Stosowanie dopalaczy grozi kalectwem i śmiercią
- 14.07.2015
Stosowanie dopalaczy grozi kalectwem i śmiercią
Uszkodzenia mózgu, wątroby, nerek, serca, a nawet zgon – to możliwe skutki zażywania dopalaczy – przestrzega konsultant krajowy w dziedzinie farmakologii klinicznej prof. Bogusław Okopień. Dodał, że koszty leczenia zatrutych osób ponosi całe społeczeństwo.
Od czwartku, 9 lipca, w woj. śląskim odnotowano 247 zatruć dopalaczami; najwięcej – 194 przypadki – w Katowicach. Dwie osoby są w stanie krytycznym.
– Nie tylko delikwent ponosi nieuchronną cenę – uszkodzi sobie mózg, serce, wątrobę, nerki, tarczycę, być może umrze. Jeśli nie umrze, my mu podtrzymamy życie w miarę naszych heroicznych prób, ale cóż to będzie za życie z niefunkcjonującym mózgiem, uszkodzoną wątrobą czy niewydolnością nerek? Ten pacjent trafi później na dializy, będzie kandydatem do przeszczepienia wątroby, będzie miał arytmię, będzie wymagał rozrusznika, kardiowerterów, czyli jeśli nawet przeżyje, stanie się inwalidą – to spojrzenie z jego strony – powiedział prof. Okopień 14 lipca podczas konferencji prasowej w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach, gdzie kieruje oddziałem chorób wewnętrznych i farmakologii klinicznej.
– Nasze spojrzenie jako współobywateli jest takie, że jeśli mamy kilkaset takich przypadków w ciągu kilku dni, to potrzeba do ich obsługi karetek pogotowia, ratowników, lekarzy, wielu badań diagnostycznych. Za to wszystko nie zapłaci sprzedawca dopalaczy, tylko my – dodał. Podkreślił, że zwiększona liczba takich zatruć wymaga też zmian w organizacji ochrony zdrowia. – Mniej uwagi będzie można poświęcić pacjentom chorym na inne schorzenia, bo trzeba będzie się zająć tymi zatrutymi – to jest kolejny minus ogólnospołeczny, który też trzeba brać pod uwagę. Za ten karygodny brak wyobraźni osób żądnych wrażeń zapłacimy wszyscy”– mówił prof. Okopień.
Jak wyjaśnił, w przypadku tak silnie działających trucizn pierwszy etap pomocy lekarskiej sprowadza się do podtrzymywania funkcji życiowych – akcji serca, oddechu, pracy nerek.
– Oczywiście w przypadku opioidów czy benzodwuazepin dysponujemy specyficznymi odtrutkami i z tego też czasami korzystamy, ale tzw. dopalacze są nieobliczalne. Nikt tego konkretnie nie waży, nie mierzy, to są po prostu specyfiki robione metodą garażową, czysta domowa chemia. Nikt o zdrowych zmysłach nie powinien tego próbować – powiedział farmakolog.
Jego zdaniem, producenci dopalaczy koncentrują się na uzyskaniu efektu błyskawicznego rauszu połączonego z dającą przyjemność utratą świadomości. Często dopalacze dają reakcje termogeniczne.
– Potocznie mówimy, że pacjent się ugotował. Te substancje to zwykle pochodne amfetaminy, powodują obkurczenie naczyń powierzchniowych skóry właściwej. Pacjent nie oddaje więc ciepła, jednocześnie mocno kurczą się mięśnie, temperatura organizmu rośnie, a nie jest on w stanie się wychłodzić – wyjaśniał specjalista.
To, na ile odwracalne są toksyczne skutki dopalaczy zależy od różnych czynników, m.in. dotychczasowego stanu zdrowia osoby, która je zażyła. – Jest też coś takiego, jak osobnicza nadwrażliwość. Nasze garnitury enzymatyczne są różne, są ludzie mniej i bardziej wrażliwi – mówił farmakolog.
Jego zdaniem na ostatnią serię zatruć może mieć wpływ czas wakacji. – Młodzież ma więcej czasu, rodzice wyjechali, pojawia się naturalne rozluźnienie czasu i obowiązków. Poza tym wódka i papierosy są coraz droższe, a te specyfiki są relatywnie tanie. Oczywiście problem nie jest nowy – kiedyś był butapren wąchany na klatkach schodowych, teraz dopalacze. Na pewno jednak państwo stoi przed takimi wyzwaniami, jak prewencja i edukacja – podsumował konsultant krajowy. (PAP)
lun/ mhr/
Data publikacji: 14.07.2015 r.