Autorka w meczecie w Abu Dhabi, ZEA
Świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę
Święty Augustyn
Od wielu lat podróżuję po świecie. Poruszając się na wózku inwalidzkim napotykam różne problemy, przecieram szlaki lub podążam ścieżkami, na których spotykam inne osoby z rozmaitymi niepełnosprawnościami. Biura podróży, hotele, lotniska są coraz bardziej przyjazne osobom z ograniczoną mobilnością, dostrzegając w tej grupie – jakże słusznie – potencjalnych klientów. Nie chcemy być tylko pacjentami lub kuracjuszami.
W drogę
Wśród kierowców na drogach jest coraz więcej osób niepełnosprawnych. Parkingi, przydrożne miejsca obsługi podróżnych (MOP) i stacje benzynowe już są przygotowane na takich klientów i zwykle nie ma problemów ze znalezieniem oznakowanego miejsca do zaparkowania. Europejskie standardy stają się normą. Liczne akcje i kampanie społeczne przyczyniły się do wzrostu świadomości i uwrażliwiły obywateli na tę kwestię („Czy naprawdę chciałbyś być na moim miejscu?”). I choć wielu z nas mogłoby przytoczyć kilka niechlubnych przykładów, to są one – mam nadzieję – tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę.
Ciągle jednak wiele obaw i emocji budzi lot samolotem. I tu z pomocą przychodzą przepisy i szczegółowe regulacje poszczególnych linii. Na wszystkich lotniskach są wyznaczone punkty, w których osoby niepełnosprawne mogą zwrócić się o pomoc, jak również otrzymać osobistego asystenta. Gdybym miała wskazać lotnisko, które najwyżej oceniam pod tym względem, byłby to Dubaj, ale i nasze krajowe porty są świetnie zorganizowane i nie ustępują najlepszym. Przewoźnicy mają również obowiązek transportowania sprzętu do poruszania się, w tym manualnych i elektrycznych wózków inwalidzkich. Są one przewożone w luku bagażowym, a osoby, które nie mogą same przejść na pokład samolotu, są transportowane na swoje miejsce na specjalnie do tego przeznaczonym krześle. Jest ono dość wąskie, posiada pasy bezpieczeństwa, ale wiem z doświadczenia, że pracownicy lotnisk świetnie sobie radzą i wszelkie manewry związane z przemieszczaniem się są przeprowadzane bardzo sprawnie. Szczegółowe informacje można uzyskać w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego, a przed lotem warto skonsultować nurtujące nas kwestie z liniami, z których chcemy skorzystać. Na lotnisku musimy się liczyć z dość dokładną kontrolą bezpieczeństwa. Mam wrażenie, że w ostatnich latach osoby na wózkach są sprawdzane coraz dłużej i staranniej. Zdarzyło mi się również, że musiałam przesiąść się na wózek lotniskowy, a mój osobisty był w tym czasie poddawany dokładnym oględzinom. Zwykle jest to jednak kontrola manualna z użyciem ręcznego wykrywacza metali.
Z większymi niedogodnościami możemy spotkać się, gdy lecimy z przesiadką. Trzeba liczyć się z tym, że na lotnisku transferowym nie dostaniemy naszego osobistego wózka, a musimy w tym czasie korzystać ze sprzętu lotniskowego. Wiele razy próbowałam prosić i przekonywać, że mój wózek jest mi niezbędny również w trakcie przesiadki, ale tylko raz udało mi się to skutecznie wyprosić. Był to samolot rosyjskich linii lotniczych. W Warszawie załoga zgodziła się wziąć mój wózek na pokład i w Moskwie, czekając na lot do Delhi, mogłam cieszyć się swobodą. Żadnego wózkowicza nie muszę przekonywać jakie to ważne, szczególnie jeśli oczekiwanie na lot jest wielogodzinne.
Ups! Mamy problem
A co jeśli nagle pojawią się nieoczekiwane problemy? Obawa przed kłopotami lub lęk przed nieznanym mogą skutecznie zniechęcić do podróżowania. Przed każdym wyjazdem musimy przygotować niezbędny sprzęt, leki. Warto też pomyśleć o dodatkowym ubezpieczeniu. Nie wszystko jednak da się przewidzieć, ale nie ma też sytuacji bez wyjścia.
W czasie podróży po Indiach najpierw złapałam „gumę”, a następnego dnia złamała się śruba mocujące boczek wózka. Na szczęście w kraju riksz i rowerów dętkę można było szybko załatać a śrubę dorobić w niewielkim, ulicznym warsztacie. Od tego czasu zawsze zabieram zapasową dętkę i zestaw podstawowych narzędzi.
Podróż na Kubę wspominam jako jedną z najniezwyklejszych wypraw w moim życiu. Skorzystałam z oferty niemieckiego biura podróży (te są często tańsze niż podobne z polskich biur) z wylotem z Berlina z przesiadką w Duesseldorfie. Pobyt w Varadero, zwiedzanie Kuby pozostaną wśród moich najpiękniejszych wspomnień. Jednak po powrocie, na lotnisku w Berlinie okazało się, że mój wózek gdzieś po drodze zaginął. W biurze zgłoszeń zaginionego bagażu było sporo ludzi. Całą sytuacja była dla mnie bardzo kłopotliwa i stresująca; byłam w obcym kraju, ponad 500 km od domu i bez niezbędnego do życia sprzętu. Sporządzono protokół, wyrażono ubolewanie i pożyczono wózek lotniskowy. Mój własny wózek kurier dostarczył mi do domu dwa dni później. W ramach rekompensaty przyznano mi zniżkę na następny lot liniami Air Berlin w wysokości 50 euro. Czy opłacało się przeżywać ten stres i zamieszanie? Ocenę pozostawiam Czytelnikom. Stereotyp o niemieckiej solidności w tym przypadku nie znalazł potwierdzenia.
I to nie jedyny raz. Kilka lat temu zarezerwowałam kilkudniowy pobyt w hotelu w Baden Baden za pośrednictwem popularnej strony internetowej. Zrobiłam to z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Na dwa dni przed planowanym wyjazdem otrzymałam telefon z hotelu, że dopiero teraz zauważyli, że chodzi o pokój przystosowany dla osób niepełnosprawnych i że …nie mają takowego dostępnego w tym terminie. Zdecydowałyśmy się (wybierałam się z koleżanką, również „wózkowiczką”) na pokój standardowy, który na szczęście spełniał nasze wymogi. Dodam, że słynne termy w Baden Baden nie są wyposażone w podnośniki lub windy, które mogłyby ułatwić korzystanie z basenów osobom mających problemy z poruszaniem się. Cóż, podróżowanie to przygody wszelakiego rodzaju. To również okazja do sprawdzenia swoich możliwości, pokonywania ograniczeń, łamania stereotypów.
Musimy też liczyć się z uszkodzeniem lub nawet zaginięciem bagażu. Po powrocie z Turcji na lotnisku w Katowicach odebrałam moją walizkę rozerwaną i podartą. Sporządzono protokół, poinformowano o dalszych krokach i w niedługim czasie otrzymałam katalog, z którego mogłam sobie wybrać nową (i bardzo ładną!) walizkę. Wszystko zostało załatwione drogą mailową.
A oto przygoda mojego kolegi, Zbyszka:
Podczas załadunku do samolotu na lotnisku w Nowym Jorku amerykańska firma rozbiła mój skuterek. Przedstawicielka PLL LOT poinformowała mnie o zdarzeniu, pokazała zdjęcia rozbitego skuterka i powiedziała, że poinformuje o sprawie biuro reklamacji w Warszawie, do którego mam się zgłosić po wylądowaniu. Po przylocie wypełniłem odpowiednie dokumenty. Obiecano mi, że sprawa zostanie załatwiona priorytetowo. W ciągu kilku następnych dni dostarczyłem jeszcze inne niezbędne dokumenty poświadczające zakup skuterka w USA. Następnego dnia dostałem informację, że Polskie Linie Lotnicze LOT S.A. odkupią mi zniszczony sprzęt. Po kilku dniach firma transportowa dostarczyła mi nowy skuterek do mojego miejsca zamieszkania. O wszystkich etapach działań byłem informowany telefonicznie lub mailowo.
Czyli, wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Co kraj to obyczaj
Będąc za granicą mamy okazję poznawać różne kultury, tradycje, ale stykamy się również z różnym podejściem do niepełnosprawności. O ile w krajach europejskich zróżnicowanie społeczne, zmiany cywilizacyjne doprowadziły do tego, że możemy zwiedzać niemal bez barier, to już w krajach bardziej egzotycznych lub mniej rozwiniętych nie jest to już tak oczywiste. Jednocześnie mam wrażenie, że im więcej było barier, tym chętniej mi pomagano w dotarciu do tak niezwykłych miejsc jak piramidy w Egipcie czy Taj Mahal w Indiach. Dzięki pomocy różnych ludzi pływałam w Morzu Czerwonym, odkrywałam dziki świat afrykańskiej sawanny w Kenii, dotarłam na Saharę, etc.
Jako osoba na wózku szczególne zaciekawienie budziłam w Indiach. Nieliczne osoby z niepełnosprawnością, jakie spotykałam w tym kraju, to byli po prostu żebracy. Bywało, że ludzie mniej lub bardziej dyskretnie przyglądali mi się lub próbowali …fotografować, co czasami kończyło się po prostu wspólną sesją fotograficzną, rozmowami. Dzieci z właściwą sobie dociekliwością zgłębiały tajniki budowy mojego wózka (takiej „rikszy” nie widziały!). Innym razem otoczyła mnie grupa nastolatek w biało-granatowych granatowych mundurkach. Dziewczynki uważnie mi się przyglądały, komentowały między sobą mój wygląd, najwyraźniej interesując się moją biżuterią (jakże daleko odbiegającą od strojnej elegancji Hindusek!), kwiatkami na kapeluszu, etc. I tym razem skończyło się na wymianie uśmiechów i wspólnych zdjęciach. Każda inność budzi zaciekawienie i choć przekraczanie pewnej granicy prywatności może być krępujące, to na pewno nie świadczy o złych intencjach.
Zwiedzanie wymaga często dostosowania się do miejscowych zwyczajów. Odczułam to szczególnie w czasie pobytu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich , kiedy to w stolicy Abu Dhabi chciałam zwiedzić okazały i rzeczywiście wart uwagi Wielki Meczet Szejka Zayeda. Przy wejściu trzeba zdjąć buty. Potem kobiety udają się do osobnej części, by się przebrać w czarne szaty zakrywające całe ciało i głowę. Nie bez kłopotu udało mi się założyć ten skądinąd ładny i zwiewny strój. Opony wózka symbolicznie przetarto jakąś szmatką, zakryto mi również stopy. Chusta ciągle osuwała się na ramiona, odsłaniając – o zgrozo!- włosy, szal, który miał zasłaniać buty, wkręcał się w koła. W końcu udało mi się dostać do środka tej okazałej budowli. Wrażenia niezapomniane!
Podsumowując, mogę z całą pewnością stwierdzić, że podróże ubogacają nasze życie w różne doświadczenia, pozwalają poznać nie tylko innych ludzi, ale i siebie na tle różnych geograficzno-kulturowych krajobrazów. Każda wyprawa w świat jest również podróżą w głąb siebie.
Lilla Latus, fot. archiwum autorki
Data publikacji: 05.08.2017 r.