Siłacze nadziei, czyli Dzo-Dzo Bike Expedition

Każdy człowiek od etapu samoświadomości intuicyjnie zakłada, że wszystkie niepowodzenia, dramaty, niebezpieczeństwa, rozterki, choroby i konflikty przydarzają się zawsze innym. Ten bezpodstawny optymizm wywodzi się już od zamierzchłych stadiów ewolucji i kształtujących się instynktów. Dzięki temu nikt „zdrowy na umyśle" nie budzi się z przeświadczeniem, że może jeszcze tego samego dnia przytrafi mu się coś dramatycznego, choć skądinąd statystyka temu nie przeczy. Z drugiej strony jaką strategię ma zastosować przewlekle chory, który - mimo postępów medycyny - nie ma pewności ozdrowienia? Dla takich przypadków bardzo skutecznym antidotum jest namacalny przykład odwagi, determinacji i - co najważniejsze - zwycięstwa w walce z chorobą... I taki właśnie casus chcemy przedstawić naszym Czytelnikom.

Jest to opowieść niezwykła i… nieskończona, której kulminacja rozpocznie się za parę tygodni. Ale po kolei: trzy lata temu 19-letni chłopak, Joachim Czerniak (dla znajomych Dżo-Dżo), aktywny, pełen optymizmu i planów na przyszłość, uwielbiający podróże i fotografię, mieszkaniec Poznania, z dnia na dzień dowiedział się, że jest chory na nowotwór mózgu. – Musiałem zrezygnować ze wszystkich swoich pasji i zacząć walczyć o własne życie. Od tamtej chwili postrzegam upływający czas zupełnie inaczej. Nie patrzę na wszystko z pozycji zysków lub strat, lecz cieszę się każdą przeżytą chwilą. Jestem szczęściarzem, ponieważ udało mi się nie tylko przeżyć bardzo skomplikowaną operację, ale też uciec od inwalidzkiego wózka. Dzięki miesiącom żmudnej rehabilitacji dzisiaj chodzę już o własnych siłach – opowiada Joachim. Podkreśla fundamentalną rolę swego ojca, Roberta, który na wiadomość, że jestem sparaliżowany od pasa w dół, rozpoczął masaże i rozciąganie nóg. Gdy po pięciu dniach nogi lekko się poruszyły, motywował syna do dalszych ćwiczeń i ciężkiej pracy, nie pozwolił mu zrezygnować i pomagał w rehabilitacji przez kolejne 2,5 roku, ale to nie koniec tej nieustępliwej batalii.

– Kiedy na początku sierpnia 2009 r. zdiagnozowano, że jestem chory na nowotwór mózgu (guz szyszynki), poznańscy lekarze doradzili mi, że muszę szukać pomocy poza miejscem zamieszkania, ponieważ w moim mieście takich skomplikowanych zabiegów się nie wykonuje. Nie dość, że przytrafił mi się nowotwór, to jeszcze nietypowy, bowiem był on zlokalizowany w bardzo trudnym do operowania miejscu czyli tuż pod oczami. Cudem znalazłem miejsce w szpitalu w Sosnowcu. Rozpoczęły się badania, obserwacja i podawanie sterydów, od których puchłem jak bania. Z początku myślałem, że w tydzień po operacji wrócę do domu. Ale, aby ratować własne życie, postawiłem wszystko na jedną kartę i poddałem się skomplikowanej operacji. Na moje szczęście, po kilkunastu godzinach odzyskałem przytomność i zdolność logicznego myślenia. Niestety, lekarze gremialnie orzekli, że podczas operacji doszło do niedokrwienia w rdzeniu kręgowym. Z tego powodu utraciłem zupełnie władzę w nogach i leżałem sparaliżowany. Było wysoce prawdopodobne, że już nigdy więcej nie będę chodził. Powoli wybudzałem się ze śpiączki. Im bardziej byłem świadomy, tym więcej pytań przewijało się przez moją głowę. Próbowałem oswoić się z myślą, że przez resztę życia będę oglądał świat z pozycji inwalidzkiego wózka. Pod koniec piątej doby, licząc od operacji, drgnęła mi jedna stopa. Minimalny ruch sprawił, że nadzieja wstąpiła w nasze serca. Nasze, bo cały czas był przy mnie mój Tata. Codziennie przychodził do szpitala na 14 godzin. Gdy pojawiał się w drzwiach szpitalnej sali, wiedziałem jedno, że może być już tylko lepiej. Co godzinę masował mi nogi i robił ze mną zalecane przez rehabilitanta ćwiczenia. Ćwiczyliśmy nie tylko nogi, ale i ręce, które w pewnym stopniu miały mi zastąpić siłę nóg. Żelazna dyscyplina jaką mi narzucił przynosiła efekty. Kilka razy w ciągu dnia miałem do łóżka przypinany rowerek treningowy. Gdy nadszedł etap pionizacji było najgorzej. Zmiana ciśnienia rozsadzała mi czaszkę i pojawiały się straszne nudności. Kolejnymi etapami rehabilitacji były chodzik i ćwiczenia na przyrządach. Gdy po raz pierwszy o własnych siłach na kilka sekund wstałem z wózka, popłakałem się ze szczęścia. Przez kilka miesięcy mój mózg nie kontrolował oddawania moczu, dlatego miałem podłączony cewnik. Z tego też powodu wielokrotnie doszło do zakażenia układu moczowego co oznaczało zawsze kilkudniową przerwę w rehabilitacji. Jeszcze przez rok od operacji oddawałem mocz za pomocą cewników jednorazowych. Po trzech miesiącach pobytu w szpitalu wróciłem do domu. Nabierałem sił przed radioterapią, na którą skierowano mnie do Instytutu Marii Skłodowskiej-Curie w Gliwicach. Na wskutek naświetlań, mających zniszczyć resztki nowotworu, w ciągu pół roku od operacji schudłem 40 kg. Przy wzroście 195 cm ważyłem zaledwie 69 kg. Od tego czasu, za pomocą specjalnej diety i ustawicznych ćwiczeń odbudowuję skomplikowany system mięśniowy. Obecnie ważę już 80 kg i codziennie jest coraz lepiej. Dzięki sile własnej woli i wytężonej pracy, żelaznej dyscyplinie i wsparciu mojego Taty chodzę, biegam i jeżdżę na rowerze. Jestem jeszcze pod kontrolą lekarzy, ale rokowania są bardzo pomyślne – cieszy się Joachim.

Kolejnym a zarazem najśmielszym etapem rehabilitacji będzie przedsięwzięcie pod hasłem „Właśnie zwyciężam ze swoim rakiem – czyli 10 000 kilometrów na rowerze przez Australię” – Dzo-Dzo Bike Expedition. Ma ono na celu przezwyciężenie powikłań pooperacyjnych, w tym wyleczenie spastyczności nóg oraz odbudowanie masy mięśniowej, wzmocnienie wiary we własne siły, a w konsekwencji udowodnienie osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji, że są w stanie – przy konsekwentnej motywacji – osiągnąć strategiczny cel, czyli powrócić do normalnego życia.
Termin rozpoczęcia półrocznych zmagań z samym sobą został zaplanowany na 15 lipca. Wyprawa ma mieć charakter etapowy i wieloosobowy. Zespół będzie się składał z dwóch głównych uczestników, czyli Joachima i jego ojca, ponadto lekarza oraz wolontariusza.
Pierwszy odcinek prowadzić będzie z Perth do Adelajdy przez nizinę Nullarbor i będzie trwał opcjonalnie 6 tygodni. Traktowany będzie jako tzw. rozbiegówka – w stosunkowo łatwym pod względem hipsometrycznym terenie. Układ wiatrów zachodnich w Zachodniej i Południowej Australii oraz łagodna zima przez pierwsze tygodnie wyprawy pozwolą na powolne hartowanie mięśni. Na każdy z pozostałych pięciu odcinków uczestnicy chcą przeznaczyć po 3 tygodnie.
Kolejne etapy to: Adelajda – Melbourne – Sydney – Brisbane -Townsville – Cairns – Karumba. Obecność lekarza na każdym odcinku, zagwarantuje bieżącą ocenę kondycji uczestników. W połowie dystansu Joachim podda się dobowej hospitalizacji, żeby dokładnie zbadać aktualny stan zdrowia, nie tylko w sposób powierzchowny, ale za pomocą specjalistycznego sprzętu. Nie będą to zatem żadne wyścigi, ale impreza o charakterze rehabilitacyjnym z akcentami turystyczno-krajoznawczymi. Wszystko zostało zaplanowane ze szczególnym uwzględnieniem bezpieczeństwa pod kątem medycznym i bezpieczeństwa uczestników wyprawy.
– Chcę pokazać całemu światu, że osoby chore tak jak ja, (a przynajmniej ich część) mogą i powinny walczyć o swoje zdrowie – deklaruje Joachim. – Dlatego też chciałbym, żeby w moich zmaganiach towarzyszyli mi ludzie z różnych krajów świata, bez względu na kolor skóry czy światopogląd religijny. Od chwili choroby postrzegam upływający czas inaczej niż osoby zdrowe i albo zrobię to teraz, albo wcale.
Chcę żyć tak jak dawniej. W związku z przerwaną nauką i walką o swoje życie nie mogłem pójść na studia. Mam jednak ogromną nadzieję, że po rehabilitacji odnajdę się na ścieżce dalszego kształcenia. Bardzo poważnie myślę nad kierunkami Turystyka i Rekreacja oraz Grafika komputerowa. Świetnie się czuję spędzając czas aktywnie. A moje kolejne wielkie marzenia to baloniarstwo i skok ze spadochronem. Może i one przerodzą się w pasje? – marzy.

Nasza opowieść byłaby niepełna bez jeszcze jednego istotnego wątku: otóż informacja o jej bohaterze dotarła z Internetu dzięki stronie http://www.dzo-dzobikeexpedition.com.pl/, którą założył i prowadzi sumiennie – zgadniecie? – … nasz „omnibus”, Joachim Czerniak! Na stronie tej jest nie tylko przejrzysta „kronika” zmagań z chorobą, lecz również często aktualizowany blog, z którego dowiedziałem się w trakcie pisania tego artykułu o drobnej na szczęście kolizji Joachima z autem osobowym podczas codziennego treningu na rowerze, wraz z apelem o pożyczenie na trzy dni zastępczego roweru, by nie przerwać ciągłości przygotowań na krótko przed wylotem do Australii. Co więcej, m.in. dzięki swojej, coraz częściej odwiedzanej stronie udało mu się pozyskać wielu poważnych sponsorów, takich jak Miasto Poznań, i wielu patronów medialnych, w tym Radio Merkury, Wirtualna Polska, Rowertour, National Geographic Traveler i inni. Kampania medialna sprawiła, że ilość wejść na stronę spowodowała awarię serwera i konieczność postawienia większego… W międzyczasie marszałek województwa lubuskiego Elżbieta Polak objęła honorowym patronatem „Ostatni trening”, natomiast prezydent Poznania Ryszard Grobelny rozszerzył patronat honorowy na wszystkie części projektu „Właśnie zwyciężam ze swoim rakiem”.

« « «

Piszę te słowa w niedzielę 17 czerwca o godzinie 11. To nie przypadek – właśnie w podpoznańskim Puszczykowie, w Muzeum Arkadego Fiedlera, rozpoczął się „Podróżniczy piknik dla Joachima”, na którym zaproszeni podróżnicy opowiedzą o miejscach, które odwiedzili w czasie swoich wojaży, między innymi o Tanzanii, Wyspie Wielkanocnej, Boliwii. Polskie Stowarzyszenie Turystyki Kulinarnej przygotowało „Festiwal Smaków Świata”, podczas którego będzie można spróbować potraw z pięciu kontynentów. Wolontariusze z Centrum Edukacji Globalnej Stowarzyszenia „Jeden Świat” przybliżą bajki z różnych stron świata przy muzyce granej na tradycyjnych instrumentach z Ameryki Południowej, a zaraz potem rozpocznie się recital gitarowy gościa specjalnego, Carlosa Ramireza z Kolumbii, który na stałe mieszka w Mosinie.
W czasie pikniku będzie też okazja do spotkania z Adamem Wiśniewskim, który niedawno wrócił z wyprawy rowerowej TransOceania, a na imprezie będzie promować swoją książkę „Rowerem pisane”. Stoisko promocyjne przygotował magazyn rowerowy „Rowertour”, będzie można na nim kupić aktualny numer pisma, w którym znajduje się krótka informacja o projekcie „Właśnie zwyciężam ze swoim rakiem – czyli 10 000 kilometrów na rowerze przez Australię”. Chętni będą mogli udać się na przejażdżkę zabytkowym Citroenem 2CV o imieniu „Klementyna”. A ponadto zorganizowana będzie nauka malowania ikon na kamieniach, warsztaty plastyczne dla najmłodszych gości i puszczanie baniek mydlanych. Wspomniany Adam Wiśniewski poprowadził do Puszczykowa grupę rowerzystów, z Placu Andersa w Poznaniu, spod pomnika Cyryla Ratajskiego przed budynkiem Poznańskiego Centrum Finansowego…

« « «

Do Australii coraz bliżej a ja zastanawiam się, dlaczego tak mało wiary w siebie przejawiają ludzie w sytuacjach, które wcale nie są ekstremalne, bezwyjściowe? Kapitulacja? A może najpierw spróbujmy powalczyć nawet in extremis by móc sobie powiedzieć chociaż „Próbowałem…”. Więc może jednak przykład chłopca z Poznania wart jest przemyślenia i naśladowania.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również