Piotr Iwanicki: Występ otwierający paralimpiadę to najwyższy poziom emocji

Z Piotrem Iwanickim po ceremonii otwarcia XVII Letnich Igrzysk Paralimpijskich w Paryżu rozmawia dla „NS” Paulina Malinowska-Kowalczyk.
Przypomnijmy, że ten utytułowany tancerz na wózku był jednym z sześciorga najbardziej widocznych artystów, spośród 140-osobowej grupy wykonawców układu artystycznego, a właściwie spektaklu, zatytułowanego „Paradox”, zaprezentowanego 28 sierpnia na ceremonii otwarcia paralimpiady. Jego twórca – szwedzki choreograf Alexander Ekman przedstawił efleksję nad miejscem i sytuacją osób z niepełnosprawnościami w społeczeństwie. Czy nie jest właśnie paradoksem, że społeczeństwo uważa się za inkluzywne, podczas gdy często pozostaje pełne uprzedzeń? To artystyczne widowisko skutecznie przekonywało do budowania społeczeństwa bez podziałów i barier.

PMK: Jeszcze nie minęły 24 godziny odkąd pojawiłeś się na placu La Concorde w jednym z najważniejszych występów w swoim życiu. Jak się dziś czujesz i jakie emocje towarzyszyły wczorajszemu wieczorowi?
PI: Była radość i łzy, że to już koniec. Już przed samą ceremonią, przed rozpoczęciem tancerze byli załamani tym, że już się nie będziemy widzieć. To były wspaniałe tygodnie, które spędziliśmy wspólnie na treningach. Było bardzo dużo wyzwań przed nami, ale daliśmy radę. Zadowolony z nas jest też główny choreograf. Mamy nadzieję, że ten przekaz, który chcieliśmy dać światu pójdzie w eter i ludzie zrozumieją, co chcieliśmy przekazać.

PMK: Z tym zrozumieniem bywa różnie. Niektóre sceny były niezwykle odważne. Chociażby ta część ze stylizacją odnoszącą się do Freddiego Mercury’ego. Takiego czegoś, nie tylko w ceremonii igrzysk paralimpijskich, jeszcze nie widzieliśmy. Wymagało to ogromnej odwagi i otwartości od was, wykonawców. Dojrzewaliście do tego, czy wszyscy od razu się zgodzili?
PI: Dojrzewaliśmy. W naszym środowisku też było dużo kontrowersji, bo chcieliśmy pokazać paradoks świata, jak się zachowują osoby sprawne w stosunku do osób niepełnosprawnych. Były fragmenty odnoszące się do litości czy szyderstwa. Część tancerzy miała opory, ale gdy zrozumieli, co chcemy przekazać i co powinno dotrzeć do ludzi i zostać w ich głowach, i ze ta ceremonia może zmienić pokolenia, to wtedy już było łatwiej i się zgodzili.

PMK: Gdyby wczorajszy taniec przełożyć na słowa, to jak by one brzmiały? Czego byś oczekiwał od świata?
PI: By nie było podziału na dwa różne środowiska. Pokazane było też, kiedy cała grupa podnosiła tych, którzy upadali. Chyba to jest dla mnie najważniejsze, żeby widząc osobę, która sobie nie radzi, nie pytać, czy potrzebuje pomocy, tylko podejść i pomóc.

PMK: Opowiedz nam jeszcze o tych ostatnich minutach przed „godziną zero”. Co robiliście, czym się zajmowaliście? Było bardzo gorąco, z jednej strony temperatura była utrudnieniem, z drugiej pogoda była łaskawa, bo nie padało. Wymodliliście to słoneczko.
PI: Modliliśmy się o słońce. Deszcz spowodowałby, że byłoby ogromne ryzyko. Było dużo momentów, w których robiliśmy wysoki balans, jeździliśmy na fortepianie. Mokry fortepian w pełnym pędzie to jest duże ryzyko, że wózek się ześliźnie. Były tez figury, kiedy jechałem na jednym kole bocznym wyjmując w tym czasie drugie, zewnętrzne. Gdyby padało i byłoby mokro, a to jednak była wykładzina, to ryzyko upadku byłoby dużo, dużo większe. Słońce nam pomogło. Jeśli chodzi o te ostatnie godziny, to był to szalony dzień. Nasz choreograf, Alex Ekman praktycznie co tydzień coś zmieniał. Mogę powiedzieć, że to co robiliśmy w tygodniu numer jeden, a to, co zrobiliśmy w tygodniu numer sześć, czyli ostatnim, różniło się od siebie w 80 proc. Dużo rzeczy zostało zmienionych.

PMK: Wczoraj też były zmiany?
PI: Tak! Najlepsze jest to, że podczas ostatniej części, która była celebracją, Alex powiedział nam: „słuchajcie, nie robimy machania do ludzi, bo to nie jest fajny obrazek. Zgaśnie światło, wy się ukłonicie i zejdziecie ze sceny”. W czasie ceremonii pracowaliśmy na odsłuchach i mieliśmy cały czas łączność z Alexem. I gdy zgasło światło Alex na słuchawki nam powiedział: „ukłońcie się, ale jednak zaczynamy machać”.

PMK: W trakcie trwania ceremonii były wskazówki dotyczące zmian?
PI: Jak się spotkaliśmy z powrotem na sali, to wszyscy stwierdziliśmy, że gdyby to się nie wydarzyło, to nie byłby Alex.

PMK: Czy był jakiś element, który wyszedł zupełnie inaczej niż planowaliście?
PI: Był jeden fragment, który poszedł niezgodnie z planem. Wózek dziewczyny z Belgii, też tancerki, został przycięty przez fortepian. Została w balansie, nie mogła się ruszyć, dziewczyny, które stały najbliżej chciały jej pomóc, ale tak do końca nie wiedziały jak.

PMK: Kto na białym koniu uratował tę sytuację?
PI: Mi się udało, bo byłem najbliżej. Popchnąłem jej podnóżek w odpowiednią stronę, bo nie chodziło o to, żeby ruszać na boki, tylko popchnąć w dół. Wszystko się działo bardzo szybko podczas tańca. Wiem, że ten moment został nagrany przez telewizję i z tego, co usłyszałem, wyglądało na bardzo ładny taneczny ruch. Cieszę się, że udało się to tak zamaskować, że nikt się nie zorientował.

PMK: Jak to nad czym pracowaliście miało się do tego, co pokazaliście?
PI: Było sporo niewiadomych, rzeczy, których nie trenowaliśmy. Nie wiedzieliśmy kto będzie osobą, która przywiezie ten ogień olimpijski. To też były dla nas niespodzianki. Bardzo dużym zaskoczeniem dla nas była pirotechnika. Ćwiczyliśmy ją, ale nie wszystkie elementy.

PMK: Co ciebie zaskoczyło?
PI: Wybuch fajerwerków, gdy byliśmy przy krawędzi sceny. Zostały wystrzelone w naszym kierunku. I te wszystkie elementy wraz z dymem, także drobne kartoniki dostawały nam się do oczu i ust. Musieliśmy się obrócić w drugą stronę. Widz pewnie tego nie widział, ale dla nas to było duże zaskoczenie. Został wycięty fragment, w którym mieliśmy wszyscy podpalić ten ogień. Do końca tremowaliśmy taki ruch, który miał podpalić ścieżkę w kierunku ognia paralimpijskiego. Finalnie zostały wybrane osoby, które podeszły do ognia i go podpaliły.

PMK: Jak wyglądały twoje ostatnie chwile przed ceremonią?
PI: Mieliśmy odprawę, briefing odnośnie strojów, tłumaczenie gdzie i w jakim kierunku pójdziemy, który kierunek jest dla kogo. Poza sceną to było szaleństwo, żeby zdążyć. W ciągu 15, 20 minut dojechać do namiotu, przebrać się. Moja twarz zawsze była bardzo spocona i zawsze wymagałem poprawki makijażu. Potem była zmiana stylizacji włosów. Malowali mnie, czesali, ja się przebierałem, wszystko działo się naraz i potem w słuchawce słyszymy: „słuchajcie, jest minuta”. Wyjeżdżaliśmy z niedopiętymi rękawiczkami, bez jednego buta, po drodze trzeba było się przygotować.

PMK: Szaleństwo!
PI: Tak, szaleństwo.

PMK: Scena z „Bolerem” Ravela wyglądała przepięknie, ale była obarczona ryzykiem. Przed ceremonią mówiłeś o niebezpiecznych scenach. Teraz możesz nam o tym więcej opowiedzieć.
PI: Faktycznie było niebezpiecznie, trenowaliśmy to wiele razy. Odwzorowaliśmy wielkość sceny, ale na kilka dni przed ceremonią otwarcia zmienialiśmy układ ludzi. Okazało się, że ryzyko jest za duże, kogoś może poparzyć lub spalić włosy. Choreograf zdecydował, że część osób zostanie na rampie na obniżeniu, żeby zmniejszyć ryzyko. Na próbie generalnej dzień wcześniej mieliśmy wypadek. Na szczęście żaden z tancerzy nie ucierpiał, ale operator spadł ze sceny, wylądował w szpitalu, ma połamane żebra i wstrząśnienie mózgu. My też cały czas ryzykowaliśmy. Bok sceny, który dla widza był niewidoczny, był pokryty czarnym materiałem. My widzieliśmy tylko tę białą część. W chwili nastąpienia na czarny nie byliśmy w stanie określić, ile jeszcze mamy tej czarnej płyty do tego, żeby bezpiecznie obejść scenę. Wszędzie było tłoczno i wszędzie trzeba było być na czas. Na szczęście wszystko się udało. Także iluminacje nam bardzo przeszkadzały. One fajnie wyglądały, ale jeżeli spojrzało się na białą wykładzinę, to bardzo się odbijało światło i przeszkadzało. Iluminacje się ruszały i błędnik trochę szalał. Kluczem było to, żeby nie patrzeć w parkiet, tylko na innych, przed siebie, na publiczność.

PMK: Brałeś udział w wielu występach, towarzyszyły im wielkie emocje. Czy te wczorajsze są do czegokolwiek porównywalne?
PI: Nie. Jedyne co mogłoby to przebić, to występ w paralimpiadzie. Takich jak wczoraj nigdy nie przeżyłem.

PMK: To twój aktualny numer jeden?
PI: Numer jeden, aczkolwiek kto wie, co jeszcze się zdarzy. Następne igrzyska w Los Angeles.

PMK: Apetyt urósł w czasie jedzenia. Zostawiamy cię zatem głodnego nowych wrażeń. Dziękuję za rozmowę.

Zobacz galerię…

fot. Bartłomiej Zborowski, Tomasz Markowski / PKPar

Data publikacji: 30.08.2024 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również