Muzyka porwała do tańca zawodników z Giżycka
W hali Olimpii przy ul. Piłsudskiego w Grudziądzu odbyły się w ostatni weekend listopada XXII Ogólnopolskie ZawodySportowe Niepełnosprawnych. Gospodarzem imprezy było Centrum Rehabilitacji im. ks. Biskupa Jana Chrapka w Grudziądzu.
Wchodząc do środka od razu odczuwało się przyjazną atmosferę. Mimo że do rozpoczęcia jeszcze tylko 10 minut, zawodnicy wciąż zrelaksowani. Na ich twarzach nie ma stresu. Jeden ze sportowców kupuje kawę, inny j przez telefon sprawdza coś w Internecie. Kolejna grupa zawodników rozmawia z sobą. Taka atmosfera panuje w Grudziądzu podczas zmagań z okazji Międzynarodowego Dnia Osób Niepełnosprawnych. Na środku hali jeszcze kilka minut przed startem zawodów rozmawia z zespołem muzycznym dziennikarz Krzysztof Głombowicz. Przy okazji wita zbierających się wokół przygotowujących się sędziów oraz zawodników. Jeszcze przed rozpoczęciem wyraźnie widać, że tego dnia medale nie będą najważniejsze.
Godzina 10. Znany nie tylko w całym środowisku osób z niepełnosprawnością, ale też wszystkim kibicom sportowym głos dziennikarza, wita wszystkich zgromadzonych oraz szczególnie organizatorkę zawodów, Krystynę Grabowską. Dzięki utworom zespołu Lamaway można odnieść wrażenie, że głównym punktem spotkania zawodników jest koncert, a nie zawody sportowe. Uczestnicy przytupują do rytmu, śpiewają, a niektórzy nawet podnoszą ręce w rytm muzyki. Jednak po ostatnich zagranych nutach Krzysztof Głombowicz przywołuje wszystkich do porządku i zaprasza do stanowisk, gdzie rozpoczyna się sportowa rywalizacja
Lekkoatletyczną halę grudziądzkiej Olimpii podzielono na trzy strefy. W pierwszej rozgrywana jest boccia, w drugiej strzelectwo, zaś trzecia należy do zawodników wyciskających na ławce ciężary. Rozgrywki tenisa stołowego przebiegają w sąsiedniej hali, gdzie mecze rozgrywa utytułowana ekstraligowa drużyna Wschodzący Białystok Superligi – Olimpia Unia Grudziądz, mająca w swoich kolekcjach puchary za mistrzostwo kraju.
Boccia integruje
Już kilka minut po koncercie otwierającym imprezę zawodnicy bocci w wielkim skupieniu stają na linii, z której po chwili oddają pierwsze rzuty. Najpierw jednak losowanie pól za pomocą monety metodą orzeł czy reszka. Rozstrzał wiekowy startujących jest ogromny. Niektórzy zawodnicy w wieku szkolnym, inni nawet o pół wieku starsi. Jednak szanse pomiędzy nimi są bardzo wyrównane. Pomiędzy panami można też zauważyć rzucające kulami panie. W niektórych dyscyplinach wszyscy rywalizują więc jak równy z równym
Nad przebiegiem odpowiednio rozgrywanego konkursu bocci czuwa Leszek Lenda. Zawody trwają kilka godzin, ale arbiter wykazuje się wytrwałością i z dużym poświęceniem zajmuje się sędziowaniem. W wolnej chwili tłumaczy nam dlaczego tak poważnie podchodzi do swojej pracy sędziowskiej oraz instruktażowej.
– Zamiłowanie do sportu mam od dziecięcych lat. Jestem licencjonowanym menedżerem imprez sportowych. Oprócz tego mam jeszcze kilka zajęć związanych ze sportem, np. jestem instruktorem sportów niepełnosprawnych w bocci. Ponadto jestem sędzią klasy trzeciej w bocci. W 2001 r. ulegliśmy z żoną wypadkowi samochodowemu i od tego się zaczęło. Małżonka, która była mistrzynią Polski w kręglarstwie po kontuzji chodzi o kulach. Nie mogła wrócić do poprzedniej dyscypliny, zatem założyliśmy przy wejherowskim Starcie sekcję bocci, w której uczestniczy 45 członków.
– Tę dyscyplinę – kontynuuje Leszek Lenda – uprawia się w trzech różnych rodzajach: turniej drużynowy (zespoły trzyosobowe), turnieje par oraz turnieje indywidualne. Mecz drużynowy składa się z sześciu rund. Każdy zawodnik ma do rzucenia po dwie kule. Natomiast w parach rzuca się po trzy kule i są cztery rundy. Podobnie jest w zawodach indywidualnych. Również są cztery rundy, ale każdy zawodnik ma po sześć kul.
Boccia jest dyscypliną integracyjną, gdzie każdy może grać. Jednak na paraolimpiadzie startują w tej dyscyplinie osoby wyłącznie z ciężkimi schorzeniami, np. czterokończynowy niedowład.
Boccia to nowy sport. W Polsce dopiero od około roku działa Polska Federacja Bocci Niepełnosprawnych. Przedtem, czyli przez około 30 lat, takim centrum był poznański Start. Polacy nie mając wcześniej takiej Federacji nie mogli startować w mistrzostwach Europy, Świata czy w paraolimpiadach.
Od 33 lat strzela do tarczy
Kilkanaście metrów dalej odbywają się zawody strzeleckie. Metaliczne uderzenia pocisków słychać z daleka. Tarcze, które można ledwo dostrzec, podziurawione są przeważnie w okolicach środka. Przy piątym stanowisku we flanelowej koszuli celne strzały oddaje Janusz Florek, który z chęcią opowiada swoją historię, jaką przeżył dzięki uprawianiu strzelectwa.
– Trenuję tę dyscyplinę 33 lata – mówi. – Moim pierwszym trenerem był Jerzy Dobrawski. To on zaproponował mi strzelectwo, które bardzo szybko mnie wciągnęło. Wcześniej uprawiałem również podnoszenie ciężarów oraz siatkówkę. W swojej karierze strzeleckiej zdobyłem 78 medali. Dzięki zawodom zwiedziłem całą Polskę oraz Europę. Byłem też w Korei. Trenuję 5 razy w tygodniu po 3 godziny. Na co dzień mieszkam w Elblągu, ale reprezentuję Start Olsztyn.
Zdarza mi się też strzelać z osobami pełnosprawnymi. Biorę udział na przykład w Pucharze Polski. Jest to 5 rund, w których niepełnosprawni współzawodniczą z pełnosprawnymi. Strzelectwo, w którym biorę udział, polega na strzelaniu do tarczy z odległości 10 metrów. W strzelaniu są osobne konkurencje. Strzelamy z różnych pozycji: stojącej, leżącej oraz strzały z pozycji kolanowej.
Niestety nie jest to tani sport. Najważniejszą rzeczą jest oczywiście karabin, ale trzeba mieć też odpowiednie siedzisko, kurtkę strzelecką, rękawice.
W Grudziądzu na zawodach jestem już po raz dwudziesty drugi. Przez ten okres zmieniły się nieco karabinki, przyrządy celownicze. Współczesne są dużo lepiej wyprofilowane i dopasowane do danego zawodnika.
Na stołach tenisowych mistrzów Polski
Podczas krótkiej przerwy w strzelaniu można przejść do pobliskiej hali, z której dobiega charakterystyczny dźwięk odbijanych piłeczek pingpongowych. Tu zawodnicy rywalizują systemem każdy z każdym. Nie mają wiele czasu na odpoczynek. Niektórzy tenisiści stoją przed stołem, inni grają poruszając się na wózkach. Jednak ci stojący o własnych siłach wcale nie mają łatwiej z powodu różnych dysfunkcji. Podczas jednej z przerw między meczami o tenisie stołowym mówią Józef Motowidło oraz Mariusz Siewierski.
Obu zawodników łączy tenis stołowy, ale historia, która ich do tenisa zaprowadziła, jest inna. Józef Motowidło to były piłkarz Arki Gdynia. Po zakończeniu kariery pracował pływając po morzach i oceanach. Tenis stołowy był jedną z niewielu rozrywek na pokładzie statku.
– Uczyłem się gry jeszcze w wieku szkolnym – wspomina. – Później, kiedy pływałem przez wiele lat statkami, w wolnych chwilach deskami, na których kroiło się chleb odbijaliśmy piłeczkę po kołyszącym się stole. I tak mi się spodobało, że grałem kilkadziesiąt kolejnych lat. Dzisiaj mam 70 lat. Zakończyłem już przygodę z tenisem, ale postanowiłem przyjechać do Grudziądza i jeszcze porywalizować z kolegami. Jednak przyjechałem tu głównie jako zawodnik bocci.
Moja historia jest inna. Trzynaście lat temu miałem wypadek – mówi Mariusz Siewierski. – Rozpoczynałem od lekkoatletyki, a dokładniej od pchnięcia kulą oraz od rzutu dyskiem i oszczepem, ale jakoś tenis stołowy okazał się najbliższy mojemu sercu i gram już 10 lat. Jestem z Bydgoszczy. Jeżeli tylko wiem, że są organizowane tego typu zawody, jak te w Grudziądzu i mogę przyjechać, to nie trzeba mnie wiele namawiać. Tenis stołowy, czy ogólnie mówiąc sport, wybrałem dlatego, że jest on mi bardzo pomocny. Z jednej strony to dobra forma rehabilitacji. Z drugiej daje mi dodatkowo formę fizyczną i psychiczną. A poza tym sport to różnego rodzaju spotkania, turnieje. Znamy się ze wszystkimi zawodnikami bardzo dobrze. Z reguły są to te same osoby, choć zdarzają się i nowe. Najważniejszy jest wspólnie spędzony czas, ale każdy z nas chciałby też wygrywać, zdobywać medale. Albo marzy o wyjeździe na paraolimpiadę. Aby taki cel osiągnąć, trzeba włożyć naprawdę ogrom pracy.
Ciężary, nauka i rodzina
Gdy ostatnie podejścia do sztangi mają dwie najlepsze tego dnia zawodniczki – Paulina Przywecka-Pluziak oraz Emilia Kasak – trzej sędziowie z uwagą obserwują ich technikę podnoszenia sztangi. Obie są bardzo skoncentrowane na swoich próbach. Emilia starannie naciera ręce talkiem i z dużym skupieniem podchodzi do ciężarów. Tym razem Paulina okazuje się od niej zdecydowanie lepsza.
– Mimo wszystko jestem bardzo zadowolona z drugiego miejsca, ponieważ ostatnio bardzo rzadko chodzę na treningi – wzdycha Emilia Kasak. – Mam teraz po prostu dużo pracy, więc cieszę się, że wycisnęłam chociaż 55 kg. To słabszy wynik od mojej życiówki, która wynosi 75 kg. Moja sytuacja jednak była wtedy nieco inna. Zmieniłam pracę. Mam już męża. Także trochę się w życiu pozmieniało i mam inne priorytety. U mnie podnoszenie ciężarów rozpoczęło się tak, że w liceum nauczycielka matematyki zaprosiła mnie na takie zawody. Trener mnie zauważył i zaproponował, abym przyszła na trening. I już tam zostałam… Moim największym osiągnięciem było uczestnictwo w Paraolimpiadzie w Pekinie. Zajęłam tam szóste miejsce. To była największa moja życiowa przygoda. Ujrzeć Pekin, to było coś nieprawdopodobnego. Zupełnie inny świat. Były to emocje nie do opisania… Wtedy pomyślałam sobie, że warto było dla takich chwil trenować. Nie na darmo poszły ciężkie treningi, przygotowania przed igrzyskami.
Na co dzień trenuję w Centrum Rehabilitacji Grudziądzu. W klubie czuję się doskonale. Mamy między sobą bardzo dobre relacje. Klub o nas bardzo dba. Mamy wspaniałego trenera. Nad wszystkim panuje pani Krystyna Grabowska. Mamy fajną, zgraną ekipę.
Natomiast zwyciężczyni Paulina Przywecka nie kryje radości ze zwycięstwa:
– W przyszłym roku w październiku będę obchodziła dziesięciolecie startów w konkurencji podnoszenia ciężarów. Tę dyscyplinę trenuję od samego początku. Mój trener, który jest na tych zawodach sędzią głównym wypatrzył mnie na rozgrywkach tenisa stołowego osób niepełnosprawnych. Grałam tam tylko rekreacyjnie. Zauważył, że przez chodzenie o kulach mam dość mocno rozbudowane barki i ramiona. Zaprosił mnie na pierwszy trening, na którym od razu mi się spodobało. W Grudziądzu na zawodach jestem dziewiąty raz. Akurat teraz w swojej kategorii nie miałam sobie równych, ale w kategorii Open nie jest już tak różowo i zajmuję w zależności od dnia różne miejsca na podium. W Grudziądzu jak zawsze dobrze ciężary dźwigała Emilia Kasak, która waży nieco ponad 30 kg, a wycisnęła ponad 50 kg, co jest znakomitym wynikiem. Cieszę się, że udało mi się jednak z nią wygrać.
Ale życie to nie tylko ciężary. Obecnie musiałam zawiesić studia, ponieważ wychowuję dziecko. Mąż pracuje, ja opiekuję się w domu synkiem, a trenuję tylko w wolnych chwilach. Bardzo wiele pomaga mi też rodzina. Rodzice starają się również zajmować naszą pociechą. Dzięki temu mogę wyjechać na każde zawody i każdy obóz przygotowawczy. Nie muszę się martwić o opiekę nad dzieckiem w tym czasie. Jestem obecnie w kadrze narodowej. Wyjeżdżałam więc wcześniej na zawody wyższej rangi, np. na mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy. Ale do wyjazdu na Paraolimpiadę na pewno jeszcze czeka mnie bardzo dużo mozolnej pracy. Igrzyska odbędą się w 2016 roku. Myślę, że jakieś szanse na start istnieją.
Warto było zamienić tłuszcz na mięśnie
W męskim wydaniu podnoszenia ciężarów zwycięża Sebastian Ordański. Rozpromieniony wygraną z entuzjazmem opowiada o swojej przygodzie ze sportem.
– Pewnego dnia uznałem, że jestem trochę zbyt tłusty (śmiech). Pomyślałem, że warto byłoby zamienić ten tłuszcz na mięśnie. A to się zbiegło akurat z przypadkowym zdarzeniem, kiedy na chodniku trener mnie złapał za rękaw i zapytał, czy nie chciałbym trenować ciężarów, bo w Grudziądzu jest taka sekcja. Zgodziłem się bez wahania, można powiedzieć, że trener wtedy spadł mi z nieba. Trenowałem przez sześć lat do końca 2006 roku. W 2007 roku wyjechałem jednak do Irlandii. Tam przebywałem przez sześć lat. Ale wróciłem do kraju, a przede wszystkim do kolegów i koleżanek, z którymi dźwigamy ciężary. Ciężko było żyć bez tej budującej rywalizacji. Czasami któryś z kolegów jest lepszy, potrafi podnieść większy ciężar. Wtedy ma się chęć przynajmniej dorównać mu i trenować jeszcze więcej. Tym razem to mi udało się być tym najlepszym. W Irlandii nie mogłem znaleźć klubu, gdzie trenują niepełnosprawni. W Polsce jest pod tym względem dużo lepiej. Osiągnięciem, jakim mogę się pochwalić, jest rekord Polski wynoszący 175 kg, który wywalczyłem w Bydgoszczy.
Trener Mirosław Maliszewski potwierdza, że Sebastian Ordański to świetny zawodnik, który w tym roku zdobył już nie jeden medal. Wspomina też czasy własnych sukcesów zawodniczych, kiedy to on wyciskał nieziemskie ciężary na ławeczce: – Byłem mistrzem olimpijskim, mistrzem świata, rekordzistą świata. Zdobyłem w swojej karierze cztery medale w podnoszeniu ciężarów i startowałem dodatkowo w lekkiej atletyce oraz grałem w tenisa stołowego. Zawodnikiem byłem przez 25 lat. W swojej karierze zdobyłem około 100 medali. Natomiast trenerem jestem już w klubie 22 lata. Obecnie mam pod swoimi skrzydłami dziesięciu zawodników z niepełnosprawnością. Dwie dziewczyny i ośmiu chłopaków. Zawodnicy z reguły uczą się lub pracują, więc ciężko jest to wszystko pogodzić. Ale wspólnymi siłami myślę, że dobrze sobie radzimy. Moja podopieczna Emilia Kasak podczas Paraolimpiady w Pekinie zdobyła szóste miejsce. Natomiast obecny rok był dla nas owocny, ponieważ na mistrzostwach Polski zawodnicy naszego klubu zdobyli 8 złotych medali, a na Pucharze Polski w Bydgoszczy zdobyliśmy 6 medali. Dodatkowo najlepszym zawodnikiem tej imprezy został zawodnik naszego klubu Sebastian Ordeński. Mam więc powody do zadowolenia i satysfakcji.
Łukasz Łagoda
Data publikacji: 08.12.2014 r.