Droga na szczyt marzeń
11 sierpnia w Krakowie odbył się wieczór autorski połączony z premierą książki Angeliki Chrapkiewicz-Gądek „Zdobądź swój szczyt. Uwierz w swoją siłę". Bilety na wydarzenie w hotelu Park Inn by Radisson zostały wyprzedane już kilka dni wcześniej.
To jedna z najczęściej noszonych kobiet na rękach – tak na początku spotkania została scharakteryzowana 37-latka pochodząca z Zakopanego. Swój rdzeniowy zanik mięśni określa „zaniczkiem”, a ćwiczenia z rehabilitantem nazywa fitnessem. Wysiłkiem dla niej jest podniesienie dużej filiżanki kawy, ale nie rezygnuje z pasji związanych z aktywnością fizyczną. Nurkowanie i wyprawy górskie dodają jej sił, również do inspirowania innych. „Naszym Sprawom” opowiedziała nie tylko o zdobywaniu szczytów górskich, ale też życiowych.
NS: – Kto powinien sięgnąć po książkę „Zdobądź swój szczyt. Uwierz w swoją siłę”?
Angelika Chrapkiewicz-Gądek: – Pisałam ją dla wszystkich, każdy znajdzie coś dla siebie. Pomysł pojawił się ponad rok temu, jeszcze przed wyprawą na Rysy. Miałam dużo koncepcji i zastanawiałam się, co chciałabym przekazać innym. Stwierdziłam, że pierwszą książkę napiszę o budowaniu swojej wewnętrznej siły do tego, żeby spełniać marzenia. Postanowiłam opowiedzieć czytelnikom, dlaczego tak napieram na różne rzeczy. Właśnie zanik mięśni to powoduje. Jestem osobą, która czuje, że ma coraz mniej sił. W książce opisałam m.in. trochę wyprawę na Kilimandżaro i drogę na Rysy. Jednak nikogo nie namawiam do chodzenia po górach. Namawiam raczej do spełniania własnych marzeń. Ostatnio otrzymałam cudowną wiadomość od pani, która napisała, że nie może się doczekać premiery książki. Chce ją przeczytać swojemu małemu synowi, który ma rdzeniowy zanik mięśni.
NS: – Co zyskałaby Pani po przeczytaniu „Zdobądź swój szczyt. Uwierz w swoja siłę”?
AC-G: – Wiarę we własne możliwości i też przypomnienie o swoich marzeniach. Ponadto uświadomienie sobie, że droga na jakikolwiek szczyt jest trudna. Jeśli jednak coś się czuje, marzy się o tym, to warto nią podążać. Ważna jest akceptacja tego, z czym wiąże się największe wyzwanie. Nie pogodziłam się z zanikiem mięśni, ale akceptuję, że choroba postępuje. Gdybym nie przerobiła sobie lekcji, to nie byłabym w tym momencie, w którym jestem. Obwiniałabym wszystko wokół.
NS: – Co było przełomem?
AC-G: – Rozmowa z mamą. Uświadomiłam sobie, że mam wybór. Mogę siedzieć, nic nie robić i się użalać. Albo robić to, co dyktuje serce, napierać, mieć pozytywne nastawienie do życia i próbować wszystkiego, nawet jeśli nie wyjdzie. Przepłakałam wiele dni, przebolałam różne rzeczy, dostawałam kolejne ciosy. Dawniej widziałam mnóstwo spojrzeń, które okazywały mi litość i współczucie na zasadzie „taka ładna i jeździ na wózku”. Teraz idę i patrzę, czy się ludzie uśmiechają. Starałam się pokazać czytelnikom moją drogę do akceptacji. Od niej zaczęła się większa wiara w siebie, która nadal się buduje pod wpływem różnych doświadczeń. Gdybym nie zaakceptowała siebie, to prawdopodobnie nie wychodziłabym z domu i byłabym bardzo smutna.
NS: – Jest Pani pierwszą osobą w Polsce, która z zanikiem mięśni zdobyła uprawnienia nurkowe. Co zadecydowało o wyborze nurkowania?
AC-G: – Przy zaniku mięśni nie mogę uprawiać innych dyscyplin. Wcześniej jeździłam konno, ale musiałam przerwać. To było dla mnie za duże obciążenie, chciałam znaleźć coś innego. Próbowałam różnych rzeczy, a pasję znalazłam w trakcie studiów w Krakowie [zarządzanie w turystyce na UJ – przyp. red.]. O nurkowaniu osób z niepełnosprawnością powiedział mi mój przyjaciel Radek, który również porusza się na wózku. W nurkowaniu zakochałam się od razu. Wiedziałam, że nie odpuszczę. Poczułam się spełniona, choć na początku pierwszych zajęć czułam stres, może nawet bardziej strach. Jeszcze gorzej było, kiedy uzmysłowiłam sobie ciężar butli. Zazwyczaj dużo się odzywam, ale wtedy siedziałam cicho i patrzyłam na kolejne osoby zeskakujące z wózków do wody. Nie zapomnę momentu, kiedy się zanurzały i widać było tylko bąbelki powietrza. Potem powiedziałam, że chcę spróbować. Po powrocie do domu ustawiłam sobie żółwia morskiego na tapecie w komputerze i zaczęłam oglądać filmiki na YouTube. Tak się zaczęło.
NS: – Lekarze pozwolili na realizację pasji, ale potrzebowała Pani pieniędzy na kurs nurkowania. Jak wspomina Pani spotkanie z nieznajomym mężczyzną, który wręczył brakującą kwotę?
AC-G: – Przez chwilę miałam w swoim życiu taką wizję świata, że jeździłam na studia dzienne do Krakowa. To było bardzo męczące. O piątej rano wyjeżdżałam z Zakopanego, później cały dzień zajęć i powrót o 17. Kierowcy autobusów już mnie znali. Kiedy pojawiałam się pół godziny przed odjazdem do domu, to wpuszczali mnie do autobusu, pomagali wejść i schować wózek. Dopiero później podjechaliśmy na stanowisko, na którym czekali pozostali pasażerowie. Za mną usiadł mężczyzna, zapytał, czy wierzę. Odpowiedziałam, że tak, ale byłam bardzo zmęczona. Nie za bardzo chciałam z nim rozmawiać, bo rozmowy w autobusie przez siedzenie to jest jakiś koszmar. Otrzymałam od niego książeczkę do modlitwy, podziękowałam i nastąpiła cisza. W Nowym Targu podał rękę na pożegnanie, zacisnął i czułam, że coś tam jest. Nie otworzyłam ręki do Zakopanego. Odebrał mnie mój chłopak, opowiedziałam mu o tym zdarzeniu i sprawdziliśmy, co otrzymałam. To były pieniądze, 600 zł. Ten mężczyzna miał wizerunek bezdomnego, tak wyglądał. Kiedy tylko jestem w Nowym Targu, szukam go. Robię to od szesnastu lat. Chciałabym mu podziękować. To nie były czasy, kiedy się rozmawiało przez telefon, kiedy mógł coś usłyszeć. Moja rodzina i ja nie mieliśmy wówczas takiej kwoty, która umożliwiłaby mi dokończenie kursu. Wzruszam się, kiedy sobie to przypominam.
NS: – Wyprawa na Kilimandżaro w 2008 r., zdobycie Rysów w 2016 r. i Mnicha w 2017 r. – ta lista imponuje i inspiruje. Jakie znaczenie dla Pani ma realizacja tej pasji?
AC-G: – Przede wszystkim góry to moja miłość od dzieciństwa. Kilimandżaro, Rysy i Mnich dają mi nieprawdopodobną siłę w momencie, kiedy nie mam sił. Wtedy myślę sobie, że tam było hard-core’owo i dałam radę. Kiedy przewrócę się na ziemi i nie mam siły wstać na wózek, to po prostu muszę walczyć do końca, bo tam walczyłam do końca. Wyzwania mnie wzmacniają, dlatego je lubię. Na tym buduję swoją siłę. Z Kilimandżaro było związanych kilka takich momentów. Pierwszy to przełamanie lęku, żeby wyjechać na drugi koniec świata z nieznanymi ludźmi. Wcześniej czytałam różne rewelacje o Afryce, np. o warunkach sanitarnych. Wiedziałam o miejscach, w których toaletą będzie dziura w ziemi. Można sobie wyobrazić, co to oznaczało dla dziewczyny na wózku. Pojawiły się pytania o przebieg naszej wyprawy. Wyzwaniem było obdarzenie kogoś zaufaniem, ale jeszcze nie na taką skalę jak później w Tatrach. Od organizatorów wiedziałam, że będą nosze alpejskie. Wyzwaniem był też atak szczytowy. Czułam dumę, że podjęłam decyzję o zejściu [z ok. 5200 m n.p.m. – przy. red.], a nie parłam mimo wszystko do góry, kosztem innych ludzi. To dla mnie też było przełamanie. Z kolei Rysy są dla mnie górą zaufania, a Mnich górą odwagi.
NS: – Dlaczego?
AC-G: – Bardzo stawiam na bezpieczeństwo. Jeśli coś robię, to ze specjalistami, ludźmi doświadczonymi. Przed planowaną wyprawą na Rysy napisałam prośbę do klubu wysokogórskiego. Nie odrzucili jej, ale też nie powiedzieli, ile będzie osób. Wiedziałam, że potrzebuję dziesięć. Miałam trzy i czekałam do ostatniego momentu. Wiem jak funkcjonują pasjonaci, decyzję podejmują w ostatnich tygodniach, a nie pół roku wcześniej, kiedy rozpoczynam przygotowania. Przyjechało siedmiu chłopaków i osoby towarzyszące, które też są kluczowe, bo podają wodę, pilnują czasu itp. Podczas odprawy powiedziałam im, że nie mogę się przemęczać, ale biorę odpowiedzialność za siebie. Kiedy byłam już przekazywana kolejnym osobom, to przez pierwsze 5, 10 kroków czułam olbrzymi strach. Nie znałam ich. Z każdym metrem przełamywałam się, szło nam to sprawnie. Teraz są sprawy związane z książką, ale myślami jestem jeszcze na Mnichu. Ta góra dała mi niesamowitą lekcję przełamania strachu, bo mam m.in. lęk wysokości. Sakramencko się bałam, ale była między nami symbioza. Ja dawałam ekipie zaufanie, a otrzymywałam siłę. Razem możemy więcej. Góry kocham całym sercem. Jeśli mam ludzi, którzy czują to samo i chcą mnie w tym wspierać, to jest to dla mnie nieprawdopodobne przeżycie i relacje, które bardzo łączą. Bo każde wyzwanie łączy z drugim człowiekiem.
NS: – Ile wysiłku kosztują Panią wyprawy w góry?
AC-G: – Bardzo dużo. Naprawdę dostaję w kość. Czasem otrzymuję informacje, że to żaden wyczyn lub że jestem workiem ziemniaków, co mnie niezwykle boli. Jestem osobą, która cieszy się z każdego sukcesu kogoś sprawnego czy niepełnosprawnego. Wiem, że osiągnięcie czegoś wymaga niesamowitej pracy, przełamania i odwagi. Symbiozy z drugim człowiekiem. Kiedy jestem w plecaku, każdy mój mięsień napina się, działa. Ja tych mięśni nie mam silniejszych z roku na rok. Nie użalam się nad sobą, ale uświadamiam w pewnych kwestiach. Kiedy nie wiem czegoś o chorobie danej osoby, to o niej czytam. Po prostu sytuacja wymaga by dawać z siebie wszystko. Do Rysów doszło jeszcze jedno wyzwanie. Byłam 10 kg większa, stwierdziłam, że zrzucę, żeby być lżejsza dla chłopaków, ale też dla siebie. Każde wyjście w empatii. Kiedy podejmuję decyzję o wyjściu w góry i znam szczegóły, to przygotowania trwają pół roku. Ćwiczę 2, 3 razy w tygodniu po dwie godziny. To dużo, robię to z myślą o zaniku, ale z nastawieniem, że idę w góry. Ćwiczenia wykonuję pod kątem stabilizacji, wzmocnienia rąk. Naprawdę się staram, góry to również ból wrzynającego się plecaka, ból kręgosłupa, rąk i szyi. Ale lubię ten wycior.
NS: – Jak wyglądała droga do założenia własnej firmy?
AC-G: – Od 2008 r. występuję na scenie, jestem zapraszana w różne miejsca, dzielę się swoimi historiami. Moja mama mówiła, że spełniam się, jeśli jestem z ludźmi. Wcześniej 14 lat pracowałam na etacie. Na szkolenie z wewnętrznej siły pojechałam po tym, jak ona nagle odeszła i zamierzałam coś zawodowo zmienić w swoim życiu. Chciałam odważyć się mówić do ludzi, a to nie jest takie proste. Na tym szkoleniu poczułam, że droga do spełnienia marzenia jest procesem, że będą górki i zakręty, ale warto. Uzewnętrznienie tego nastąpiło podczas Festiwalu Filmowego Integracja Ty i Ja w Koszalinie. Tam Krzysiek Głombowicz powiedział, że mam przemawiać do młodzieży. Bałam się, czy nie rozpadnę się emocjonalnie na kawałki przy tych odbiorcach. Teraz nawet wzruszam się wspominając to. Zaczęłam mówić i widziałam, że odkładają telefony komórkowe, nie zwracają uwagi na Facebooka czy inne rzeczy. Patrzyli na mnie i słuchali. W ubiegłym roku założyłam własną firmę ANGIsteps. Zazwyczaj robię zamknięte wystąpienia lub jestem zapraszana do firm na prelekcję, ale mam różne pomysły na rozszerzenie działalności. „Zaniczek” dał mi jedną z najcenniejszych lekcji, o której piszę i pisała również pani Wisława Szymborska. Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Nie chcę w życiu rozpamiętywać, co mogłabym zrobić, dlatego lubię wyzwania i działam. Z firmą również.
Rozmawiał i fot. Marcin Gazda
Wyprawa na Rysy:
https://www.youtube.com/watch?v=Ds7vRIXWjMs
Data publikacji: 17.08.2017 r.