
Brian Sternberg
To salto wykonywał od lat. Tysiące razy. Zawsze mu wychodziło. Tym razem wylądował na głowie. Usłyszał chrupot. Nic nie czuł, bo od razu całkowicie gp sparaliżowało. Ten nieszczęśliwy wypadek przykuł go na pół wieku do wózka. A miał wtedy zaledwie 20 lat.
Poznajcie niezwykłą historię Briana Sternberga, amerykańskiego sportowca, który jako pierwszy w historii pokonał niebotyczną w latach 60. ub.w. wysokość pięciu metrów w skoku o tyczce. Nikt wówczas nie skakał na świecie wyżej od niego. Był najlepszy, a wielka kariera stała przed nim otworem.
2 lipca 1963 roku przygotowywał się do kolejnych zawodów. Miały się odbyć w w ZSRR. Kończył trening, kiedy postanowił jeszcze zrobić salto. Często tak robił. Tego wieczoru popełnił jednak błąd, a może zgubiła go rutyna. Po odbiciu się na trampolinie, zrobił podwójny skręt tułowia. Wtedy stracił w powietrzu orientację. Zamiast na nogi, wylądował na głowie. Upadek z dużej wysokości miał tragiczne skutki. Wprawdzie nic go nie bolało, ale nie była to dobra wiadomość. Okazało się, że doznał uszkodzenia rdzenia kręgowego. Nie mógł poruszać ani rękami, ani nogami. Nic nie czuł.
Brian nie przypuszczał wtedy, że już nigdy nie będzie chodzić. Sądził, że to jakiś uraz, który uda się z czasem wyleczyć. Podjął długą i żmudną rehabilitację. Każdy kolejny dzień odbierał mu nadzieję. Po kilku miesiącach dotarło do niego, że już do końca życia będzie zmuszony do korzystania z wózka inwalidzkiego. Tu już nie chodziło o udział w kolejnych zawodach, bicie kolejnych rekordów, ale o codzienną walkę o powrót do normalnego życia. Bo cały czas miał nadzieję, że ten paraliż kiedyś ustąpi. Nie ustąpił. Nie pomogła też skomplikowana operacja.
20-latek był już na tyle znanym sportowcem, że z całego kraju dostawał tysiące listów od swoich fanów. Napisał do niego nawet ówczesny prezydent John F. Kennedy. Było to na trzy miesiące przez zamachem na jego życie.
Nie zapomnieli o nim przyjaciele, znajomi. Zewsząd otrzymywał słowa otuchy. To pomogło mu przetrwać najtrudniejsze chwile w swoim życiu. Nigdy się nie poddał, nie załamał. Lekarze nie zostawili mu żadnej „furtki. Byli szczerzy do bólu. Brian wspominał po latach, że niektórzy dawali mu kilka lat życia, sugerowali nawet jego rodzicom, żeby umieścić go w specjalnym ośrodku. Nigdy tego nie zrobili. Młody, niepełnosprawny były już tyczkarz wrócił do domu i starał się normalnie żyć.
Dość szybko, dzięki mediom, stał się wzorem dla wielu swoich rodaków. Nie tylko dla niepełnosprawnych takich jak on sam. Nigdy nie żalił się na swój los, nie skarżył się, że życie spłatało mu takiego figla. Z pokorą i pogodą ducha przyjmował każdy nowy dzień. Dużo mówił o Bogu, wierze. Wspierał innych, sam nie szukał litości. Żartował, że pan Bóg go trochę „wystawił do wiatru” ale nie ma o to żalu – tak mówił w wywiadach. Pogodny, uśmiechnięty, rzucał dowcipami na lewo i prawo.
Ameryka go pokochała. Często był stawiany za wzór niezłomnego młodego człowieka, zmagającego się z przeciwnościami losu, który wciąż na swojej drodze napotykał na kolejne przeszkody. Bo ten jego los nie był dla niego łaskawy. W 1976 r. zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Ledwo z tego wyszedł. Schudł do 54 kg. Miał problemy z mówieniem, pamięcią.
W latach 90. – głównie dzięki zbiórce darczyńców – przeszedł kolejną operacją w Niemczech. Kosztowała 100 tys. dolarów. Dzięki niej lepiej oddychał, odczuwał też o wiele mniejszy ból.
Z czasem Brian wprawił w zdumienie lekarzy i bliskich. Codzienna tytaniczna praca, często ze łzami w oczach z bólu, Brian mógł samodzielnie wziąć prysznic i nawet ubrać się. Zajmowało mu to dwie godziny. Dokonał tego dzięki ogromnej determinacji i wytrwałości. Niektórzy nie mogli w to uwierzyć. Tuż po tym wypadku nie miał przecież prawa żyć dłużej niż kilka lat. Tam mówili lekarze. A tu sam się myje, ubiera…
Swoją ostatnią walkę w życiu przegrał na miesiąc przez swoimi 70. urodzinami. Serce i płuca nie dały już rady funkcjonować w tak osłabionym organizmie.
Zmarł 23 maja 2013 r. Krótko przed śmiercią ożenił się ze swoją opiekunką. Zakochali się w sobie już pierwszego dnia, kiedy się poznali. Do dzisiaj wiele osób, które znały tego niezwykłego sportowca, wciąż nie może pogodzić się z jego śmiercią. Przez prawie pięćdziesiąt lat poruszał się na wózku inwalidzkim i – jak powiedzieli bliscy po jego śmierci – ani razu się nie poskarżył.
Krzysztof Załuski, fot. Associated Press – [1] [2], Domena publiczna, via commons.wikimedia.org
Data publikacji: 26.08.2025 r.
