To ma głęboki sens

To ma głęboki sens

- Trzy, cztery, hop! Trzy, cztery, hoop! Trzy, cztery, hooop!" I tak wiele, wiele razy w ciągu dnia Michał Lipiński, instruktor wspinaczki zagrzewa do wysiłku kolejną osobę, pomaga wspinać się „na małpę" i na skałkach niepełnosprawnym „od Ducha".

– Dam radę! No, dam! Wejdę jeszcze raz! – krzyczy Maja pewna swojego zwycięstwa. Zaciekła, zmotywowana wchodzi dwa razy. Zapewne weszłaby jeszcze raz, gdyby jej Michał delikatnie acz stanowczo nie powstrzymał. Przecież wysiłek też trzeba dozować, a za chwilę będzie wspinać się na skałę. – Wystarczy Maju, bo się lina przegrzeje – żartuje. – A ty wchodź do góry I uważaj, nie wolno się odchylić, by nie wypaść z szelek – Michał przypomina podstawową zasadę wspinaczki „na małpę” następnej osobie. – Nie chodź po linach – upomina Jarka – bo stracisz równowagę. Poczekaj, poczekaj, nic się nie denerwuj, zaraz się poodpinamy – uspokaja z uśmiechem. – No, podnieś nogę, o, widzisz udało ci się! – Cieszy się razem z nim.

Michał jest ciepłym, pełnym energii człowiekiem, którego łatwo polubić i obdarzyć zaufaniem i przyjaźnią – mówią uczestnicy obozu wspinaczkowego w Podlesicach w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej podopieczni toruńskiej Fundacji Ducha na rzecz Rehabilitacji Naturalnej Osób Niepełnosprawnych. Jak co roku o tej porze, realizują autorski projekt rehabilitacji naturalnej twórcy i pierwszego prezesa Fundacji – Stanisława Duszyńskiego „Ducha”.
Dzieci, młodzież i dorośli z różnymi dysfunkcjami, także poruszający się na wózkach inwalidzkich, próbują swoich sił z pomocą instruktorów i wolontariuszy „na ścianie”. Wielu z nich jest tu co roku, jak Ania, Dawid czy Janusz i od wielu lat, jak Matylda, Piotruś…. Inni po rocznych lub dłuższych przerwach z ogromną radością powracają, bo ten model rehabilitacji i niepowtarzalny klimat obozów Ducha odpowiadają im najbardziej.

Michał Lipowski jest z nimi w Podlesicach od 2006 roku. – Zaczęło się to od wielkiej przygody ze wspinaczką pod kierunkiem Bogdana Krauze – ówczesnego szefa Szkoły Alpinizmu w Podlesicach – wspomina. – Zaproponował mi abym pozostał na turnus wspinaczkowy dla niepełnosprawnych. Bardzo byłem ciekawy, jak to jest możliwe. Zostałem. Przyjechał biały autobus. Wysypali się jego pasażerowie – połowa niepełnosprawnych! Zastanawiałem się – po co ja to robię? Nie mam żadnego doświadczenia w opiece i w pracy z osobami niepełnosprawnymi. Na dobrą sprawę chyba też żadnej wewnętrznej potrzeby… Ale z drugiej strony… dlaczego nie ja? Dlaczego nie miałbym tego robić? No i tak to się zaczęło.
Na początku – jak opowiadał – po prostu wspinał się razem z niepełnosprawnymi. Potem były również wyjazdy wakacyjne na polanę w puszczy, nad Kanałem Augustowskim. I już razem z żoną Anią, jako opiekun i instruktor.
– Obozy Ducha jako jedne z pierwszych rozpropagowały w Polsce taki sport, taką formę rekreacji i rehabilitacji osób niepełnosprawnych. A Duch razem z Bogdanem Krauze bardzo rozpowszechnili ideę wspinaczki wśród tego środowiska – podkreślił Michał.

Wakacje z „duchami”
Przez te lata urosła córka Karolina, która jako mała dziewczynka przyjeżdżała już na obozy. Dzisiaj to urodziwa, 16-letnia uśmiechnięta, wysportowana i silna dziewczyna, która można powiedzieć „wychowała się u Ducha”. Dla niej taka forma spędzania wakacji jest czymś oczywistym i naturalnym.
– Szczerze mówiąc, to nie pamiętam kiedy przyjechałam po raz pierwszy na obóz Ducha – włącza się do rozmowy Karolina. – Każdego roku to było tak oczywiste, że właśnie tutaj jedziemy w wakacje. No po prostu… od zawsze. Wówczas zaczęłam dostrzegać z jakimi utrudnieniami borykają się na co dzień uczestnicy obozów z niepełnosprawnością. Zmieniło to z pewnością mój pogląd na wiele spraw. Będąc pełnosprawnym często nie zdajemy sobie sprawy, że im jest ciężko każdego dnia, nie rozumiemy ich potrzeb i nie doceniamy też ich możliwości. Rozumiem, że nie chcą być postrzegani jako „ci inni”, że chcą być odbierani jako normalni ludzie.
Warto podkreślić, że doświadczenie i umiejętności Karoliny i jej wewnętrzny spokój pozwalają jej także współuczestniczyć w prowadzeniu hipoterapii.

– Już mogę pomagać
nie tylko na ścianie. Wspinałam się razem z nimi, potrafię asekurować i robię to. Teraz jestem bardziej profesjonalna i silniejsza, również psychicznie. Na co dzień podczas obozu żyjemy razem w domkach, pomagamy sobie nawzajem w różnych sytuacjach. Bez względu, czy przyjeżdżają na obóz nowi uczestnicy, czy „starzy”, zawsze są to wspaniali ludzie – stwierdziła z przekonaniem.
Michał z dumą dodaje, że Karolina od kilku lat bierze udział w konkursach, szkoleniach także z zakresu udzielania pierwszej pomocy i pokazach organizowanych przez Straż Pożarną, jeździ także na obozy dla osób z niepełnosprawnościami organizowane przez GOPR.

– Gdyby nie rodzice, rodzina byłabym zupełnie innym człowiekiem. To dzięki nim jestem taka jaka jestem – podsumowała Karolina. – Taka forma wakacji bardzo mnie dowartościowuje. Mam wielką satysfakcję po powrocie, że nie tylko sprawiłam komuś przyjemność, ale również wielu pomogłam. I im, i mnie żyje się lepiej…
– Dla nas – myślę tu o swojej rodzinie – to ma głęboki sens – tłumaczy Michał. – Dlatego dwa lata temu założyliśmy fundację Anikar (www.anikar.pl), która przede wszystkim szkoli w udzielaniu pierwszej pomocy i uświadamia co należy czynić, by nie doprowadzić do tragicznych wydarzeń i do niepełnosprawności, której bardzo często można uniknąć.

Ania i „ciocia Marylka”, czyli… Ewa
Minęło już 12 lat, gdy Ewa Zapiec po raz pierwszy przyjechała na obóz Ducha, trochę – jak mówi – przez przypadek. Opiekunką Ani została też przez przypadek. – Dowiedziałam się, że jest taki obóz organizowany i potrzebują pielęgniarki – opowiada. – No więc się zgłosiłam. Pierwszy obóz był na polanie w Żylinach, nad Kanałem Augustowskim. Ania przyjechała wówczas po raz pierwszy i potrzebowała opiekunki, no więc się zgodziłam na tę dodatkową funkcję. No i tak zaprzyjaźniłyśmy się i już razem jeździmy na wakacje od 12 lat – kwituje z prostotą.
Ania porusza się na wózku inwalidzkim i wymaga stałej opieki, na co dzień mieszka w DPS-ie, w Borowej Wsi k. Mikołowa.
Ewa jest pielęgniarką w szpitalu na oddziale neurologicznym. Spokojna, opanowana i profesjonalna potrafi zaradzić każdemu kryzysowemu wydarzeniu z wyrozumiałym uśmiechem, spojrzeniem osoby rozumiejącej ograniczenia i problemy innych ludzi. Ania czeka cały rok na te wspaniałe wyjazdy, z których pozostają jej zawsze fotografie i związane z nimi wspomnienia pozwalające przeżyć resztę roku z nadzieją na następne „wakacje z Duchami” i Ewą, którą pacjenci i domownicy nazywają ciepło „ciocią Marylką”. Nie do wyobrażenia byłoby dla mnie – i jestem przekonana, że dla wszystkich „ludzi od Ducha” – brak tego charakterystycznego „tandemu” na obozie. – Ewa cały swój urlop przeznacza na wyjazdy z Anią – dodaje dyrektor Jola Żydołowicz. A na pytanie „skąd się to w niej wzięło” podsumowuje krótko: „to jest po prostu bardzo dobry człowiek”.

Pani dyrektor Jola
– to formalnie Maria Żydołowicz, zastępca prezesa Fundacji Ducha, jej dyrektor, manager, zaopatrzeniowiec na obozach, prowadząca bezpośredni nadzór nad przebiegiem każdego z nich, prawdziwy plaster i lek na każde zło, człowiek orkiestra i geniusz logistyki, która każdego roku zdaje liczne egzaminy z przeprowadzenia zaplanowanych wyjazdów, szkoleń, obozów etc. dla podopiecznych Fundacji. Jest ujmująca, serdeczna i wrażliwa, a przy tym profesjonalna, bardzo stanowcza i konsekwentna. Naprawdę to potrafi. Razem z prezes Joanną Duszyńską-Gawińską też tworzą tandem absolutnie wzorcowy, który niebo i ziemię potrafi poruszyć w dobrej sprawie.
Obozy Ducha cieszą się ogromną popularnością. Co roku mają bardzo wielu chętnych.
– Można zabrać na obóz więcej osób, ale trzeba być ostrożnym – mówi dyrektor Jola Żydołowicz. – Można zwiększyć liczbę kadry, opiekunów, ale jednak nie można przekroczyć granicznej liczby uczestników, by nie obniżyć jakości działań na obozie. I o tym trzeba pamiętać.
Na miejscu w Toruniu prac budowlanych dogląda prezes Joanna Duszyńska-Gawińska. Wielki remont odtworzeniowy siedziby Fundacji zbliża się ku końcowi. – Ujeżdżalnia już pracuje prawie pełną parą – cieszy się dyrektor J. Żydołowicz. – Z końcem miesiąca chyba już uda się nam wprowadzić konie do stajni, bo jest wreszcie nadzieja na ukończenie tamże prac naprawczych. Do listopada powinien być także oddany nasz budynek rehabilitacyjno-administracyjny. Będzie tam naprawdę fajna baza rehabilitacyjna dla naszych niepełnosprawnych z Torunia, a także z okolic – mówi uśmiechnięta. – Od poniedziałku do piątku prowadzimy hipoterapię, terapię wspinaczkową na dużej, profesjonalnej ściance w ujeżdżalni, ćwiczenia indywidualne z rehabilitantem, ćwiczenia logopedyczne, terapię zajęciową. Oprócz tego różnego typu spotkania, imprezy okolicznościowe dla osób w różnym wieku – już nie tylko dla dzieci i młodzieży.

Do końca roku jeszcze wiele działań przed nimi, w tym wycieczki, spotkanie wigilijne, koncert kolęd pamięci założyciela Fundacji Stacha Duszyńskiego, wyjścia do teatru, na koncerty, itp. W planach jeszcze nie skonkretyzowana ale godna rozwinięcia idea stworzenia w siedzibie Fundacji miejsca dla – jak określiła to prezes J. Żydołowicz – rehabilitacji społecznej osób, które ukończyły określone etapy nauczania, a nie mają pracy i zajęcia. Temu miejscu umownie nazwanemu klubem, mogłyby one nakreślić formę i sposoby działalności, nadać mu rangę i charakter. Do tego miejsca-klubu warto by było przyjść, spotkać się z innymi i po prostu być razem.
Ta piękna idea na pewno wkrótce zyska konkretne ramy – czego gorąco życzymy.

Zobacz galerię…

Iwona Kucharska
fot. Ryszard Rzebko

Data publikacji: 02.09.2014 r.

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również