fot. Michał Pol
Parasnowboardzista, Wojciech Taraba, największy pechowiec polskiej ekipy paraolimpijskiej w Pjongczang, który uległ wypadkowi podczas pierwszego treningu i nie wystąpił na igrzyskach, przeszedł operację rekonstrukcji oczodołu w szpitalu olimpijskim w Gangneung i wrócił do wioski olimpijskiej. Jak się czuje i jak potoczy się jego para snowboardowa kariera?
Michał Pol: – Nie dane ci było wystąpić na igrzyskach w Pjongczangu z powodu wypadku. Wiemy, że przeszedłeś operację, wróciłeś do wioski olimpijskiej, powiedz, co się działo po wypadku? Jak się czujesz i kiedy będziesz mógł wrócić do Polski?
Wojciech Taraba: – Czuję się bardzo dobrze, operacja zakończyła się sukcesem. Była to operacja zespolenia kości szczękowej, jest to jakby spód oczodołu. Operacja była dość poważna, pod pełną narkozą, trwała dość długo. Na szczęście koreański zespół lekarzy stanął na wysokości zadania i wszystko się dobrze skończyło. Do Polski wracam później niż reszta teamu, ponieważ czeka mnie jeszcze kontrola w jednym z koreańskich szpitali. Jeżeli otrzymam decyzję, że mogę już wracać samolotem, to najbliższym rejsem będziemy wracać do kraju.
Paulina Malinowska-Kowalczyk: -Jakie warunki miałeś w szpitalu? Można było na coś narzekać?
W.T.- Warunki były bardzo dobre. Leżałem w specjalnie przygotowanym dla olimpijczyków skrzydle. Miałem swój prywatny pokoik, bardzo dobrą obsługę pań pielęgniarek, świetny zespół lekarzy się mną opiekował, także na nic nie mogłem narzekać. Jak na tak nieprzyjemną przygodę udało się wyjść obronną ręką.
M.P. – Czy w szpitalu miałeś okazję śledzić, co się dzieje na igrzyskach paraolimpijskich? Po pierwsze, w twojej dyscyplinie, a po drugie w twojej ekipie. Zarejestrowałeś, że mamy medal Igora Sikorskiego?
W.T. – Kibicowałem Igorowi bardzo gorąco, bardzo się cieszę, że udało się wywalczyć ten medal. Kibicowałem też zawodnikom w swojej dyscyplinie, co prawda z zaciśniętymi zębami, bo sam wolałbym wystąpić, a nie leżeć w tym momencie na szpitalnym łóżku. Śledzę wszystkie występy i jestem na bieżąco.
M.P.- Trasy oglądałeś króciutko, ale z tego, co widziałeś w telewizji, tutaj można było powalczyć.
W.T. W banked slalomie trasa była przygotowana ekstremalnie z powodu pogody i te zawody wyglądały tak, jak wyglądały, ale była szansa coś tam powalczyć. W boarder crossie poznałem część trasy w czasie przejazdu treningowego. Resztę trasy poznałem podczas inspekcji. Trasa bardzo mi odpowiadała i tym bardziej żałuję, że nie udało mi się wystartować.
P.M.K. – Byłeś na igrzyskach w Soczi, możesz porównać, jak wyglądał parasnowboard cztery lata temu. Jaka to jest dyscyplina w tej chwili? Co się zmieniło?
W.T. – Zmieniło się prawie wszystko. Teraz jesteśmy podzieleni na grupy, wcześniej tak nie było. Mamy LL1, LL2 i UL.
P.M.K. – Króciutko wytłumacz, jakie są różnice.
W.T. – LL1 to wysokie amputacje, amputacje podwójne i ciężkie niedowłady. LL2 to amputacje poniżej kolana i osoby z lekkimi niedowładami. Natomiast UL to „upper limb” , czyli osoby z problemami z kończynami górnymi, niewykształconymi kończynami czy z niedowładami tych kończyn. Rywalizacja jest o wiele bardziej sprawiedliwa. Kiedy wszyscy znajdowaliśmy się w jednej grupie, bardzo ciężko było te wyniki przeliczać. Zresztą nie było przelicznika. Teraz rywalizacja bardziej oddaje te nasze umiejętności. Poziom poszedł niesamowicie do góry. W Soczi, gdyby ktoś chciał może zobaczyć tor na YouTubie i porównać go z tym, co było w Pjongczangu. To są to dwa zupełnie różne tory. Tam to była piaskownica, a tutaj tor nie różnił się wiele od tego, na którym ścigają się zawodnicy pełnosprawni podczas pucharów świata FIS. Poziom zawodników też poszedł bardzo do góry. Cały czas nasza dyscyplina się rozwija.
P.M.K. – Ale też jest bardzo niebezpieczna, o czym świadczy twój wypadek i te wypadki, które miały miejsce po tym, jak ty już trafiłeś do szpitala. Co byś powiedział komuś, kto by ci zarzucił, że osoby niepełnosprawne do parasnowboardu nie powinny się już pchać. Dlaczego ty jeździsz?
W.T. – Przede wszystkim dlatego, że od zawsze jeżdżę na snowboardzie. Wiem, że ryzyko upadku jest wpisane w ten sport, zresztą nie tylko w ten, także w każdy inny. Uprawiając sport wyczynowo zawsze może dojść do nieprzyjemnych sytuacji. Natomiast każda taka sytuacja wzmacnia, daje nauczkę. Jest to impuls do tego, żeby jeździć lepiej i rozwijać się sportowo. Wszystkim, którzy obawiają się o swoje zdrowie, mogę powiedzieć, że dopóki coś się nie przydarzy, nie będą mogli stwierdzić, na ile będą mogli jeździć, na ile będą mogli sobie pozwolić. Trzeba sobie dać możliwość.
M.P. – Co z twoją karierą i snowboardem paraolimpijskim w Polsce. Czy twój wypadek będzie miał na to jakiś wpływ?
W.T. – Mam nadzieję, że nie będzie miał negatywnego wpływu. Mój wypadek spowodował medialne zainteresowanie tym tematem i wpłynie pozytywnie na rozwój tej dyscypliny. Zależy nam, żeby się rozwijała. Mamy nowych riderów, nowe możliwości. Z trenerką coraz intensywniej pracujemy by coraz więcej osób do tego sportu zachęcić.
Gocha Kelm: Prawda jest taka, że na naszych dobrych chęciach wybudowaliśmy pewne zaplecze. Teraz wszystko będzie zależało od tego jak potoczą się losy finansowania naszej dyscypliny. Mam nadzieję, że wszystko przebiegnie pomyślnie.
M.P. – Czy rozczarowanie już w tobie siadło, czy przeżywasz to, że Wojtek nie mógł tu występować.
M.K. – Bardzo to przeżywam, bo wiele poświęciliśmy by wystartować. Pot, krew i łzy, żeby tutaj się znaleźć. Mam nadzieje, że pociągnie to nową rzeszę parasnowboardzistów, bo wreszcie w Polsce jest realne zainteresowanie tą dyscypliną. Mamy nowych riderów, którzy chcą się piąć w tym sporcie. Natomiast sport wyczynowy jest bardzo trudny, a my musimy zacząć od nauczenia nowych adeptów jazdy na snowboardzie. Jazda po torach to już zupełnie inna sprawa.
P.M. K. – Zorganizowaliście obóz dla tych, którzy chcą uprawiać para snowboard. Ile osób wzięło w nim udział? Być może niektórzy z nich to przyszli uczestnicy igrzysk paraolimpijskich.
M.K. – w obozie wzięło udział dziewięciu nowych uczestników. Przedstawiliśmy im parasnowboard jako nową alternatywę dla osób z niepełnosprawnościami w Polsce. W zanadrzu mamy jeszcze kilku innych, którzy brali udział w międzynarodowym obozie organizowanym przez brytyjską organizację. Mam nadzieję, że wszyscy dołączą do jednego teamu i pokażemy, że snowboardowa rodzina jest jedna i że warto powalczyć. Razem, wspólnymi siłami, na pewno osiągniemy więcej niż osobno.
Rozmawiali w Pjongczangu Paulina Malinowska-Kowalczyk i Michał Pol
Data publikacji: 16.03.2018 r.