Wyjątkowe wyzwania Joanny Mendak

– Czuję się spełnionym sportowcem, ale to nie oznacza, że w Tokio nie dam z siebie wszystkiego. Czeka mnie tu unikalne wyzwanie – mówi Joanna Mendak, chorąża paraolimpijskiej reprezentacji Polski na igrzyskach w Tokio i kandydatka do Rady Zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego (IPC) .

Paulina Malinowska-Kowalczyk i Michał Pol: Jesteś jedną z najbardziej utytułowanych polskich paraolimpijek, trzykrotną złotą medalistką, srebrną i dwukrotnie brązową igrzysk. Pierwszy raz stanęłaś na najwyższym podium jako 15-latka na igrzyskach w Atenach w 2004 roku. Czy rola chorążej polskiej reprezentacji podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Tokio to dla Ciebie ukoronowanie tej kapitalnej kariery?
Joanna Mendak: – Przyjęłam tę funkcję z wielkim wzruszeniem, co jest chyba normalną reakcją każdego zawodnika. Zupełnie na to nie liczyłam, więc to było dla mnie ogromne zaskoczenie, bo dowiedziałam się dopiero na konferencji prasowej „40 dni do Tokio”.
Ciągle mam jeszcze mętlik w głowie, bo z jednej strony czuję dumę i spełnienie, ale z drugiej wielką odpowiedzialność, że stanę się kimś w rodzaju kapitana naszej paraolimpijskiej drużyny.
Fajnie, że dostanę kolegę do towarzystwa, bo to pierwsze igrzyska na których funkcja chorążego jest koedukacyjna i tworzona przez duet. Maciej Lepiato to wielki zawodnik i zwycięzca więc tym bardziej czuję się doceniona.

Kiedy zdobywałaś swoje pierwsze złoto w Atenach to były zupełnie inne czasy, inny był dostęp dziennikarzy do sportowców. Pamiętam, że kiedy dopłynęłaś do mety, podbiegłam do basenu, a Ty zapytałaś mnie o rezultat, bo go nie widziałaś i ode mnie dowiedziałaś o zwycięstwie. Pamiętasz co czuła wtedy ta 15-letnia dziewczynka?
– Podobnie jak swój pierwszy sukces na mistrzostwach świata w Mar de Plata w Argentynie, gdy miałam 13 lat, sukces na igrzyskach kompletnie do mnie wtedy nie dotarł. Nie do końca byłam świadoma rangi zawodów na jakich startuję. Nie rozumiałam, z czego wszyscy wokół się aż tak cieszą. Dopiero wchodziłam w sport wyczynowy i dopiero z perspektywy lat doceniłam wagę sukcesu. W drodze do Argentyny bardziej przeżywałam swój pierwszy lot samolotem, którym byłam przerażona i wrzeszczałam w trakcie. Zupełnie inaczej było już cztery lata później w Pekinie, gdzie broniłam złota. Wtedy Mazurek Dąbrowskiego zrobił na mnie ogromne wrażenie.

O którym medalu z sześciu jakie zdobyłaś na igrzyskach myślisz najcieplej, który wspominasz z największym sentymentem?
– Nie lubię ich dzielić na ważniejsze i mniej ważne. Wolę swoją karierę podsumowywać inaczej: że moim największym sukcesem w sporcie od 2002 roku jest to, że na wszystkich najważniejszych imprezach zdobywałam medal, czy to na mistrzostwach świata, Europy czy igrzyskach. W tym czuję swoją największą wartość jako sportowca. Że przez tyle lat potrafiłam utrzymać się na wysokim poziomie i poważnie podchodzić do każdego startu. Takie podejście to efekt wychowania przez rodziców i trenera Edwarda Deca, z którym współpracuję już 22 lata. Miałam wielkie szczęście, że od samego początku trafiłam na wspaniałych ludzi, którzy pomogli rozwinąć mój talent.

Jaki wpływ mieli rodzice na to jakim stałaś się sportowcem?
– Moi rodzice i mój młodszy brat wspierają mnie od pierwszego dnia rozpoczęcia treningów. Mimo, że dziś jestem dorosłą kobietą są dla mnie ogromnym wsparciem. Są cudowni, bo choć to zabrzmi dziwnie – normalni. Nieprzewrażliwieni ani w jedną ani w drugą stronę na punkcie mojej niepełnosprawności. Nie trzymali mnie pod kloszem, dzięki czemu szybko nauczyłam się samodzielności. To wsparcie od samego początku było ważne, bo trenowałam o brutalnych porach, wstając przed 6.00 rano. Któremuś z nich zawsze chciało się wstać, żeby mnie zawieść na trening, aż z czasem zaczęłam czuć wyrzuty sumienia. Znają mój charakter i wiedzą, że nie znoszę kiedy ktoś we mnie zwątpi.

Odbierając nagrodę dla najlepszej pływaczki 20-lecia na Gali XX-lecia Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego dziękowałaś ze sceny trenerowi Decowi za fundamentalny wkład w swój rozwój. Co najbardziej mu zawdzięczasz?
– Kiedyś jakiś dziennikarz nazwał go „ojcem sukcesów Suwalczanki” i to jest bardzo prawdziwe określenie. Jak mówiłam współpracujemy już 22 lata, z krótką przerwą na czas moich studiów, ale nawet wtedy byliśmy w kontakcie. Znamy się na tyle, że dziś porozumiewamy się telepatycznie bez słów. Od samego początku narzuciliśmy sobie podejście, że wszystkie żale, pretensje, uwagi wyjaśniamy sobie otarcie i na bieżąco. Postawiliśmy na szczerość, wzajemny szacunek i to się bardzo sprawdziło w naszym teamie.

Trener Dec powiedział kiedyś, że „gdyby Joasia mogła przechodzić cały cykl treningowy, byłaby jedną z najlepszych w Polsce wśród zawodników pełnosprawnych”. Co miał na myśli?
– To chyba słowa wyrwane z wypowiedzi w chwili gdy byłam chora i miałam przerwy w przygotowaniach. Bo zawsze trenowałam i rywalizowałam z zawodnikami pełnosprawnymi na mistrzostwach Polski seniorów, nawiązując z nim walkę. Nigdy nie czułam się gorsza od zawodników pełnosprawnych. Moje życiówki mieszczą się w Top5 pływaczek w Polsce.

Wracając do igrzysk w Atenach w 2004 roku, wywalczyłaś tam złoty medal podobnie jak niewiele starsza wtedy od Ciebie Otylia Jędrzejczak na igrzyskach olimpijskich dwa tygodnie wcześniej. Później wspólnie trenowałyście pod okiem Pawła Słomińskiego. Jak ją wspominasz i Wasze treningi?
– Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. Oti po zakończeniu kariery robi wspaniałą robotę w kwestii promocji pływania, zwłaszcza wśród młodych kobiet. Miałam przyjemność uczestniczyć w tych projektach, udowadniających że pływanie może być wspaniałą przygodą i pomysłem na życie.
Z tamtych wspólnych treningów zapamiętałam Otylię jako niezwykle ciepłą osobę, która integrowała całą naszą ekipę. Często zapraszała nas do siebie do domu, podejmując czterodaniowymi kolacjami. Zawsze pamiętała o naszych urodzinach, wręczając osobiście zapakowane prezenty.

Jak zmienił się ruch paraolimpijski od czasów kiedy startowałaś na swoich pierwszych igrzyskach w Atenach?
– Bardzo. Widać to choćby w tym, że branding igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich jest prezentowany razem. Że np. PKN Orlen reklamował się w telewizji podczas igrzysk jako dumny sponsor polskich olimpijczyków i paraolimpijczyków. Że przybywa mecenasów sportu paraolimpijskiego, zarówno w Polsce jak i globalnie. Że sponsorzy zaczynają traktować sportowców paraolimpijskich jako atrakcyjny produkt marketingowy, jakby to nie brzmiało.
Od strony zawodnika wygląda to tak, że kiedyś na igrzyskach w sztabach byli tylko sportowcy i trenerzy. Teraz zaangażowanych jest mnóstwo osób różnych profesji jak fizjoterapeuci, rozbudowane sztaby medyczne z fizjologami i psychologami sportowymi. Do tego dochodzą sztaby medialne, czyli wy. Wow, dzieje się! To dowodzi jak bardzo sport paraolimpijski się sprofesjonalizował.

Zgadzasz się, że przełomem w odbiorze paraolimpijczyków były igrzyska w Londynie?
– Zdecydowanie. Londyn wspominam wspaniale nie tylko z racji swojego trzeciego złotego medalu, który zdobyłam wtedy mimo kontuzji barku i walki z bólem, ale właśnie z powodu niesamowitego zaangażowania kibiców i kampanii medialnych. Nie bez przyczyny mówi się dziś o „London effect” czyli fakcie, że po igrzyskach aż milion niepełnosprawnych weszło w Wielkiej Brytanii na rynek pracy. Dla nas zawodników najwspanialszym efektem były pełne trybuny i doping jak nigdzie indziej.

Tu w Tokio z powodu pandemii niestety zabraknie kibiców. Czy was pływaków doping nakręca, pomaga w startach, czy pod wodą nic nie słychać?
– Bez kibiców nie ma sportu. Bardzo ubolewamy, że ich tu zabraknie, tym bardziej, że jeszcze przed pandemią były informacje, że sprzedały się wszystkie bilety. Owszem, pływamy w wodzie, ale doping doskonale słychać, czuć i niesie nas.

Śledziłaś starty Polaków na igrzyskach poolimpijskich w Tokio?
– Od igrzysk w Sydney śledzę i oglądam z wypiekami na twarzy każde igrzyska olimpijskie. Zarywałam noce na zgrupowaniu, żeby obejrzeć starty pływaków w Tokio.

Żal Ci było szóstki pływaków odesłanych z Tokio do Polski przed startem igrzysk?
– Sama miałabym wielki żal na ich miejscu. Szykowali się intensywnie do najważniejszej imprezy życia, niektórzy mieli debiutować. Na pewno można i trzeba było to załatwić inaczej. Fatalna atmosfera wytworzyła się wokół tej sytuacji, rzutująca na całą kadrę, bo zamiast o igrzyskach media przez trzy dni wałkowały tę aferę i trudno im się dziwić. Konsekwencje powinny zostać wyciągnięte i pewnie będą, choć nie czuję się kompetentna przesądzać o winie. Uważam, że błąd został popełniony na wielu poziomach. Po prostu jako zawodnik współczuję zawodnikom.

Odnosisz sukcesy od 13. roku życia. Czy czerpiesz jeszcze radość z pływania i rywalizacji? Tych godzin treningów w basenie, przepływanych kilometrów o morderczych porach?
– Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie miałam kryzysu po igrzyskach w Rio. Że nie poszukiwałam celu, nie eksperymentowałam ze zmianą dystansów i stylów. Potrzebowałam spokojniejszej głowy. Zaczęłam pracę zawodową jako fizjoterapeutka i musiałam się nauczyć godzić pracę w gabinecie z byciem sportowcem.
Czuję się spełniona jako zawodnik i realnie oceniam swoje możliwości. Pewnie najlepszy okres kariery mam za sobą, ale to nie oznacza, że na treningach czy zawodach nie będę dawać z siebie wszystkiego. Zawsze będę iść na całość. Gdybym nadal nie kochała pływania, nie startowałabym.
Owszem, złożyłam deklarację, że jeśli młodsze dziewczyny osiągną minima kwalifikacyjne na igrzyska w Tokio to jestem gotowa odstąpić im swoje miejsce. Jak mówię, czuję się spełniona i uznałam, że byłaby to świetna motywacja dla młodszych zawodniczek. Niestety nie udało się żadnej z nich. Ale nie wystartuję tu „za karę”. To będzie kolejne fantastyczne wyzwanie. I nie żałuję, bo przynajmniej będę mogła wystąpić w roli chorążej kadry, co będzie unikalnym przeżyciem.

Rozmawiali w Tokio: Paulina Malinowska-Kowalczyk i Michał Pol, fot. fanpage Joanny Mendak

Data publikacji: 20.08.2021 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również