Akademia Życia. Chodzi o to, żeby żyć po swojemu
- 26.08.2016
Akademia Życia. Chodzi o to, żeby żyć po swojemu
Był rok 2010, a ja miałem 18 lat, gdy niechcący stałem się „bohaterem mediów". Mówili: nieszczęśliwy wypadek, broń policjanta wystrzeliła sama. Kula uszkodziła mi płuca i przerwała rdzeń kręgowy. Szukałem pewności, że moja przyszłość na czterech kołach wózka inwalidzkiego będzie stabilna. Odnalazłem ją w „Akademii Życia".
Po wypadku leżałem w śpiączce w szpitalu w rodzinnym Szczecinie. Obudziłem się po miesiącu. Ustabilizowali mnie i „przekazali” szpitalowi w Choszcznie. A tam 10 tygodni rehabilitacji „po polsku” – 1 godzina ćwiczeń i 23 godziny leżenia. Wypuścili mnie z odleżynami i przykurczami. Ale też ze świadomością, że już nigdy nie będę chodził.
Mówili mi: masz sprawne ręce – masz szczęście. A mnie przerażało moje uzależnienie od innych. To, że kumple ustalają dyżury, żeby mnie ubrać, przesadzić z łóżka na wózek i pchać mnie na zakupy do sklepu. Szybko powiedziałem: dość! Podglądałem innych i każdej czynności uczyłem się od nowa. Ludzie patrzyli jak przez 15 minut zakładam portki i prosili: daj, pomożemy, będzie szybciej. Buntowałem się: nie chcę, żeby było szybciej, chcę to zrobić sam!
O „Akademii Życia”, projekcie Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ dowiedziałem się od kolegi w 2015 r. Co tu kryć – miałem stracha. Łatwo wyjechać na własne osiedle, ale do innego miasta i to na pół roku. Jednak zaryzykowałem. Wysłałem zgłoszenie, dostałem się.
To prawda, że zaczynając pobyt w Akademii już sprawnie poruszałem się na wózku, ale wiele zadań było dla mnie nowych. Cieszyłem się, że w programie jest dużo zajęć fizycznych usprawniających górne partie ciała. To właśnie w Akademii zacząłem grać w koszykówkę na wózkach, a teraz zakładam taką drużynę w Szczecinie. W Akademii podszkoliłem się też w języku angielskim i znalazłem pracę w swoim zawodzie, czyli… kucharza.
Po wypadku sądziłem, że z pracą „na kuchni” mogę się pożegnać. Już rozglądałem się za jakąś alternatywą, gdy dzięki Akademii udało mi się dostać na praktyki do czterech restauracji. Poszedłem za ciosem. Wyobraźcie sobie minę mojego obecnego szefa, kiedy na rozmowę w sprawie pracy przyjechał do niego kucharz na wózku. I wierzcie mi, łatwiej było przekonać jego, że dam sobie radę, niż lekarza medycyny pracy.
No i jeszcze mama… Była w szoku, gdy powiedziałem jej, że wyjeżdżam na tak długo sam, w nieznane. Tłumaczyłem jej:- Nie możesz się mną wciąż zajmować tylko dlatego, że jeżdżę na wózku, żyj po swojemu bo i ja chcę żyć po swojemu. Gdy wróciłem z Konina, moja mama, która bała się zostawić mnie samego na kilka godzin, teraz wyjeżdża na całe tygodnie.
Info i fot. Podaj Dalej
Data publikacji: 26.08.2016 r.