Rowerem z Tajlandii, czyli pokonać słabości

Rowerem z Tajlandii, czyli pokonać słabości

Wyprawa „Rowerem z Tajlandii” zakończyła się sukcesem. Aneta Trzaska potrzebowała ponad trzech miesięcy na dotarcie z wyspy Phuket do Suchej Beskidzkiej (woj. małopolskie). W tym czasie pokonała ok. 8 tys. km na dwóch kółkach i 8 tys. km korzystając z innych środków transportu. W trakcie podróży i po jej zakończeniu trwała zbiórka charytatywna.

− Po wjeździe do Polski były łzy i ogromna radość. Poklepałam się po ramieniu, powiedziałam „Super, udało się”. Teraz, jak patrzę na całą podróż, to sama nie mogę uwierzyć, że naprawdę tego dokonałam – mówi Aneta.

Wyprawę „Rowerem z Tajlandii” rozpoczęła 18 stycznia, kiedy wyruszyła z wyspy Phuket. Tego dnia pokonała 70 km, głównie wzdłuż plaż. Szybko przekonała się, że sakwy zapinane na rzepy nie zdadzą egzaminu i konieczna będzie ich wymiana w Bangkoku. W Tajlandii przez kilka dni podróżowała wspólnie z Niemcem Arvidem. Stamtąd udała się do Kambodży, gdzie znalazła czas na jedną ze swoich pasji, tj. pokera. Kolejne etapy wyprawy prowadziły przez Wietnam. Tam 9 marca świętowała swoje 24 urodziny. Następnie dotarła do Chin, gdzie podjęła decyzję o przelocie do Stambułu. Po opuszczeniu Turcji odwiedziła Bułgarię, Rumunię, Węgry i Słowację. 28 kwietnia wjechała do Polski. Tego samego dnia dotarła do Suchej Beskidzkiej.

− Pojechałam bez żadnego przygotowania kondycyjnego, na żywioł. Pomyślałam, że chcę zrobić coś ekstremalnego w swoim życiu. Chciałam, żeby to było jakieś wyzwanie, stąd ten kompletny brak przygotowania. Zamierzałam pokonać swoje słabości – opisuje.

Walka z chorobą

2761 zł – to kwota zebrana podczas zbiórki charytatywnej, która towarzyszyła wyprawie „Rowerem z Tajlandii”. Chętni mogli wpłacać pieniądze do 15 maja. W ten sposób wsparcie zyskały sześcioletnia Łucja oraz Fundacja Pomocy Rodzinom i Chorym na Mukowiscydozę MATIO z Krakowa. U dziewczynki zdiagnozowano dziecięce porażenie mózgowe i padaczkę lekooporną. Podopieczna Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Słoneczko potrzebuje środków na sprzęt i turnusy rehabilitacyjne, a także na leczenie epilepsji.

− Pomysł zorganizowania zbiórki zrodził się bardzo spontanicznie. Wyszłam z założenia, że skoro jadę, to warto coś takiego zrobić. Dzieci, które będą czytać o mojej wyprawie, może zyskają więcej motywacji i uśmiechu. One każdego dnia muszą walczyć z chorobą, więc dla mnie to był dodatkowy bodziec, żeby się nie poddawać i ciągnąć to wszystko – opowiada Aneta Trzaska. Sama jest nosicielem genu, który może wywołać mukowiscydozę.

24-latka myślała o wystawieniu roweru na aukcję, aby zyskać dodatkowe środki na wsparcie potrzebujących. Ostatecznie przekaże go jednej z podopiecznych Fundacji MATIO.

Kierunek Azja

Pomysł na wyprawę zrodził się latem 2017 r. Wtedy Aneta Trzaska nie miała własnego roweru. Kupiła standardowy model, przeznaczyła na niego 900 zł. Przed wylotem z Polski wymieniła w nim tylko opony na lepsze.

Wybór kierunku nie był przypadkowy. Do Azji pojechała po ukończeniu liceum. Wówczas zrobiła sobie rok przerwy przed pójściem na studia. Postanowiła tam powrócić. W kraju ustaliła trasę, dystanse do pokonania na konkretne dni. Jednak w trakcie wyprawy nie zabrakło zmian. Najważniejsza nastąpiła w Chinach. Stamtąd chciała wjechać do Kazachstanu, a następnie promem dostać się do Azerbejdżanu. Plan zakładał przejazd do Gruzji i kolejną przeprawę morską, tym razem na Ukrainę. Zza wschodniej granicy miała już do dotrzeć w rodzinne strony.

− Na początku myślałam, że tak będzie najlepiej, ale musiałabym 2 razy wchodzić na prom, który niestety nie ma żadnego rozkładu. Mogłabym czekać tydzień lub dwa, a tam obowiązują wizy. Na tym etapie podróży byłam już dosyć zmęczona, Chiny mnie troszkę psychicznie wykończyły. Wiedziałam, że będzie to też zdecydowanie droższa trasa, więc zdecydowałam się na przelot do Stambułu i stamtąd bezpośredni przejazd do Polski − opowiada.

Planowała też podróżować w okolicach granicy z Tybetem. Zrezygnowała z tego planu ze względu na zmienne warunki atmosferyczne panujące na wysokości 4 tys. m n.p.m. Wówczas temperatura mogła tam wynosić ok. 0 stopni C.

Od strachu do siły

Aneta Trzaska przyznaje, że przed wyprawą stres mieszał się z ekscytacją. Nerwowo było podczas pakowania się, musiała pamiętać m.in. o ograniczeniach związanych z bagażem lotniczym. Z Polski zabrała tylko podstawowe rzeczy. „Zaplecze serwisowe” składało się z klucza, dętki i pompki. Liczyła, że w przypadku awarii ktoś jej pomoże na miejscu. Jednak sprzęt działał bez zarzutu.

Pierwsze dni po przylocie do Tajlandii były fatalne dla pomysłodawczyni wyprawy. − Dzwoniłam do siostry, mówiłam, że nie dam rady i wracam do domu, bo nie potrafię przejechać nawet 50 km. Usłyszałam, żebym została jeszcze tydzień i dopiero wtedy zadecydowała. Tak też zrobiłam, a te dni zmieniły wszystko. Początkowy strach, że sobie nie poradzę, zaczął zamieniać się w siłę, kiedy dojeżdżałam do kolejnego wyznaczonego miejsca − wspomina. Dodaje, że później też zmagała się z kryzysami, głównie psychicznymi. Często jechała trasami, szczególnie w Chinach, gdzie nikogo nie mijała na drodze. Ludzi spotykała w miasteczkach, w których nocowała. Motywowała ją chęć powrotu do domu.

Na samym początku podróży musiała radzić sobie ze skutkami oparzeń słonecznych. W Kambodży plany pokrzyżowało zatrucie pokarmowe. Później walczyła z ogromnym bólem, m.in. kolan i nadgarstków. Starała się go ignorować. Wyszła z założenia, że zatrzymanie się w danym miejscu nic nie pomoże. Nikt jej nie odbierze, ani nie podwiezie do najbliższego miasta, ponieważ problemem byłoby zabranie roweru.

− Wszystkie problemy okazały się budujące i potrzebne. Z perspektywy czasu nie chciałabym ich uniknąć. One jak najbardziej powinny być podczas takiej podróży, nadają sens wyjazdowi, więc nie zmieniłabym niczego – przekonuje.

Przełomowa podróż

Wyprawa z Tajlandii nie należała do łatwych, a sił i pozytywnej energii dodawała postawa nieznanych osób. Aneta Trzaska ma w głowie mnóstwo miłych wspomnień, obrazów bezinteresownej pomocy. − Np. podróżowałam rowerem i ktoś podjechał skuterem, żeby wręczyć butelkę wody i życzyć miłego dnia. Byli też ludzie, którzy jechali za mną 10 czy 20 km, tylko po to, aby pokazać, gdzie jest mój hostel czy hotel. Nic złego mi się nie stało, wszyscy byli pozytywnie nastawieni do mnie – opowiada.

Po wyprawie bardziej docenia obecność innych osób i to, co ma wokół siebie. Możliwość skorzystania z prysznica czy własnego łóżka była dla niej luksusem po powrocie do kraju. W drodze do Polski nocowała w różnych warunkach, w tym w namiocie obok stacji benzynowej. 

24-latka planuje zrobić sobie dłuższą przerwę w podróżowaniu. Myśli o spokojniejszym trybie życia. W tym roku wybiera się do pracy, a w przyszłym zamierza powrócić do studiowania medycyny.

− Dzięki wyprawie „Rowerem z Tajlandii” zaczęłam doceniać siebie, wcześniej brakowało wiary we własnej siły. Teraz wiem, że jakikolwiek cel sobie postawię, to jestem w stanie go osiągnąć − podsumowuje.

Marcin Gazda

Fot. archiwum Anety Trzaski

Zobacz galerię…

Data publikacji: 08.06.2018 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również