II Spotkanie z Adrenaliną

Wśród publiczności wiele osób znanych z mediów i z uczelni katowickiej

W katowickim Teatrz Korez w ciepłe popołudnie 2 czerwca br. odbyło się arcyciekawe II Spotkanie z Adrenaliną. Organizatorzy przedsięwzięcia, czyli Kabaret „Drzewo a gada" i Uniwersytet Śląski (UŚ), postawili sobie za cel podnoszenie poziomu adrenaliny by zachęcić publiczność do działania i aktywności.

Na scenie pojawiły się osoby z różnego rodzaju dysfunkcjami, które na swym przykładzie wykazały, że niepełnolsprawność nie jest tożsama z biernością, a przeszkody, które napotykają nie muszą oznaczać rezygnacji z realizacji planów i marzeń.

Prowadził je ks. Jacek Wójcicki, twórca „Kabaretu Absurdalnego” oraz Kabaretu „Drzewo a gada”, występujący także w roli konferansjera. W spotkaniu, obok przedstawicieli władz UŚ, pełnomocników ds. osób niepełnosprawnych i instytucji zajmujących się wsparciem tych osób, przedstawicieli szkół ponadgimnazjalnych w Katowicach, wzięli udział zaproszeni goście i oczywiście zainteresowana, żywo reagująca publiczność, z wieloma osobami z niepełnosprawnością, znanymi z prowadzonej działalności w różnych dziedzinach życia kulturalnego, gospodarczego, sportowego…

Poczynając od słownikowej formułki wyjaśniającej termin adrenalina niepostrzeżenie publiczność dała się wręcz zaczarować kabaretowi Drzewo a gada. Patryk Laksa – prawdziwy frontman o niepospolitym poczuciu humoru, zaczął od razu od prawdziwego „górnego C” w monologu „Efekt znikającego kolana”.
Później było już tylko – jak u Hitchcocka – coraz wyżej, mocniej i weselej.

Niepełnosprawność to stan, z którym należy się pogodzić
Weronika Bujak, studentka II roku kulturoznawsta UŚ, w krótkim wystąpieniu powiedziała: – Studiowanie nie jest trudne, nawet w przypadku osób niepełnosprawnych, chociaż pełne barier, ale dzięki pomocy rodziców i życzliwym ludziom daję sobie radę. Też podróżowałam, byłam za granicą, m.in. w Wiedniu, Szkocji i nawet sama jeździłam do ośrodków, gdzie opiekowali się mną. Niepełnosprawność dla mnie nie jest problemem, to jest tylko stan, z którym muszę się pogodzić.

Każdy z nas jest inny, każdy ma swoje możliwości…
Drugi zaproszony gość Filip Pawlak emanował wprost energią. – Cieszę się – powiedział – że mogę się z Państwem spotkać i opowiedzieć o sobie i moim poglądzie na osoby z alternatywną motoryką i sensoryką, gdyż wolę takie określenie, niż osoby niepełnosprawne, które uważam za określenie pejoratywne, bo ja się nie uważam za niepełnosprawną osobę, a za osobę aktywną motorycznie. Kiedy myślałem sobie o temacie naszego spotkania, o adrenalinie, to przede wszystkim myślę o tym, że pasja do życia, pasja do robienia pięknych rzeczy, czy to w teatrze czy w jakiejkolwiek sferze naszego życia, jest niezależna od tego jaki się urodziłem. Nasze ciało, nasza dusza jest czymś jedynym i niepowtarzalnym, jest alternatywą względem każdego innego. Każdy z nas jest inny, każdy ma swoje możliwości i to, co jest w stanie osiągnąć. I cudownie, że ktoś na UŚ zaprasza ludzi zarażonych jakąś pasją, energią, żeby pokazywali, że się da: działać, produkować, tworzyć, śpiewać, tańczyć czy rozśmieszać ludzi. Natomiast czy ja wiem, czy częścią tego jest niepełnosprawność? W moim przypadku nie, gdyż jest to tylko brak lewej dłoni i robię w życiu całkiem sporo, gram, gram w teatrze, produkuję filmy i pracowałem kiedyś w radiu. Natomiast nie chciałbym dopuścić do sytuacji, w której moja niepełnosprawność stłaby się elementem dyskursu dotyczącego herosa, albo ofiary. Jeżeli chodzi o mój pogląd, to życie jest po prostu piękne, niezależnie od tego jacy się urodziliśmy i to od nas zależy, czy będziemy się śmiać, czy biadolić. Jestem przeciwny takiemu myśleniu, że osoba niepełnosprawna jest bohaterem, bo robi coś mimo wszystko. Nie, robi tak samo jak osoba wysoka, czy gruba. Oceniajmy ludzi po tym co robią, jacy są, inspirujmy się nimi, oceniajmy po ich czynach a nie po tym jacy się urodzili.

Nie nakładaj swoich wyobrażeń na temat funkcjonowania drugiej osoby
– Ja również nie uważam się za osobę niepełnosprawną powiedziała Anna Wandzel, dyrektor Śląskiego Oddziału PFRON. – Nie dzielę społeczeństwa na osoby sprawne i niepełnosprawne, raczej te otwarte i nie otwarte, z dystansem i bez dystansu, z poczuciem humoru – takim jak Patryk i bez poczucia humoru, osoby aroganckie i uprzejmie, leniwe i pracowite, i taki podział jest dla mnie najbardziej naturalny.
Relacje pomiędzy osobami sprawnymi i niepełnosprawnym, wszystkie doświadczenia, które zdobyłam, wynikające z tego, że byłam otwarta na różne grupy osób i te relacje między sprawną, niesprawną częścią społeczeństwa, w jakiś sposób mnie ukształtowały. Pierwszym ważnym doświadczeniem zawodowym było spotkanie w WTZ. Jako studentka miałam opracowywać programy rehabilitacji dla osób z upośledzeniem umysłowym i pamiętam chłopaka z zaburzeniami autystycznymi, który w pracowni kuchennej zajmował się osuszaniem talerzy. Starałam się dotrzeć do niego, zresztą tak mnie uczono „przyglądaj się drugiemu człowiekowi i wejdź w jego świat tak jakby był twoim światem”. Próbuję z nim nawiązać kontakt i mówię: „Ty sobie tak rozmawiasz z tymi talerzami, a co one do ciebie mówią?” I wtedy nastąpił mój pierwszy sukces terapeutyczny, gdyż udało mi się osobę z zaburzeniami autystycznymi wyrwać z jego kręgu, złapał ze mną kontakt wzrokowy i mówi: „Ależ pani psycholog talerze nie mówią…” Był to pierwszy kontakt, który nauczył mnie pokory.
Nie nakładaj swoich wyobrażeń na temat funkcjonowania drugiej osoby, bo tak naprawdę nie znasz jej ograniczeń i jej możliwości.
Kolejne doświadczenie: pracuję w UŚ i też pierwsze moje zdziwienie. Przychodzą studenci i pierwszym ich sformułowaniem w podaniach jest „jestem osobą niepełnosprawną”, czyli opisywanie siebie za pomocą niepełnosprawności. Dziwiło mnie to, że inteligentni ludzie w pierwszej kolejności wybierają taką formę opisu samego siebie, że uważają, iż to jest najważniejsze. To jak druga strona ma reagować skoro sama osoba niepełnosprawna zaczyna w ten sposób? Mam nadzieję, że to się teraz zmienia.

Trzeba nauczyć się akceptować siebie
Pod koniec spotkania bardzo ciepło i osobiście mówiła znana wszystkim wokalistka Monika Kuszyńska, która kilka dni temu powróciła z Konkursu Eurowizji w Wiedniu.
– Ktoś mi przypomniał, że niedawno była dziewiąta rocznica wypadku, chociaż mam wrażenie, że to było dawniej i to życie sprzed jest bardzo odległe. Mogę porównać to swoje życie „normalne” i to teraz „nienormalne”, które już stało się normalnym. W wieku 26 lat byłam piękną i młodą artystką, ale miałam wtedy wiele kompleksów, byłam smutną dziewczyną, świat wydawał się okrutny, a wszyscy ludzie dookoła zdawali się mnie nie lubić, generalnie dużo było we mnie strachu przed życiem. I nagle zdarzyło się coś, co mnie nagle wybiło z orbity. Pojawił się prawdziwy problem, z którym trzeba było się zmierzyć, poradzić sobie z nim. Nie było to łatwe, trwało mniej więcej trzy lata, kiedy doszłam do takiego momentu, że powiedziałam sobie: ja chcę żyć dalej. Trzy lata byłam skupiona na rehabilitacji, na egzystowaniu z myślą, że wszystko co zrobię w swoim życiu uzależniam od tego czy jeszcze będę chodzić. Na szczęście trwało to tylko trzy lata, bo mogło trwać znacznie dłużej, to odkładanie życia na potem. I cóż zaczęłam żyć. Niesamowite rzeczy się po drodze wydarzyły, ale najważniejsza rzecz jaką się nauczyłam to kochać siebie taką jaka jestem, akceptować siebie. Okazało się, że ja wcześniej tego nie miałam w sobie. Nie chcę tutaj dorabiać ideologii, że coś takiego musiało się wydarzyć. Oczywiście jest to sytuacja, która nas zmusza do pewnych rzeczy i paradoksalnie ułatwia odbicie się i powiedzenie sobie, że może być tylko lepiej. To co się mnie wydarzyło pomogło mi w dokonaniu zmian. Słuchając was dzisiaj, np. Patryka, uświadomiłam sobie, że do kochania siebie potrzebna jest bardzo duża doza dystansu, którego wcześniej nie miałam.
Jeżeli mówimy o tych metkach, że ja i moi przedmówcy nie czujemy się niepełnosprawni, bo o tym świadczy nasze życie, sposób w jaki żyjemy. Gdybym ja się czuła niepełnosprawna to prawdopodobnie siedziałabym w domu. I oczywiście przez pewien czas tak się czułam, ale zrozumiałam, że to jest ograniczenie w mojej głowie, że świat mnie nie zatrzyma, jeśli ja na to nie pozwolę. Skoro jesteśmy w mniejszości, a chcemy żeby ten świat jednak respektował nasze prawa, bo są one trochę inne, bo potrzebujemy pewnych udogodnień, to musimy to manifestować. Ja pomyślałam, że jestem jedyną artystką na wózku w tym kraju i ludzie też mi to uświadomili, że dzięki temu mogę bardzo dużo zdziałać. Każdy z nas ma w sobie wartość, którą po prostu musi odkryć i każdy ma swoją rolę do spełnienia w tym życiu.
Ja wózek uczyniłam swoim atutem, bo świat w tej chwili jest tak jednorodny w pewnych sferach, chociażby w sztuce mainstreamowej, bo wszystkie kobiety zaczynają wyglądać tak samo, bo wszyscy muszą być piękni i młodzi i mieścić się w kanonie. Zauważam, że wreszcie robi się odwrót od tego. I uważam, że każdą inność można przekuć w zaletę.

Na zakończenie wystąpili uczniowie klas integracyjnych Gimnazjum nr 1 w Bytomiu w etiudzie teatralnej „Co jest prawdą?”. Opowiada ona o stereotypowym postrzeganiu osób z niepełnosprawnością, a także o potrzebie samodzielności i niezależności.

Spotkanie to uzmysłowiło uczestnikom, że przeszkody, które spotykamy mogą być, początkiem zmian, które sprawią, że życie stanie się interesujące i pełne fascynujących wydarzeń. Największe bariery mamy w swoich głowach lecz ich pokonanie uwalnia ogromne pokłady pozytywnej energii i motywuje do podejmowania nowych wyzwań. To był solidny zastrzyk adrenaliny!

Dziękując gospodarzom za gościnę dwójka prowadzących zaprosiła na następne spotkanie z adrenaliną. – Mam nadzieję – powiedziała Gabrysia Wilczyńska z Biura ds. Osób Niepełnosprawnych UŚ, że przekazaliśmy chociaż cząstkę tego co chcieliśmy pokazać, czyli motywatora do tego, żeby działać, żeby nie przejmować się mniejszymi i większymi problemami tylko robić swoje. Spełniać swoje marzenia, realizować swoje pasje.

Zobacz galerię…
Tekst i fot. Iwona Kucharska
Data publikacji: 11.06.2015 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również