Damian Iskrzycki: Boccia dała mi wiele pozytywnych przygód

Damian Iskrzycki i Piotr Borowski

Podczas XVII Letnich Igrzysk Paralipmijskicj w Londynie Damian Iskrzycki zajął wysokie, czwarte miejsce w turnieju bocci. Brązowy medal przegrał ze swoim stałym rywalem, Grekiem Grigoriosem Polychronidiosem. Po zakończonej rywalizacji rozmawiała z nim dla „NS” Paulina Malinowska-Kowalczyk.

PMK: Czwarte miejsce to więcej niż marzyłeś jadąc do Paryża? A może chodził ci po głowie medal?
DI: Jak zobaczyłem „drzewko”, czyli fazę grupową to byłem dobrej myśli. Co prawda z zawodnikami, z który miałem się zmierzyć przegrywałem do tej pory, ale wiedziałem, że są w moim zasięgu. Te przegrane wynikały bardziej z błędów, które się wydarzyły, niż ze znaczącej przewagi sportowej. Wiedziałem, że jak to poprawimy to oni są w naszym zasięgu, żeby wygrać. Z tymi, z którymi mieliśmy wygrać, wygraliśmy, ale też trafiliśmy na takich, którzy są silniejsi, czyli na Koreańczyka. My nie gramy zbyt często z zawodnikami z Azji i nie mieliśmy okazji z nimi rywalizować, by ich poznać.

PMK: Co oni mają czego my nie posiadamy?
DI: Świetną technikę, dobrze przygotowane piłki. Poza tym producent najlepszych piłek jest w Korei i mają do nich dostęp od ręki. Oczywiście nie ma co zwalać na sprzęt. Oni po prostu świetnie grają i mają doskonały tryb szkoleniowy. Potrafią przygotować zawodników w stosunkowo krótkim czasie i na światowym poziomie, co świadczy o wiedzy, którą przekazują i jak ich szkolą.

PMK: Mecz z Koreańczykiem nie poszedł jak sobie wymarzyłeś.
DI: To był najtrudniejszy mecz. Po cichu liczyłem, że inaczej się ułoży „drzewko” i będziemy mieli w półfinałach kogoś innego, ale trafiliśmy na Koreańczyka i od razu wiedziałem, że to będzie duża ściana. Potem pomyślałem: oby tylko nie trafić do walki o brąz i nie zostać z niczym. Tak jak pomyślałem, tak się wydarzyło.

PMK: Niemniej dla ciebie i Edyty Owczarz, największym sukcesem było zakwalifikowanie się na igrzyska, bo to też wisiało na włosku.
DI: Kwalifikacja była dość trudna, bo wymagała to udziału w licznych turniejach. To nie jest tak, że pojedziesz na zawody i od razu jesteś na igrzyskach. Byliśmy na mistrzostwach Europy, gdzie w finale przegraliśmy. Potem musieliśmy uzbierać punkty w rankingu światowym, bo pary się kwalifikowały z turniejów i nam się z Edytą nie udało z tego okienka skorzystać. Czekaliśmy na punktację finalną i sloty. Na szczęście nie musieliśmy walczyć o dziką kartę, bo byłby to dodatkowy stres. Byłyby to kolejne stracone miesiące, bo oni dowiadywali się o miejscach pod koniec czerwca.

PMK: Wasz debiut można uznać za bardzo udany. Edyta Owczarz odpadła w ćwierćfinale, ty masz czwarte miejsce.
DI: Przyjechaliśmy i nie odstawaliśmy od innych.

PMK: I liczyliście się w turnieju.
DI: Poza tym, że te mecze finalne się nie powiodły to graliśmy bardzo dobrze. Wygrywaliśmy wysoko i z dużą przewagą. Nie było momentu, gdzie byśmy się męczyli. Raczej graliśmy tak jak chcieliśmy. Wiedzieliśmy, że jest krzywo, że trzeba to wykorzystać. Dostaliśmy tę piłkę do rogu na końcu boiska i przeciwnik mógł albo trafić, albo nie. Taki był zamysł.

PMK: Zagraliście trochę va banque. Pracowałeś na to miejsce 10 lat.
DI: 7 września minie 10 lat. To ciebie wtedy zobaczyłem w programie „Pełnosprawni” i pierwszą relację z bocci. To był dokładnie 7 września 2014 roku. Zanotowałem tę datę.

PMK: Zobaczyłeś boccię w telewizji i…
DI: Uznałem, że będę to robił. W poniedziałek zadzwoniłem do Polskiego Związku Bocci i zapytałem, co mam zrobić, żeby to robić. Powiedzieli, że mają zgrupowanie w Wiśle i żebym tam pojechał zobaczyć. Pojechałem i już na tym zgrupowaniu kupiłem piłki od zawodników z Czech i Słowacji, rampę dostałem od Irka Klimka, ówczesnego trenera kadry. To była używana rampa po kimś. Wujek wyskrobał mi statyw, taki spawany w garażu no i pojechałem na pierwsze eliminacje do Lubonia pod Poznaniem. Zająłem bodajże drugie miejsce, a w mistrzostwach Polski byłem chyba trzeci.

PMK: Czyli urodzony talent?
DI: Po 56 dniach jak się dowiedziałem o bocci zdobyłem medal.

PMK: Ale ćwiczyłeś? Chociaż trochę?
DI: Wtedy już regularnie trenowaliśmy. A w 2015 roku wystartowałem w World Open, dużych zawodach w Poznaniu.

PMK: Zobaczyłeś, postanowiłeś to robić i robisz. Przez te dziesięć lat nie było ani jednej chwili, kiedy chcialeś to rzucić w kąt?
DI: W przypadku bocci nie. Założenie było takie, żeby pojechać na igrzyska i zdobyć medal. Prawie się udało. Teraz trzeba przerzucić nasze plany na za cztery lata. Od początku mówiłem, że robię to po to, żeby być najlepszym.

PMK: Wracając do meczu o brąz z Grekiem – niewiele ci zabrakło.
DI: My go odesłaliśmy do domu z mistrzostw świata w Rio, on nas odesłał w Paryżu.

PMK: Was z kwitkiem, bo bez medalu. Jak się czujesz na tak dużej imprezie – w końcu to twój debiut paralimpijski.
DI: Skala imprezy jest ogromna, ale też braliśmy udział w mistrzostwach świata czy mistrzostwach Europy w Rotterdamie, które były zrobione na gigantyczną skalę. Otoczka imprezy też była podobna. Wiedziałem, że igrzyska będą duże, ale nie spodziewałem się, że aż tak.

PMK: Sporo kibiców na widowni?
DI: Pierwszy raz graliśmy przed taką widownią. Dobrze się gra, ale trudno. Nie wszystko słyszymy, jest bardzo głośno. Jesteśmy nauczeni grać w ciszy i spokoju, a tutaj jest atmosfera nieprzewidywalna Na jednym korcie ktoś wygrywa, są wiwaty, a ty musisz się skoncentrować, gdy ktoś inny się cieszy. W jednym czasie dzieje się kilka meczy.

PMK: W przeciągu tych dziesięciu lat zmieniałeś asystentów.
DI: Na początku startowałem z Bartoszem Kajstrurą, a potem założył rodzinę, pojawiły się dzieci i musiał zaangażować się w domu. Dzieci Piotrka Borowskiego są większe, więc łatwiej wyjechać.

PMK: O czym się rozmawia z asystentem po przegranym meczu o brąz?
DI: Że mało brakło. I o tym, że Piotrek wyjątkowo widział, co się dzieje na boisku.

PMK: Czyli?
DI: Zgodnie z regułami stał tyłem do boiska, ale miał ekran przed sobą. Widział przebitki z meczu.

PMK: Czwarte miejsce wzbudziło w was sportową złość?
DI: Byliśmy tacy… może nawet nie źli i nie rozczarowani. Tylko świadomość, że było blisko, a czegoś brakło. Po przegranym meczach nie mamy żalu, nie czujemy rozpaczy, żeby się załamywać. Po prostu zastanawiamy się, co trzeba poprawić. Mamy podejście chłodne i merytoryczne, a nie emocjonalne.

PMK: Do Los Angeles wszytko poprawicie na piątkę?
DI: Zrobimy to już w tym roku. Chodzi o drobne rzeczy, niuansiki.

PMK: Kiedy okazja żeby się odgryźć na Greku?
DI: W przyszłym roku podczas mistrzostw Europy w Chorwacji, a potem na mistrzostwach świata.

PMK: Na koniec powiedz, co dała ci boccia?
DI: Raczej co mi zabrała (śmiech). Czas. Ale dała mi dużo pozytywnych przygód, których doświadczam na każdym kroku. I jeszcze poczucie, że mogę robić coś, co jest dostrzegane i doceniane. Jak zaczynałem, to boccia w ogóle nie była znana. Istniała, ale nie była medialna.

PMK: Teraz dzięki wam, dzięki temu, że tu jesteście, będzie się o niej mówiło znacznie więcej.
DI: Mam nadzieję, że to zachęci młodych zawodników. Chciałbym spotkać 15-letnią dziewczynę, choć śmiesznie to brzmi, trenować ją i oszlifować, żeby grała.

PMK: Szukamy zatem młodych dziewczyn i chłopaków z zanikiem mięśni.

fot. Bartłomiej Zborowski / PKPar

Data publikacji: 03.09.2024 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również