
Niewidomy Piotr Żurek zdobył najwyższy szczyt Turcji – Ararat (5137 m n.p.m.). Rolę przewodniczki pełniła jego córka Martyna. Dotarcie do celu nie było łatwe, nie zabrakło kryzysowych sytuacji. Ale przydało się m.in. doświadczenie zdobyte podczas realizacji projektu „Dotknąć Kilimandżaro – niewidomi Polacy na dachu Afryki”. Jednym z etapów przygotowań była wyprawa na Mnicha (2068 m n.p.m.) w Tatrach Wysokich. Mieszkaniec Tarnowskich Gór już myśli o kolejnych podróżach, aby inspirować osoby z niepełnosprawnością narządu wzroku.
4 września Piotr Żurek zdobył Ararat (5137 m n.p.m.). To najwyższy szczyt Turcji, znajdujący się w środku Wyżyny Armeńskiej, nazywany świętą górą Ormian. Jak wynika z biblijnych legend, to właśnie na zboczach tego wulkanicznego masywu spoczęła Arka Noego po wielkim potopie.
– Czuję dużą satysfakcję, bo zrobiłem to za pierwszym razem, a to nie jest góra łatwa do zdobycia. W pewnym momencie powiedziałem, że na 80 proc. nie powinniśmy wchodzić, ale córka mocno mnie zmotywowała. Wiadomo, że względy bezpieczeństwa są kluczowe. Jednak nie wiem, czy pojechałbym tam jeszcze raz, żeby zaatakować ten szczyt – mówi Piotr Żurek, który jest fizjoterapeutą i prowadzi własną firmę w Tarnowskich Górach,
Dla niego to kolejny zdobyty pięciotysięcznik. 3 września ubiegłego roku, czyli rok i dzień wcześniej, był w składzie wyprawy niewidomych, która dotarła na Kilimandżaro (5895 m n.p.m.). Wówczas ekipę utworzyło 8 osób, w tym 3 z niepełnosprawnością wzroku. Wcześniej wyszedł na najwyższy szczyt Maroka i gór Atlas – Jebel Toubkal (4167 m n.p.m.).
– W drodze na Kilimandżaro czułam się kiepsko ze względu na termikę, było mi zimno. To prawdopodobnie kwestia odwodnienia lub wyziębienia. Wtedy tata mocno mnie wspierał na każdym postoju, m.in. rozgrzewał ręce. Na Araracie role się odwróciły. On czuł się gorzej, przed wyjazdem miał bóle w kręgosłupie, co utrudniło przygotowania – opisuje Martyna Żurek, która w górach pełni rolę przewodniczki swojego taty.
Problemy i miś Wojtek
Wyprawa na Ararat nie wymaga od wspinaczy umiejętności technicznych. Jednak konieczna jest odpowiednia kondycja. Każdego dnia trzeba być przygotowanym na kilkugodzinne i intensywne wędrówki. Trasa prowadzi przez obozy znajdujące się na wysokości 3200 m n.p.m. i 4200 m n.p.m. Plan zakładał, że w tym drugim ekipa z Polski odpocznie i się prześpi. Jednak wiatr był tak mocny, że Piotr nie słyszał słów swojej córki.
– Miałem wrażenie, że ktoś rozbił nasz namiot za silnikiem samolotu odrzutowego. Dodatkowo w oddali była burza. O północy, z trzeciego na czwarty dzień wyprawy, rozpoczęliśmy atak szczytowy. Przewidywany czas wejścia to od czterech do siedmiu godzin. My zrobiliśmy to w 5 godzin 20 minut – opowiada Piotr Żurek.
W jego przypadku kryzys nastąpił po ponad dwóch godzinach od rozpoczęcia ataku szczytowego. Wtedy miał już dość wędrowania. Kręciło mu się w głowie, czuł się coraz słabiej. Podczas przystanków córka dawała mu picie z termosu. Był przekonany, że ich przewodnik Kurd Ibrahim zrobił im herbatę. Ale to był wrzątek. Po kolejnych łykach Piotr miał wrażenie, że ciepło wlewa mu się do butów. Natomiast na wysokości 4900-5000 m n.p.m. zaczął się śnieg. To oznaczało konieczność założenia raków na buty.
– Tata odczuwał duże zmęczenie wychodzeniem po kamieniach. Teren był znacznie trudniejszy niż na Kilimandżaro. Wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, ale pewnym zaskoczeniem była wysoka ściana po rozpoczęciu ataku szczytowego. Tam znajdowały się wielkie głazy. Przy moim wzroście, a więc poniżej 170 cm, musiałam podnosić nogi do wysokości bioder, żeby wyjść wyżej – mówi Martyna Żurek.
Ojciec z córką znaleźli się w siedmioosobowej grupie wyprawowej. Jeden z jej członków doznał zatrucia pokarmowego podczas wspinaczki. W efekcie mocno się odwodnił. Stan zdrowia uniemożliwił mu podjęcie ataku szczytowego. Tej nocy pozostał więc w base campie.
– Kiedy poszliśmy zdobyć Ararat, Wojtek leżał w bazie. Na jej teren wszedł niedźwiedź. I zaczął też krążyć wokół namiotu naszego kolegi. W oddali słyszeliśmy wystrzały rakietnic, które miały odstraszyć zwierza. Nic złego się nie stało, a dziś wspominamy to z uśmiechem. Mówimy, że mieliśmy swojego misia Wojtka – wspomina Piotr Żurek.
Przygotowania z Mnichem
Podróż do Turcji poprzedziły przygotowania. Piotr skupił się m.in. poprawie wydolności. Wyszedł z założenia, że musi ją mieć lepszą niż widzący wspinacz. Zależało mu też na wzmocnieniu nóg, aby były gotowe do trudów wędrówki. Ćwiczył nie tylko na siłowni. Część treningów odbył na ruchomych schodach, na których poruszał się z obciążonym plecakiem. Ponadto na szczyt Babiej Góry wszedł najtrudniejszym szlakiem, czyli Percią Akademików.
– 6 czerwca, a więc w trakcie przygotowań, wspiąłem się na Mnicha [2068 m n.p.m. – przyp. red.] w Tatrach Wysokich. Jest tam trochę chodzenia po granicie, szczelinami i pęknięciami skalnymi. To może zniechęcać osoby niewidome. Jednak uważam, że jeśli ktoś się odpowiednio przygotuje, to sobie tam poradzi – podkreśla Piotr Żurek.
Jak zaznacza Martyna Żurek, ostatni fragment wejścia na Mnicha to wspinaczka, wymagająca sprzętu i asekuracji. Sam szczyt jest niewielki, mogą na nim przebywać równocześnie 3-4 osoby na siedząco. Pozostali wspinacze czekają na dole i obserwują to, co się dzieje. Kiedy pojawiła się na szczycie ze swoim tatą, rozległy się brawa. Zgromadzeni ludzie docenili to, że na górę wyszedł niewidomy mężczyzna.
– To, co robi Martyna, jest niesamowite. Ona pójdzie ze mną wszędzie. Kiedyś wspólnie biegaliśmy w zawodach, od jakiegoś czasu razem chodzimy po górach. Chciałbym, żeby każda osoba z niepełnosprawnością miała takie dziecko, które realizuje jej marzenia. I nie zwraca uwag na nic innego, tylko po prostu to robi – podkreśla Piotr Żurek.
Nie ukrywa, ze kiedyś chciałby wybrać się na najwyższy szczyt Kaukazu – Elbrus (5642 m n.p.m.). To byłby sprawdzian w jeszcze bardziej surowych warunkach. Jednak obecnie nie bierze uwagę wyprawy do południowej części Rosji. Inną opcją jest leżący w tym samym paśmie górskim, ale na terenie Gruzji – Kazbek (5054 m n.p.m.). Nie wyklucza, że w przyszłości podejmie jeszcze większe wyzwania.
– W świecie alpinizmu i himalaizmu cały czas coś się dzieje. Myślę, że w przypadku wspinaczki osób niewidomych też tak powinno być. Sporo osiągnęli Łukasz Żelechowski i Jurek Płonka. Dla mnie nie ma znaczenia, czy wejdę na jakiś szczyt jako pierwszy, drugi czy dziesiąty. Z nikim się nie ścigam. Chcę realizować swoją pasję i zachęcić do tego innych ludzi – podsumowuje Piotr Żurek.
Marcin Gazda, fot. archiwum Piotra Żurka
Data publikacji: 10.10.2025 r.
