„Medyczny” kącik Doroty. Historii „nerkowych” ciąg dalszy…
- 16.06.2013
"Medyczny" kącik Doroty. Historii „nerkowych" ciąg dalszy...
Dzisiaj pragnę skupić uwagę Czytelników na jednej z metod oczyszczania nerkowego, jaką jest dializa otrzewnowa. Od pewnego czasu oprócz sztucznej nerki stało się możliwe przepłukiwanie otrzewnej położonej w jamie brzusznej i usuwanie tą drogą nagromadzonych w niej toksycznych produktów przemiany materii.
Zabieg ten okazał się znacznie prostszy w przeprowadzeniu i także tańszy, jednak niósł z sobą niebezpieczne dla pacjenta powikłania w postaci szybszej możliwości wywiązania się zakażenia. By dializa otrzewnowa była realna do przeprowadzenia, niezbędne jest wytworzenie w jamie brzusznej stałego otworu, który zabezpiecza się plastikowym korkiem. Na czas zabiegu otwór ten łączono z drenem dializacyjnym wprowadzonym do jamy brzusznej chorego. W czasie terapii istniało jednak niebezpieczeństwo zakażenia, którego efektem było zapalenia otrzewnej z następującą po tym niedrożnością, torsjami i obrzękami ciała.
Jeżeli w wyniku przeprowadzonego wywiadu i badań, nikt z rodziny i bliskich nie mógł ofiarować swej nerki, wtedy doktor J.P Merrill proponował choremu – prosząc go o przemyślenie tej sprawy – przeszczepienie nerki od dawcy zmarłego.
Kiedy wszystkie formalności zostały dopełnione, przed transplantacją nerkę ochładzano do 20 stopni Celsjusza, by tą metodą zmniejszyć jej metabolizm i zapotrzebowanie na tlen w czasie odłączenia od krwiobiegu. Po operacji pacjent nie był umieszczany w sterylnym pokoju, tak jak w przypadku po zastosowaniu serii naświetlań, a doktor J.P. Merrill dokładał wysiłku i wypróbowywał wszystkie dostępne środki, by zapobiec odrzuceniu nowego narządu. Starał się odpowiednio i skrupulatnie dobierać dawki imuranu, sterydów, aktynomycyny i innych antybiotyków. By mieć pieczę nad funkcjonowaniem nerki i układu krwiotwórczego wykonywał także biopsję nerki i nakłucie szpiku kostnego. Obie metody były bolesne, naznaczone niebezpieczeństwem i budziły uzasadnione zastrzeżenia. Nie wiedziano bowiem jak sama częstotliwość powtarzanych punkcji nerki wpłynie na jej stan i czy nie spowoduje jej uszkodzenia lub jakiś innych powikłań zdrowotnych. Doktor J.P.Merrill także do końca nie mógł przewidzieć w jakim stopniu aktynomycyna lub imuran mogą niszczyć i powoli zatruwać te same nerki, przed których odrzuceniem mają je chronić. Właściwy dobór leków był konieczny, by nerka nie została odrzucona i by nie doszło do zaburzeń ze strony układu krwiotwórczego, układu pokarmowego i funkcji jelit. Po czasie okazało się, że leki te znacznie zmniejszają odporność pacjenta i narażają go na zakażenia. Szczególnie było to zauważalne podczas terapii kortyzonem. Zatem należało bardzo wnikliwie obserwować pacjenta, by stwierdzić czy pojawienie się gorączki jest zwiastunem zakażenia, czy może
rozpoczęciem procesu odrzuceniowego. W pierwszym przypadku należało zmniejszyć podawanie immunosupresyjnych leków, by pozwolić organizmowi na wyrównaną walkę z intruzami wirusowymi lub bakteryjnymi, i zwiększyć obronę organizmu. Jednak jeśli była ona zapowiedzią odrzutu organu trzeba było podać zwiększoną dawkę leków hamujących ten równie niepokojący mechanizm.
Dorota Suder
Data publikacji: 16.06.2013 r.