiczny dzwon Zbawiciela

Od kołyski – Jarka „ojczyzną najmniejszą” i sercu najbliższą jest miasto nad Wartą z wiekowym Śródmieściem i dziesiątkami zabytkowych budowli; tętni wielkomiejskim gwarem, tupotem i stąpaniem przechodniów lub dudnieniem pojazdów; uspakaja ciszą kościelnych krucht i szeptem orantów.

– Powiem ci – zwierza się artysta – w Poznaniu jest jeden dzwon, który już od moich najwcześniejszych dziecięcych lat, odkąd tylko pamiętam, ma na mnie jakiś taki, nie boję się tego słowa, zbawienny wpływ. Zawsze gdy odwiedzam ulicę Fredry, gdzie właśnie jest kościół z tym dzwonem, to ilekroć go usłyszę, przeżywam coś, co pozostawia mnie w błogim spokoju na resztę dnia. Sądząc po dźwięku należy raczej do przeciętnych. Ale ma w sobie coś tak magicznego, że słuchając go doznaję czegoś w rodzaju rozkosznego katharsis.

Ulica Fredry z kościołem Najświętszego Zbawiciela – najwyższym w Poznaniu biegnie w pobliżu uczelni, w której Jarosław Kozłowski zdobył dyplom artysty muzyka – kompozytora i pianisty.

– Teraz bywam tam rzadko – opowiada – bo gimnazjum, w którym obecnie uczę, mieści się na ulicy Solnej, w okolicy Starego Rynku. Ale jako dziecko jeździłem do przedszkola, mieszczącego się wówczas na Gwarnej, sąsiadującej właśnie z Fredry. O godzinie 18, gdy kończyły się zajęcia przedszkolne, odzywał się właśnie ten mój duchowy przyjaciel. Innym razem, pamiętam było to na moje szóste urodziny, wybraliśmy się z mamą na zakupy i kiedy przechodziliśmy koło jednej z aptek, nieopodal Akademii Muzycznej, również się odezwał i słychać go było jak na dłoni. Wówczas, jako zaczynający pojmować rzeczywistość dzieciak uznałem to za prezent urodzinowy od samego Pana Boga. Przypominam sobie, że był to piątek w południe i wtedy padał lekki, chłodny deszczyk. No i popatrz, niby błahe szczegóły, a kiedy słucham tych dźwięków, o tamtym zdarzeniu nie zapominam, mimo upływu czasu!

Jakieś 4 lata temu – kontynuuje młody artysta – wracałem z kolegą z uczelni i było już ciemno, także około 18 wieczorem. Czekaliśmy razem na tramwaj i w pewnym momencie źródło mego spokoju znów dało znać o sobie potężnym, mrocznym, adekwatnym do przyjaznej wtedy ciemności brzmieniem. Zanim dzwon się odezwał, rozmawialiśmy z dużym ożywieniem, ale kiedy zaczęło dźwięczeć, zamilkliśmy zupełnie. Kolega powiedział mi potem w tramwaju, że przez ten cały czas nie ośmielił się do mnie mówić, bo byłem jak zahipnotyzowany i obawiał się, że mógłby mnie wyprowadzić z równowagi. Chyba przesadzał, no ale kto wie, może moja twarz wyrażała właśnie coś takiego?

Na co dzień Jarosław Kozłowski spotyka się z gimnazjalistami szkoły muzycznej im. Mieczysława Karłowicza w Poznaniu; jako pan profesor jest dla nich przyjacielem i autorytetem odsłaniającym sekrety świątyni Polihymnii. On kiedyś także uczył się w jej progach i tutaj dostępował pierwszych artystycznych wtajemniczeń.

Jego osobę i dokonania prezentuje Polskie Centrum Informacji Muzycznej: http://www.polmic.pl:80/index.php?option=com_mwosoby&id=574&view=czlowiek&Itemid=4&lang=pl.

 

 

Muzyczny omnibus
Kozłowski urodził się z klawiaturą w palcach. Laureat konkursów pianistycznych, w ciągu jednego wieczoru potrafi zaprezentować chyba wszystkie tradycje i gatunki muzyczne od chorałów gregoriańskich, przez klasycyzm i ekspresjonizm, a na jazzie, rock and roll’u i piosence biesiadnej skończywszy. Grając takie maratony nie korzysta z żadnej ściągi; imponuje niezwykłą pamięcią i podobnie jak legendarna niewidoma śpiewaczka prof. Irena Lewińska „widzi świat muzyką”. Gdy gra jego otoczenie i ludzie stają się piękniejsi; cenią sobie taki terapeutyczno-hipnotyczny relaks. Tak jest na każdym jego recitalu i podczas salonowych koncertów w domach przyjaciół lub znajomych.

Pierwszy raz usłyszałem go nad Brdą, w kawiarence bydgoskiego „Homera”, podczas towarzyskiego spotkania niewidomych dziennikarzy, tłumaczy i nauczycieli. Gdy nadszedł wieczór w kameralnej salce zapanował nastrój prawdziwego salonu artystycznego goszczącego doborowe grono gawędziarzy i opowiadaczy anegdot. Improwizowało kilku instrumentalistów i wokalistów, ale rewelacją tego wieczoru był Jarek Kozłowski, pianista i wirtuoz każdej klawiatury z łatwością koncertujący jako jazzman i klasyk prezentujący muzyczne potpourri – kompilowane ex promptu, a jednak z dużym znawstwem i wdziękiem. Tutaj trzeba dodać, że maestro nie stroni od popularnej muzyki rozrywkowej; komponuje piosenki, pisze teksty i z własnym repertuarem pojawia się na festiwalowych estradach. Śpiewa ciepłym, spokojnym tenorem.

W październiku Jarek Kozłowski występował w programach towarzyszących poznańskim obchodom Dnia Papieskiego i okolicznościowym imprezom związanym z Międzynarodowym Świętem Białej Laski. Rozpoczynał „Barką” i już po chwili wtórowała mu cała sala. Potem śpiewał i grał solo jeszcze jedną pieśń do poetyckiego tekstu Jana Pawła II, a w chwilę później – przez klasyczno-romantyczny repertuar Chopina i Brahmsa – przechodził do tradycyjnej biesiady. Wtedy występ przekształcał się w chóralny śpiew przy fortepianie, z przerywnikami na ciastka i kawę.

Henryk Szczepański

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również