PAP/Bartłomiej Zborowski
Wojciech Taraba, który miał w Pjongczanu wystąpić w dwóch konkurencjach snowaboradowych – boarder crossie i banked slalomie, doznał groźnego upadku na pierwszym treningu w Korei i od soboty, 10 marca, przebywa w szpitalu w Gangneung. W niedzielę odwiedzili go prezes PKPar Łukasz Szeliga i Szef Misji, Romuald Schmidt.
12 marca zapadła decyzja, że polski parasnowboardzista Wojciech Taraba na pewno będzie operowany w Korei. Zabieg zostanie przeprowadzony w ciągu najbliższych dni w szpitalu olimpijskim. Jego start w igrzyskach jest naturalnie wykluczony.
Okazało się, że poturbowany zawodnik, choć niepocieszony, że igrzyska skończyły się dla niego zanim się zaczęły, przynajmniej leży w doskonałych warunkach. Umieszczono go na oddziale wydzielonym dla rodziny olimpijskiej. Ma do dyspozycji pojedynczą salę (Koreańczycy leżą po sześciu) i własną pielęgniarkę. Na życzenie jest też karmiony wyłącznie kuchnią wegańską. Lekarze i pielęgniarki porozumiewają się z nim za pomocą specjalnej aplikacji, tłumaczącej koreańskie słowa na polski. Choć nie zawsze obie strony rozumieją co do siebie mówią i dochodzi do zabawnych sytuacji.
– Popełniłem szkolny błąd wychodząc z tzw. kickerów. Na stromej ściance zamiast docisnąć tylną nogę, docisnąłem przednią i zamiast wylądować na desce wylądowałem na twarzy. To nawet nie była hopa, w ogóle nie powinienem był w tamtym momencie wypaść – opowiada Wojtek o wypadku.
Olimpijska adrenalina buzowała w nim tak bardzo, że kiedy zwieziono go na dół, chciał nakładać kask i gogle i wracać do góry, żeby odbyć dwa przepisowe przejazdy, bez których nie jest się dopuszczonym do startu.
Siłą zmuszono go, żeby zamiast wyciągiem do góry, dał się odwieść do ambulatorium. – Prześwietlenia wykazały, że złamałem kość szczękową, tę która jest jednocześnie dolną kością oczodołu. Czeka mnie operacja, żeby ją zespolić. Do tego mam ucisk na nerw, przez co nie czuję połowy twarzy. Można by mnie tu kłuć szpilką, ciąć twarz żyletką, a ja niczego bym nie poczuł. Dlatego tuż po wypadku nie czułem bólu. Podobno tak może być nawet przez trzy miesiące – mówi Taraba.
Opowiadał, że pierwszego dnia po wypadku miał też problemy ze wzrokiem i widział podwójnie, ale teraz jest już w porządku. Choć stan gałki ocznej lekarze muszą monitorować, bo jest ona zagrożona. Uszkodził też kostkę. Lekarze zalecili wykonanie rezonansu stawu skokowego. Albo w jego obrębie jest złamanie, albo odnowiła się kontuzja, której Taraba doznał w listopadzie w Finlandii.
Operacja będzie wykonana w Korei, przez co zostanie tu może nawet do dwóch tygodni po zakończeniu igrzysk. – Tak będzie bezpieczniej ponieważ podczas podróży samolotem do Polski istnieje groźba, że ciśnienie doprowadzi do krwotoku wewnętrznego uszkodzonych nerwów. W takim przypadku musiałbym natychmiast lądować, a że lecimy nad Mongolią, Kazachstanem i Rosją, nie bardzo mi się to uśmiecha – mówi Wojtek.
Poza tym kontuzjowanymi na igrzyskach sportowcami (po sobotnim treningu do szpitala trafiło jeszcze dwóch innych snowboardzistów – Francuz na oddział ortopedyczny, Australijczyk z wstrząsem mózgu) opiekuje się doskonały zespół, a operacji Polaka podejmie się jeden z najlepszych chirurgów plastycznych w Korei. Zadba, żeby uratować nerwy twarzowe.
Taraba jest niepocieszony, że doznał urazu tuż przed pierwszym startem, bo trasa bardzo mu się odpowiadała. – Obejrzałem ją co prawda tylko na inspekcji, bo na treningu wyleciałem z trasy na piątej przeszkodzie, nawet nie w połowie. Ale z inspekcji wynikało, że jest bardzo szybka i trudna technicznie. Trasa cztery lata temu w Soczi była jak tor dla dzieciaków. Tu ostra jazda. Tam najdłuższą skocznię mieliśmy trzymetrową, a tu taką, z której leciało się 20-metrów. Wielka szkoda, że sobie na niej nie poskaczę o medal. Oddałbym całą tę fantastyczną opiekę za występ w Pjongczangu! – mówi Wojtek.
Michał Pol
Press Attache reprezentacji paraolipmijskiej
Data publikacji: 12.03.2018 r.