To nie będzie artykuł o tym, ile medali i dlaczego zdobyła polska reprezentacja paralimpijska, bo już wszyscy wiedzą, że 23. Wiedzą też, że mimo ich najniższej liczby w historii polskich startów, nasza reprezentacja uplasowała się na wysokim 16 miejscu w tabeli medalowej. I że najlepiej spisali się tenisiści stołowi z Patrykiem Chojnowskim, Karoliną Pęk, Piotrem Grudniem i Natalią Partyką na czele– zdobyli 8 krążków z tych 23, w tym cztery złote.
I nawet jeśli cieszymy się z 6 medali zdobytych przez paralekkoatletów, zwłaszcza, że to nazwiska, które nigdy nie zawodzą jak Karolina Kucharczyk, Barbara Bieganowska-Zając, Lucyna Kornobys czy Renata Śliwińska to wiemy, że to poniżej oczekiwań i że na pewno mogło być lepiej. Na przykład, gdyby startująca w rzucie maczugą Róża Kozakowska nie została zdyskwalifikowana, nie odebrano by jej ani rekordu świata ani złotego medalu.
Lepiej niż w Tokio poszło Polakom w szermierce, w której nasi reprezentanci zdobyli trzy medale – wywalczyli je Kinga Dróżdż (w szabli) i Michał Dąbrowski (w szabli i szpadzie) jednak analizę startów Polaków trzeba zostawić trenerom i działaczom z wiarą, że wyciągną z niej wnioski na przyszłość.
Zwłaszcza, że poziom rywalizacji wzrasta. Tylko na stadionie paralekkoatletycznym padło ponad 40 rekordów świata i już dziś wiadomo, że poziom w Los Angeles, gdzie igrzyska odbędą się za cztery lata, na pewno będzie jeszcze wyższy. Ponad 30 rekordów świata padło na pływalni, z której jedyne dwa medale (ale złote i za to wielkie brawa) do kraju przywiózł Kamil Otowski. Padały także na innych arenach, ale próżno szukać polskich nazwisk, które by za nimi stały.
Wszyscy też wiedzą już, że po raz pierwszy w historii logotypy igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich niczym się nie różniły, a olimpijski i paralimpijski znicz był ten sam. Maskotka igrzysk, z początku nielubiana, a później masowo kupowana Frygijka paralimpijska od olimpijskiej różniła się jedynie protezą nóżki.
Dlatego warto spojrzeć na paryskie igrzyska jak na zjawisko, które zmieniło Francję i może ją zmieniać jeszcze bardziej w przyszłości. Będzie to pokłosiem zarówno tego, jak Francuzi do igrzysk się przygotowali, jak i wiedzy i doświadczenia jakie zdobyli w trakcie igrzysk.
Na olimpiadę i paralimpiadę sprzedano rekordową liczbę 12 milionów biletów, poinformował komitet organizacyjny obu igrzysk w dniu ceremonii zamknięcia XVII Letnich Igrzysk Paralimpijskich w Paryżu. Tym samym pobito londyński rekord frekwencji z 2012 roku. Ale nie warto patrzeć na te dwa wydarzenia na zasadzie opozycji, bowiem dzięki temu, co wydarzyło się w Londynie ponad dziesięć lat temu, mogliśmy niedawno widzieć to, co wydarzyło się we Francji. Bo jeśli jest coś, co wyróżnia jedne igrzyska od drugich, gdy spojrzy się na ich całkiem długą już historię, bo pierwsze zorganizowano w 1960 roku, to jest właśnie podejście państwa i jego mieszkańców do samego wydarzenia.
O tym, że Francja będzie gospodarzem najważniejszej imprezy sportowej czterolecia wiadomo było od września 2017 roku. Podczas sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w Limie Europejczycy zacierali ręce – wszak najważniejsza impreza czterolecia po azjatyckich doświadczeniach Pjongczangu, Tokio i Pekinu wracała na stary kontynent. I trzeba przyznać, że Francuzi podeszli do sprawy poważnie i kompleksowo, choć słowem, które na pewno spędzało sen z powiek organizatorów była dostępność, zwłaszcza architektoniczna, a raczej jej brak.
Bo o ile relatywnie prostą sprawą było zbudowanie „od zera” dostępnej do różnych potrzeb osób z niepełnosprawnościami wioski olimpijskiej, czy dostosowanie obiektów sportowych, to już sam Paryż był w dużej mierze niedostosowany i w dużej mierze taki pozostał. I na nic nie pomagały zaklęcia mer Paryża Anne Hidalgo dotyczące planów na przyszłość, wypowiadane podczas konferencji prasowych oraz te, że wiele zostało już zrobione – każdy, kto chciał skorzystać z publicznego transportu by przenieść się z jednej areny sportowej na drugą, a był sobą poruszającą się na wózku lub z ograniczoną sprawnością ruchową wiedział, że może skorzystać co najwyżej z publicznego autobusu, ograniczonej liczby tramwajów, taksówki lub popularnych usług pozwalających zamówić kierowcę przez aplikację.
O ile Paryż odrobił lekcję z dostępności, to odrobił ją tylko w zakresie transportu autobusowego, który w latach przygotowań do igrzysk stał się niemal w 100 procentach dostępny – i tym się władze Paryża faktycznie chwaliły.
Odrobi ją natomiast dopiero za dwadzieścia lat jeśli chodzi o metro, które, krótko mówiąc, jest całkowicie niedostępne. Propagowane podczas konferencji prasowej hasło „Metro for all”, czyli „metro dla każdego” stanie się aktualne… w 2044 roku. Na ten cel Paryż planuje przeznaczyć 20 miliardów euro, a przynajmniej takie zapewnienie padło podczas konferencji prasowej w dniu otwarcia igrzysk paralimpijskich 28 sierpnia.
Bo faktycznie kwestia dostępności Paryża, bądź jej braku, zelektryzowała dziennikarzy z całego świata. Do tego stopnia, że nawet Craig Spence, szef Brandu i Komunikacji Międzynarodowego Komitetu Paralimpijskiego był z niej odpytywany ze szczegółami w czasie wywiadu dla CNN. Jako pocieszenie przytoczył przykład Barcelony, organizatora igrzysk z 1992 roku. To właśnie zorganizowane tam igrzyska paralimpijskie stały się najważniejszym akceleratorem zmian i po blisko trzydziestu latach stolica Katalonii jest jednym z najbardziej przyjaznych osobom z niepełnosprawnościami miast w Europie. Spence po raz kolejny mógł powtórzyć „Change starts with sport” – „Zmiana zaczyna się od sportu”, słusznie zresztą podkreślając rolę igrzysk jako katalizatora tych zmian.
Bo jeśli Paryż zaczął się zmieniać pod względem szeroko rozumianej dostępności, nie tylko architektonicznej, to dzieje się to faktycznie dzięki temu, iż został organizatorem igrzysk paralimpijskich. Jeśli na szeroką skalę zaczęto dostosowywać hale sportowe, stadiony, baseny, biblioteki, place zabaw, budować ścieżki dojścia, miejsca parkingowe, to także znaczy, że wcześniej tego nie robiono. Czy dostępność będzie istotną spuścizną tych igrzysk? Z pewnością jedną z najważniejszych. A jeśli jeszcze spełnione zostaną wszystkie obietnice i deklaracje, które padły w czasie trwania paralimpiady – to najważniejszą.
Prawdopodobnie zadbają o to sami Francuzi, którzy jeszcze nigdy nie widzieli takiej rzeszy osób z niepełnosprawnościami w swojej stolicy. Wszak do Paryża przyjechało 4400 zawodników i zawodniczek i to doświadczenie nie pójdzie w niepamięć. Trudno też stwierdzić, ilu dziennikarzy z niepełnosprawnością pojawiło się w strefach dla mediów budząc niejednokrotnie konsternację osób z obsługi. To doświadczenie już z nimi zostanie, zostanie zapamiętane i prawdopodobnie będzie miało wpływ na decyzję jak budować i przebudowywać miasto w przyszłości.
Niemniej, nawet jeśli można się boczyć na wyżej opisaną niedostępność metra czy samego Paryża, to nie można powiedzieć złego słowa o tym, jaką atmosferę stworzyli Francuzi w czasie tych igrzysk.
Tłumy na wszystkich obiektach, doping na miarę finałów mistrzostw świata w piłce nożnej, zwłaszcza gdy w rywalizacji brali udział przedstawiciele trójkolorowych. Widok stadionu, na którym panuje cisza i spokój, to był widok rzadki i możliwy tylko w czasie przerwy. Cisza panowała tam, gdzie musiała – podczas rozgrywek w blind football bądź goalball. Kto przyjechał bądź oglądał paraigrzyska, ten zobaczył, że Paryż nie tylko nigdy nie zasypia, ale także potrafi dopingować paralimpijczyków jak nikt do tej pory.
Trudno nawet opisać to, co działo się na sportowych arenach. Dość powiedzieć, że wyprzedano niemal wszystkie bilety i niejednokrotnie część kibiców chcących zakupić je w ostatniej chwili odchodziła z kwitkiem. Wypełniona po brzegi pływalnia (15 tysięcy kibiców), paralekkoatletyczny Stade de France (80 tysięcy osób), Grand Palais (8 tysięcy miejsc), gdzie w przepięknej scenerii odbywał się turniej szermierczy, czy hala tenisa stołowego (6 tysięcy miejsc) zamieniły się w czasie zawodów w ryczący, tętniący życiem organizm, który sprawiał, że Francuzi, którzy mieli szczęście tam starować, wręcz unosili się w powietrzu niesieni dopingiem wielotysięcznej widowni.
I trzeba to podkreślić – Francuzi zorganizowali w Paryżu prawdziwy pokaz tego, jak tworzyć atmosferę na igrzyskach i jak się nimi cieszyć. Udało im się „sprzedać” ideę igrzysk paralimpijskich. Kibice przychodzili całymi grupami, rodzinami, klubami. Najpierw dopingowali zawodników ze wszystkich sił, a później świetnie się razem bawili. Wspólne śpiewy i tańce to był chleb powszedni tego, co działo się po zakończonej rywalizacji. Wolontariusze animatorzy podgrzewali atmosferę, a ci kibice, którzy właśnie mieli wracać do domu, zatrzymywali się by dołączyć do zabawy.
Zresztą rola wolontariuszy jest nie do przecenienia. Podkreślają to zawsze kolejni organizatorzy igrzysk i w Paryżu nie było inaczej. We Francji można było ich spotkać na każdym kroku – na arenach, w metrze, przed obiektami, w barach, szatniach, windach. W sumie pracowało ich ponad 13 tysięcy, 80 proc. z nich to byli Francuzi – w każdym wieku od nastolatków, po seniorów, niektórzy z nich mogli mieć nawet blisko 80 lat. Zawsze z uśmiechem i dobrą energią, choć rzadko mówili po angielsku. Bez ich pomocy nie odbyłyby się żadne igrzyska.
I jeśli taki obrazek był wysyłany do całego świata, to cały świat widział, że igrzyska paralimpijskie są nie tylko świętem sportu, świętem wartości, o których mówił nazywany Coubertinem igrzysk paralimpijskich Sir Luwig Guttmann, ale także miejscem, które buduje wspólnotę, która dalej poniesie radość i szacunek dla każdego człowieka, także tego z niepełnosprawnościami. I jeśli kiedyś przyjdzie nam organizować igrzyska olimpijskie i paralimpijskie, co mam nadzieję nastąpi, to już dziś warto brać przykład z paryskiego doświadczenia.
Paulina Malinowska-Kowalczyk, fot. Tomasz Markowski, Bartłomiej Zborowski / PKPar
Data publikacji: 13.09.2024 r.