Z innego poziomu do kobiecości

Z innego poziomu do kobiecości

26 listopada w Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach odbyło się kolejne ciekawe spotkanie organizowane corocznie przez Wydział Nauk o Zdrowiu z cyklu

„Z innego poziomu”
Zamysłem cyklu jest przedstawianie osób, które osiągnęły w życiu sukces, mimo że startowały z innego poziomu niż osoby pełnosprawne. Na co dzień – uzależnione od wózków inwalidzkich, niedowidzące czy niewidome, co jednak nie przeszkadza im walczyć o olimpijskie medale, wspinać się na najwyższe szcyty, zdobywać tytuły miss, pisać i wydawać książki. Swoją wiedzą, doświadczeniem dzielą się ze studentami Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, przyszłymi lekarzami, fizjoterapeutami.

Tym razem do auli im. Witolda Zahorskiego zaproszono niezwykłe kobiety – tematem była kobiecość. Każda z pań, które przyjęły zaproszenie, mimo wielu przeciwności osiągnęła niewątpliwie sukces. Już sam plakat zapowiadał co to będzie za spotkanie… Kobieca dłoń z manicure i bransoletką, oparta na kole wózka, but na wysokiej szpilce, w rogu plakatu wysunięta z etui kredka do ust, w innym ciemne okulary z okładki najnowszej książki Hani Pasterny, jednej z bohaterek spotkania.

Miło było już przy samym wejściu – goście byli witani jabłkami, w upominku otrzymywali małe lustereczko i piłeczkę do zgniatania. Można było skorzystać z rad profesjonalnej wizażystki, lub nawet poprosić o wykonanie makijażu.

Spotkanie otworzyła prorektor ds. studiów i studentów ŚUM prof. dr hab. n. med. Joanna Lewin-Kowalik. Moderatorką dyskusji i osobą przeprowadzającą swoiste wywiady z zaproszonymi, była dziekan Wydziału Nauk o Zdrowiu prof. dr hab. n. med. Violetta Skrzypulec-Plinta. Panie opowiadały o swoim życiu, osiągnięciach i marzeniach. Pokazały – jak powiedziała pani dziekan – jak piękny potrafi być człowiek, jak silna potrafi być kobieta.

Anna Wandzel
Psycholog i trenerka. Dyrektor Oddziału PFRON w Katowicach. Absolwentka psychologii Uniwersytetu Śląskiego oraz Podyplomowego Studium Zarządzania Zasobami Ludzkimi SGHj w Warszawie. W latach 2001-2008 konsultantka ds. studentów niepełnosprawnych na Uniwersytecie Śląskim. Konsultantka Senatu RP podczas prac nad zmianami w ustawie o rehabilitacji. Prowadziła szkolenia z zakresu psychologii pracy, asertywności, zarządzania sobą w czasie, efektywnych metod rekrutacji oraz szeroko pojętej niepełnosprawności.
Zapytana o problemy na jakie napotyka z tytułu swojej niepełnosprawności, odpowiada:
– Nie postrzegam rzeczywistości w taki sposób, problemów doświadczam takich samych, jak każdy inny. Niemniej nawiązując do niepełnosprawności, z którą niewątpliwie idę przez życie, jest ona związana z niewielkim wzrostem. W codziennym życiu zdarzają się sytuacje, kiedy a to półka w supermarkecie jest za wysoko, a to lada jest za wysoka – to jest rzecz, z którą się nagminnie spotykam w hotelach np. podczas rejestracji; wysokie kontuary, zza których nie widać drugiej osoby a mnie już na pewno nie widać. To jest pozycjonowanie tylko fizyczne, ale ono przenosi się na społeczne czy psychologiczne działanie, bo naprawdę nie jest przyjemną sytuacja, kiedy trzeba zachodzić z boku i mówić: tu jestem… Te rzeczy niewątpliwie doskwierają. Organizatorzy dzisiejszego spotkania ustawili mi mikrofon odpowiednio niski; często się jednak zdarza na konferencjach, że jest on dla mnie zdecydowanie za wysoko i zaczyna się walka przez pierwsze sekundy, żeby go obniżyć; cały sztab rusza do pomocy. To są może błahe rzeczy, ale one właśnie mi doskwierają.

– Często spotykamy się na różnego rodzaju piknikach, zawodach sportowych i wydaje nam się, że wszystko jest już normalne, nie ma barier. Nie zauważamy pewnych rzeczy, bo Katowice są już dość dobrze przygotowane, wszystkie nowe budowle, toalety, są świetnie przystosowane. Kobiecość? Nie trzeba się z nią chować, wszystko jest dobrze zorganizowane, zrobiliśmy w Katowicach milowy krok do przodu.

– Na pewno zrobiliśmy milowy krok, natomiast uważam, że za mało jest wśród decydentów wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka. W mojej opinii ciągle jednak ekspertami są osoby pełnosprawne, większość aranżuje przestrzeń wokół siebie pod kątem swoich potrzeb. Jeżeli pochylą się nad potrzebami innych, to też przez pryzmat własnych wyobrażeń. Sama wpadłam w taką pułapkę. Kiedyś pracowałam na uczelni, zależało mi na przystosowaniu paru pokoi w hotelu studenckim dla osób z niepełnosprawnościami. Progi, uchwyty, odpowiednia wykładzina; pomimo zebrania sporej literatury, przeanalizowania problemu, nie wpadłam na pewne proste, oczywiste rzeczy, które podpowiedziały mi same osoby zainteresowane. Najprostsze rozwiązanie – to słuchać potrzeb drugiej osoby, bo nawet z całym bagażem doświadczeń i wiedzy nie jesteśmy w stanie „wejść w buty” drugiej osoby. Słuchać, otwierać się na inne osoby i dopytywać, co jest potrzebne.

Katarzyna Kozioł
Miss Polski na Wózku 2015, Miss Publiczności w 2013, Miss Nastolatek Opolszczyzny.
Ma 20 lat, rok temu uległa wypadkowi, po którym może się poruszać tylko na wózku inwalidzkim (ma uszkodzony kręgosłup w odcinku piersiowym). Nie poddała się – dostała się na studia ekonomiczne, zdecydowała się na kurs prawa jazdy, codziennie się rehabilituje. Do udziału w konkursie skłoniła ją pasja sprzed wypadku, czyli modeling. Na spotkanie założyła koronę miss.

– Królowo, jak to jest być miss? Pierwsze wrażenie, kiedy się wygrywa?

-To było całkiem inaczej przed wypadkiem i teraz. Wcześniej mój modeling to była raczej dziecięca zabawa, były okazje, to po prostu z nich korzystałam i tyle. Po wypadku, kiedy poruszałam się na wózku, było dużo więcej refleksji, czy w ogóle się zgłosić. Czy dam radę, czy się nie będę wstydziła? Dzięki namowom moich bliskich, stwierdziłam, że czemu nie, co mi szkodzi? Najwyżej nie wyjdzie, ale będzie wspaniała przygoda. Samego momentu zwycięstwa nie pamiętam, naprawdę nie pamiętam jak ogłoszono, że wygrałam. Dużo emocji.

– Proszę opowiedzieć nam o takich babskich, typowych marzeniach. Na przykład na zimę 2016.

– Moim marzeniem jest wyjazd na narty. Dowiedziałam się, że w Białce Tatrzańskiej jest ośrodek z dostosowanym sprzętem i to jest moje marzenie na tę zimę…

Beata Jałocha
Fizjoterapeutka, instruktorka fitness. Jej historią żyła cała Polska. W 2013 r., kiedy szła do pacjentki, spadł na nią samobójca. Beata ma przerwany rdzeń kręgowy, przed nią dalsza długotrwała rehabilitacja. Pomimo tych tragicznych wydarzeń nie poddała się. Żyje aktywnie, rok po wypadku skoczyła ze spadochronem, dwa lata po – spróbowała lotu szybowcem; obecnie jest w trakcie kursu szybowcowego.

– Nagle staje się Pani pacjentem, staje po drugiej stronie. Czy może Pani udzielić dobrej rady tym młodym ludziom patrząc na zawód fizjoterapeuty ze strony pacjentki?

– To trudne pytanie, faktycznie przeszłam na drugą stronę i chyba to co najważniejsze, nie tylko w środowisku fizjoterapeutycznym, to być bardzo uważnym obserwatorem. Jak jeszcze byłam na studiach, zadawałam różne pytania i zawsze padała ta odpowiedź, że trzeba mieć indywidualne podejście do pacjenta, każdy pacjent jest inny. Nie do końca mogłam zrozumieć co to znaczy. Chciałam mieć jakąś konkretną odpowiedź, jakieś ramy, schemat postępowania. Kiedy znalazłam się po drugiej stronie zobaczyłam, jak wiele rzeczy wpływa na pacjenta, to nie jest tylko kwestia umiejętności fizjoterapeutycznych, to jest też kwestia podejścia do życia, osobowości; pacjent zmienia się po urazie rdzenia kręgosłupa, jest wyczulony na to. To tak, jakby ktoś się cofnął niemalże do etapu niemowlęctwa. Zostaje mu zabrane bardzo wiele: niezależność, samodzielność, możliwość decydowania o sobie, a to przechodzi na osoby, które są obok. Chciałabym, żeby młodzi ludzie wzięli sobie do serca, że ten zawód jest szalenie ważny. Fizjoterapeuta staje się takim światełkiem w tunelu, pokazuje ścieżkę, którą ma iść pacjent. Staje się osobą bardzo bliską, nie wiem czy nie bliższą niż sama rodzina. To on daje szansę, aby uzyskać samodzielność, niezależność.

– Mimo wysiłku, ciężkiej pracy z fizjoterapeutą, pojawiają się i są realizowane marzenia. Jakie są te na najbliższy czas?
– W tym roku rozpoczęłam kurs szybowcowy, mam nadzieje że dokończę go w najbliższe wakacje, ale takim najważniejszym marzeniem jest odnaleźć swoją ścieżkę na nowo. Z racji niepełnosprawności do swojego zawodu nie mogę wrócić, więc życzyłabym sobie znalezienia tej nowej ścieżki, żeby w nowym zawodzie odnaleźć się tak samo, jak odnajdywałam się wcześniej w zawodzie fizjoterapeuty. To jest dla mnie najważniejsze.

– Czy nie myślała Pani, żeby napisać książkę, poradnik dla młodych ludzi, którzy jeszcze nie wybrali kierunku fizjoterapia, ale już o nim pomyśleli?

– Zawód fizjoterapeuty daje taką możliwość wykazania się, takie pole do działania młodemu człowiekowi, że… gdybym miała jeszcze raz wybrać, wybrałabym tak samo i nie miałabym najmniejszych wątpliwości. Ale jeśli wybiera się ten zawód, to trzeba czynić to bardzo świadomie, bo obok stoi drugi człowiek i nie wyobrażamy sobie, jak bardzo wpływamy na to, co jest w jego głowie.

Joanna Mendak
Polska niedowidząca pływaczka. Wielokrotna medalistka letnich igrzysk paraolimpijskich i mistrzostw świata. Karierę sportową zaczynała w Międzyszkolnym Uczniowskim Klubie Sportowym „Olimpijczyk” w Suwałkach, następnie w Starcie Białystok.

– Jakie jest zwykłe, codzienne życie sportowca mającego takie imponujące osiągnięcia?

– Życie sportowca ma swoje dobre i złe strony. Jesteśmy oceniani za wynik, ale zanim dojdzie do sukcesu musimy trochę popracować. Mimo, że moja dyscyplina jest sportem indywidualnym, to pracuję w całym zespole z trenerem, fizjoterapeutą, z koleżankami i kolegami z reprezentacji, bądź klubu, bo inaczej się nie da. Większość czasu spędzam na walizkach, stale jestem w rozjazdach. Mieszkam w Suwałkach, ale nie mieszkam. Sukienkę na dzisiejsze spotkanie wysyłała mi mama, bo jak wyjechałam z domu 1 października, to byłam do dzisiaj 5 dni w domu. Ze zgrupowania na zawody, z zawodów na zgrupowania. Z Władysławowa do Ostrowca Świętokrzyskiego i tak dalej.
– Czy niedowidzący pływacy nie mają problemów np. z oceną odległości w trakcie wyścigu?

– Zawodnicy radzą z tym sobie w różny sposób. Przeważnie liczymy ruchy, jakie wykonujemy na pływalni– – to jest pierwsza informacja. Drugą jest czarna linia na dnie, która jest wyznacznikiem środka toru, a liny torowe też mają swoje kolory, więc one też są jakąś informacją. Na najważniejszych zawodach najwięcej do powiedzenia ma spiker, który na bieżąco oddaje emocje, a dodatkowo przy słupkach startowych zapalają się lampki. Dla zawodniczki, która dopływa pierwsza zapala się jedna lampka, dla drugiej dwie, ta która zajmuje trzecie miejsce na podium ma trzy lampki. Zanim zawodnik pokona strefę pływalni i dojdzie do swojej drużyny na widowni, to po drodze dziennikarze, inni zawodnicy, trenerzy przekazują nam pozostałe informacje.
– A kiedy jest ten maksymalny wysiłek? Czy tydzień, dwa przed paraolimpiadą, czy jest rozłożony? Czy każdy trener przygotowuje indywidualnie, czy dla wszystkich jest tak samo?

– Sama teoria treningu jest złożonym procesem. Ten bezpośredni okres przygotowań startowych to 10-12 tygodni intensywnej pracy, po której następuje okres wypoczynku. Jednak nie da się osiągnąć poziomu mistrzostwa sportowego, jeśli ten wysiłek nie jest systematyczny. Nie ma takiego przypadku, by ktoś był w stanie w ciągu pół roku się przygotować i zdobyć medal na mistrzostwach paraolimpijskich w pływaniu. Poza tym pływanie jest dość wredną dyscypliną sportu, ponieważ jest to inne środowisko, niekoniecznie takie, w którym funkcjonujemy na co dzień, więc stwarza inne warunki przygotowań. Po drugie wymaga przynajmniej dwóch treningów dziennie. To jest straszne –- od 6 rano do 8 i od 14.30 do 16.30. O szóstej rano– wszyscy wyglądamy jak zombi.

– A propos zombi: wystarczy tusz do rzęs, czy w grę wchodzi permanentny makijaż, czy tusz wodoodporny? A może dziewczyny uprawiające sport wodny w ogóle tuszu nie używają?

– Ogólnie sportsmenki na co dzień zasuwają w dresach, wygodnym stroju i o kwestie wizualne mniej dbają. Chociaż kiedy mamy wolny weekend, wychodzimy na spotkania, to wtedy każda chce wyglądać dobrze. Lekkoatletki mają makijaże, pływaczki – wbrew pozorom zawsze przed dekoracją mogą się ogarnąć. Makijaż permanentny – uwielbiam i myślę, że też to jest taki atrybut kobiecości.

Hanna Pasterny

Pracuje jako konsultantka ds. osób niepełnosprawnych w stowarzyszeniu Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych CRIS w Rybniku. Jest też społeczną asystentką europosła prof. Jerzego Buzka. Wcześniej uczyła francuskiego w szkole podstawowej, prowadziła zajęcia logopedyczne w przedszkolu z niewidomymi dziećmi ze sprzężoną niepełnosprawnością. Czasami uczy brajla i prowadzi szkolenia o komunikacji z osobami niepełnosprawnymi. Angażuje się w wolontariat. Niedawno odkryła nordic walking dla niewidomych.

– Jest Pani przede wszystkim autorką. Dla mnie jest to niezwykłe; można dziś zobaczyć, można zakupić „Tandem w szkocką kratę”, „Jak z białą laską zdobywałam Belgię”, „Moje podróże w ciemno”. To jest niesamowite. Taka kobiecość przelana na papier. Jak można pomóc komuś nie widząc, tłumacząc, gdzie jest dana droga, jak można nią dojść – to przecież jest po prostu niezwykłe. To jest to, co wyróżnia nas, kobiety. Przecież tylko my, kobiety tak potrafimy.

– Myślę, że my kobiety rzeczywiście potrafimy sporo i nieprzypadkowo mówi się, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Różne są sytuacje w życiu, w moim też. Myślę, że dla przyszłych lekarzy czy pracowników służby zdrowia takim ciekawym rozdziałem z mojej najnowszej książki może być „Korsykański zawrót głowy”. Opisuję moje podróże, a to jest jedyna podróż wirtualna. Z wykształcenia jestem romanistką, jako tłumaczka pomagałam rodzinie Polaka, który uległ wypadkowi na Korsyce, był w szpitalu, miesiąc w śpiączce, była to trudna sytuacja – kontakty z lekarzami, z pracodawcą, z ubezpieczycielem. Francuscy lekarze udzielali mi telefonicznie informacji na temat stanu zdrowia pacjenta, nie wiem, czy było to legalne czy nie, ale rodzina o to prosiła i cieszę się, że oni się otworzyli. Kiedy pacjent zaczął się wybudzać – było ważne, żeby rozumiał co się do niego mówi, miałam kontakt z panią anestezjolog, ćwiczyłyśmy przez telefon. Pani uczyła się po polsku takich słów jak „oddychaj”, podziwiałam ją za to, bo w języku francuskim nie wymawia się głoski „h”. „Ściśnij moją rękę” – to jej najdłużej zajęło. Przygotowałam mini rozmówki. Na początku nie wiedzieliśmy czy Grzegorz zachował umiejętność czytania. Musiałam się zastanowić, jakie słowa będą najbardziej przydatne w szpitalu. Było na przykład „czy chcesz pić”, „czy coś cię boli”. „podnieś prawą rękę”. To wszystko opisuję w korsykańskim rozdziale.
Sytuacji, gdy możemy komuś pomóc jest bardzo dużo, wystarczy być otwartym. Mnie też wiele osób pomaga. Jestem niewidoma, do pracy dojeżdżam z Jastrzębia Zdroju do Rybnika codziennie, więc pytam o numer podjeżdżającego autobusu, pod moją pracą są wykopy, więc dużo ludzi mi pomaga – cieszę się, że ja również mogę komuś pomóc.
Sytuacje, które niektórym wydają się niemożliwe opisuję też w „Tandemie w szkocką kratę”, to książka o mojej pracy i przyjaźni z panią profesor Marion Hersh z Glasgow, która zna 14 języków, tworzy wynalazki dla osób niepełnosprawnych, jest Żydówką, weganką i ma zespół Aspergera. Przylatuje w najbliższy poniedziałek, jedziemy w trasę –- Hajnówka i Poznań. Marion poprowadzi też warsztaty między innymi o komunikacji pomiędzy osobami autystycznymi a neurotypowymi. Wiele osób mówi: wy jesteście egzotycznym tandemem, to jest aż niemożliwe. Ale to jest możliwe i bardzo się cieszę, że miałam okazję ją poznać.

Pomysł, aby akurat na Uniwersytecie Medycznym organizować spotkania z osobami niepełnosprawnymi, jest doskonały. Świadczyła o tym zarówno duża frekwencja – w godzinach wieczornych, po całym dniu zajęć, jak i świetne reakcje, wybuchy śmiechu, oklaski, czasem skupiona cisza. Byli studenci starszych roczników, którzy pamiętają poprzednie spotkania, byli tacy co pierwszy raz – rozemocjonowani, przejęci. Pewnie po latach inaczej spojrzą na pacjenta z niepełnosprawnością w swoim gabinecie, a może nawet dzisiejszy wieczór wpłynie na wybór specjalizacji?

Spotkanie zakończyło się niezwykłym koncertem – na scenie wystąpiła Monika Kuszyńska, która zaśpiewała swoje największe przeboje, przeplatając piosenki opowiadaniem o swoich obawach, lękach przed występami na wózku, zawodach i radościach, doświadczeniach, jakie towarzyszyły jej po wypadku.

Zobacz galerię…

Ilona Raczyńska

fot. ŚUM
Data publikacji: 11.12.2015 r.

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również