„12 oddechów na minutę” w nowej odsłonie. Pouczająca historia dla każdego (część 2)

Autobiografia Janusza Świtaja jest bezpłatnie dostępna w formie audiobooka. Od niedawna można ją odsłuchać w serwisie YouTube dzięki Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko. To lektura dobra dla każdego, o czym w rozmowie z nami przekonuje autor „12 oddechów na minutę”.

Opublikowana już na łamach „Naszych Spraw” pierwsza część wywiadu (https://naszesprawy.eu/aktualnosci/12-oddechow-na-minute-w-nowej-odslonie-pouczajaca-historia-dla-kazdego-cz-1/) dotyczy książki wydanej w 2008 r. Mieszkaniec Jastrzębia-Zdroju przyznaje, że 13 lat temu przechodził całkowitą przemianę wewnętrzną i życiową. Zaczął tworzyć plany na kolejne lata i stopniowo je realizował.

W 2010 r. zdał maturę, następnie dostał się na Uniwersytet Śląski w Katowicach. Prawdopodobnie był pierwszym studentem w Polsce oddychającym za pomocą respiratora. Studia ukończył z oceną bardzo dobrą i tytułem magistra psychologii. W pracy magisterskiej skupił się na wątkach związanych ze stresem i wypaleniem zawodowym w grupie pielęgniarek pracujących na OIOM-ie. Naukę łączył z wykonywaniem obowiązków zawodowych w Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko.

Uwielbia podróżować, zdobył m.in. wiele szczytów górskich. Teraz nastawia się na tzw. ścieżki nad koronami drzew oraz inne punkty widokowe. Na co dzień zajmuje się ofiarami wypadków komunikacyjnych. Wiemy, co jako psycholog poradziłby Januszowi Świtajowi leżącemu na OIOM-ie czy piszącemu do prezydenta RP.

Nasze Sprawy: Jak już wspomnieliśmy, książka została wydana w 2008 r. Nie ma w niej zatem motywujących historii z kolejnych lat. W 2010 r. zdana matura, a w 2019 r. – tytuł magistra psychologii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, a obecnie – studia podyplomowe. Ile wysiłku to Pana kosztowało?

Janusz Świtaj: Zgadza się, książka „12 oddechów na minutę” zakończyła się w momencie, w którym przechodziłem całkowitą przemianę wewnętrzną i życiową. Wtedy zmieniało się u mnie nie tylko myślenie, ale i postrzeganie pewnych spraw. Zacząłem budować mnóstwo planów na najbliższe lata. To prawda, że od 2008 r. do chwili obecnej przeżyłem wiele wspaniałych chwil. Jak na mój stopień niepełnosprawności fizycznej, również bardzo dużo udało mi się w życiu osiągnąć i zrealizować niemal wszystkie dotychczasowe cele.

NS: Zacznijmy więc od matury. Jak Pan ją wspomina?

JŚ: Nauka w liceum nie była aż tak wymagająca. Czerpałem z niej w dużej mierze, czystą przyjemność. Miałem indywidualny tryb nauczania. Nauczyciele przychodzili do mnie do domu. Egzaminy zdawałem w trybie semestralnym. Trzeba było się do nich odpowiednio przygotować, ale mogłem sprawdzić się dokładnie w takim samym systemie jaki również obowiązywał na studiach. Matura była już większym wyzwaniem, a szczególnie dwa przedmioty, które ze względu na moją niepełnosprawność sprawiły mi trudność. Był to pisemny egzamin z języka angielskiego oraz z matematyki. W pierwszym terminie na piątkę zaliczyłem ustny język polski oraz język angielski ustny. W kolejnym roku zdałem angielski pisemny, do którego przygotowywałem się przez kilka miesięcy. Za trzecim podejściem na ponad 60 proc. zaliczyłem egzamin z matematyki. Dzięki temu uzyskałem możliwość pójścia na studia.

NS: I został Pan studentem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Początek był najtrudniejszy?

JŚ: Mimo że matura zdawana była przy trzech podejściach, to sumarycznie wynik i uzyskane punkty pozwoliły mi dostać się na Wydział Psychologii. Prawdopodobnie byłem pierwszym studentem w Polsce oddychającym za pomocą respiratora. Przynajmniej tak wtedy było to przedstawiane, więc media trochę nagłośniły rozpoczęcie przeze mnie studiów. Zazwyczaj nie czytam komentarzy pod artykułami na mój temat, ale gdzieś przypadkowo rzucił mi się w oczy jeden tekst. Ktoś napisał, że przez pójście na studia chciałem zyskać kolejne 5 minut rozgłosu. Zaśmiałem się, gdy to przeczytałem. Ale to również bardzo mnie zmotywowało do tego, aby naprawdę nie odpaść już na pierwszym roku. Tak się solidnie przykładałem do wszystkich przedmiotów, że pierwszy rok nie sprawił żadnych trudności.

NS: Jak studiowanie wyglądało w kolejnych latach?

JŚ: Drugi rok również zaliczyłem bardzo dobrze. Ale trzeci, według studentów najtrudniejszy, dał mi się bardziej odczuć. A szczególnie jeden przedmiot – psychometria. Czwarty i piąty, po wybraniu specjalizacji, to już sama przyjemność. W trzech pierwszych latach przyjeżdżałem tylko, aby zapoznać się z grupą i na pojedyncze zaliczenia. Korzystałem z indywidualnego toku nauczania. Z czasem otrzymałem lżejszy i węższy wózek, który umożliwiał mi transport uczelnianą platformą dla osób niepełnosprawnych. W trakcie dwóch ostatnich lat studiów starałem się jak najczęściej bywać na uczelni i korzystać ze wszystkich zajęć. Przyjeżdżałem na zdecydowaną większość wykładów i zacząłem otrzymywać coraz lepsze oceny. To sprawiło, że na koniec studiów moja średnia wyniosła 4,63. Pracę magisterską obroniłem na 5 i w ten sposób ukończyłem studia z oceną bardzo dobrą.

NS: Praca magisterska dotyczyła stresu i wypalenia zawodowego w grupie pielęgniarek pracujących na OIOM-ie. Jak często dostrzegał Pan te problemy przebywając w różnych szpitalach?

JŚ: Niestety, dość często mogłem to zjawisko wówczas obserwować. To nie jest wina pielęgniarek, tylko systemu służby zdrowia. Praca jest bardzo ciężka, niskie zarobki, często pacjenci i ich rodziny nie potrafią okazać wdzięczności. W XX wieku, gdy mieszkałem na OIT [oddział intensywnej terapii – przyp. red.], dochodził jeszcze stres spowodowany niedoborem lub psującym się notorycznie sprzętem podtrzymującym funkcje życiowe, a także brakiem wolnych łóżek. To wszystko wpływa, że pasja i powołanie z upływem czasu przegrywały z wypaleniem zawodowym. Na szczęście zdrowie mi dopisuje i od 1999 r. byłem tylko cztery razy po kilka dni w szpitalu. Przez tak krótki czas nie zauważyłem wspomnianych problemów. Natomiast przez ostatni rok pandemii cały personel medyczny toczył walkę, starając się ratować, często z poświęceniem i narażeniem własnego zdrowia, ludzkie istnienia. Uważam, że całe społeczeństwo powinno doceniać ten heroizm.

NS: Jak połączył Pan studia z pracą w Fundacji?

JŚ: Psychologię studiowałem w trybie wieczorowym, więc zajęcia odbywały się 4 razy w tygodniu w godzinach popołudniowo-wieczornych, dojeżdżałem z Jastrzębia do Katowic. Podróż w jedną stronę zajmowała około godziny bez korków. Każdy wyjazd na uczelnię sprawiał mi dużą radość. Kiedy wychodziłem z domu, miałem takie wewnętrzne poczucie, że każdy nowy dzień spędzony na uczelni dostarczy mi nie tylko nowej porcji wiedzy. Również innych wrażeń związanych z poznawaniem nowych ludzi i nawiązywaniem kontaktów z wykładowcami. Ogólnie bardzo miło wspominam okres studiowania. Moja praca w Fundacji Anny Dymnej jest wykonywana w wymiarze niepełnego etatu. Miałem możliwość elastycznego dopasowania godzin pracy. Często na obowiązki zawodowe poświęcałem dwie-trzy godziny przed południem, a pozostałe godziny nadrabiałem w weekendy i dni wolne od zajęć.

NS: Twierdzi Pan, że osoba niepełnosprawna może przełamać swoje dysfunkcje. Pod warunkiem, że znajdzie odpowiednią pomoc i cele, do których będzie dążyć. Co zatem było przełomem w Pana przypadku? I z czym były związane dążenia – z pracą, nauką, a może podróżami?

JŚ: Miałem w sobie od samego początku ukryte chęci i wolę życia. Z trudem, ale pokonywałem napotykane trudności. Jednak po piętnastu latach byłem wymęczony walką o każdy kolejny dzień. Po tym dramatycznym apelu napłynęła do mnie pomoc. Kilka kwestii skumulowało się, co spowodowało życiowy przełom. To otrzymanie większego wsparcia czy pozyskanie specjalnie dostosowanego do mojej znacznej niepełnosprawności wózka elektrycznego, który umożliwił mi wyjście do ludzi. Ponadto rozpoczęcie pracy w Fundacji Anny Dymnej. Poczułem, że jestem naprawdę potrzebny, że komuś na mnie zależy i że ktoś pokłada we mnie jakąś nadzieję. Do tego zyskałem możliwość realizowania się, a także planowania przyszłości. Natomiast celami były wyzwania związane z edukacją, bo w moim stanie nikt by nie wymagał ode mnie osiągnięć naukowych. Jednak miałem w sobie ambicjonalną potrzebę i osiągnąłem swoje zamierzenia. Podróże, które uwielbiam, są fantastycznym uzupełnieniem tych moich długoterminowych, rozciągniętych w czasie celów.

NS: Jakie podróże dostarczyły Panu najwięcej satysfakcji?

JŚ: Cieszę się, że zdobyłem większość dostępnych do dojechania na wózku polskich i czeskich szczytów. Ponadto odwiedziłem kilka razy Warszawę, Zakopane, spędziłem wspaniałe dwutygodniowe wczasy nad Bałtykiem. Kilkakrotnie spotkałem się z rodziną na Dolnym Śląsku i pospacerowałem po uzdrowiskowej miejscowości Jedlina-Zdrój, w której się wychowywałem od urodzenia. Objechałem znaczną część Czech i Słowacji, a nawet dotarłem do Wiednia, podziwiając tam najpiękniejsze miejsca.

NS: Jakie ma Pan plany związane z podróżowaniem?

JŚ: Teraz nastawiam się na tzw. ścieżki nad koronami drzew i inne punkty widokowe, do których można dojechać samochodem lub wózkiem. W ubiegłym roku miałem przyjemność  przejechać całą konstrukcję w Dolinie Bachledowej na Słowacji, podziwiając piękne widoki Tatr i Pienin. Byłem też na bardzo podobnej Ścieżce Valaska w Czechach, skąd można wpatrywać się w Beskid Śląsko-Morawski. W tym roku chciałbym zdobyć drugą ścieżkę w Czechach, a przede wszystkim naszą rodzimą konstrukcję widokową w Krynicy-Zdroju. Czyniłem już w tej kwestii starania, ale nie jestem w stanie dotrzeć pod wieżę widokową wózkiem, z którego nie musiałbym zsiąść. Nie mogę skorzystać z jedynego tam środka transportu przeznaczonego dla turystów jakim jest wyciąg krzesełkowy.

NS: W 2008 r. wydanie książki porównywał Pan do zdobycia ośmiotysięcznika. Jakie inne szczyty zamierza Pan zdobyć w kolejnych miesiącach czy latach?

JŚ: Często podkreślam, że dla mnie każdy nowy dzień jest jak zdobywanie szczytów K2. Od chwili przebudzenia aż po posadzenie na wózek i przejście do kolejnych moich codziennych czynności muszę być cały czas zmotywowany. Tu nie ma miejsca na to, że mi się nie chce, bo wtedy straciłbym dzień i przeleżał bezczynnie w swoim łóżku. Na pewno każde większe osiągnięcie jak wydanie książki, zdobycie Kopca Kościuszki czy Kasprowego Wierchu, zdanie matury, obrona pracy magisterskiej jest takim kolejnym moim symbolicznym K2. Każde z tych osiągnięć nie przyszło mi łatwo.

NS: Na co dzień zajmuje się Pan ofiarami wypadków komunikacyjnych. Co jako psycholog przekazałby Pan Januszowi Świtajowi leżącemu na OIOM-ie albo piszącemu do prezydenta RP?

JŚ: Rozmawiając z Januszem na OIOM-ie starałbym się wykazać zrozumieniem oraz empatią. Z pewnością nie chciałbym go pocieszać lub dawać nieuzasadnionej nadziei. Próbowałbym raczej wydobyć z niego chociaż iskierkę pozytywnego potencjału. Ona w każdym człowieku się tli. Nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach. Dałbym mu również poczucie pełnej mojej obecności i akceptacji. Warto byłoby w takiej rozmowie podkreślić, że niepełnosprawność, najprawdopodobniej, jest nieodwracalna. Stany emocjonalne jednak się zmieniają. To, że teraz czujesz się pozbawiony nadziei i sensu życia, nie znaczy, że będzie tak zawsze.

Zobacz galerię…

Marcin Gazda, fot. archiwum Janusza Świtaja, autor

Audiobook „12 oddechów na minutę”: https://www.youtube.com/watch?v=QqsrNnrUXWs&list=PLdFxYqahZj8Y-eKkLQFG4bHGpgXHnE4Xz

Data publikacji: 30.06.2021 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również