Jestem dumna ze swoich podopiecznych

Jestem dumna ze swoich podopiecznych

Z Anną Krasnodębską-Okręglicką ze Śląskiego Centrum Rehabilitacji i Edukacji Stowarzyszenia „Arteria" w Katowicach rozmawia Ewa Maj.

– Czym zajmuje się Państwa stowarzyszenie?

– Trzon naszego działania to edukacja osób z niepełnosprawnościami. W naszej siedzibie znajdują się dwie główne pracownie, jedna, którą ja prowadzę ma profil interdyscyplinarny i plastyczny. Drugą opiekuje się moja koleżanka i jest to pracownia komputerowa, ale też edukacyjna.

– Kim są Państwa podopieczni?

– To są dorosłe osoby z niepełnosprawnością intelektualną z terenu Katowic. To stowarzyszenie powstało dla osób, które nie miały w orzeczeniu skierowania do warsztatu terapii zajęciowej lub już spędziły na tej placówce ileś lat i po prostu zakończyły tę współpracę.

– Jak przebieg mają prowadzone zajęcia?

– Zajęcia trwają 6 godzin dziennie, od 8 do 14 i trochę mogą kojarzyć się ze szkołą, bo mają taki system stały, czyli są zajęcia i są przerwy. Oczywiście jest tutaj inaczej, bo to są osoby dorosłe i na pewno jest przyjemniej, bo nikt nie jest oceniany. Nie ma sprawdzianów i innych takich rzeczy, po prostu spędzamy razem czas. Jako instruktorzy dbamy o to, żeby nasi podopieczni rozwijali się pod względem manualnym, bo mają z tym często problemy oraz pod względem intelektualnym, twórczym i kreatywnym. Staramy się, aby zajęcia były dla nich jak najbardziej atrakcyjne, ale równie ważne jest przebywanie w grupie, towarzystwo innych osób, przyjaźń, kontakty z drugim człowiekiem, możliwość rozmów i wspólnych imprez. Takie zwyczajne, codzienne życie, zwyczajne relacje, których każdy z nas potrzebuje.

– Gdzie odbywają się zajęcia?

– W naszej siedzibie na ulicy Francuskiej spędzamy większość czasu, ale dbamy o to, żeby jak najwięcej wychodzić z podopiecznymi. Zależy nam żeby wszyscy rozwijali się społecznie, normalnie tak, jak pełnoprawni obywatele uczestniczyli w życiu kulturalnym.
Wychodzimy najczęściej do Pałacu Młodzieży w Katowicach na przeróżne zajęcia. Korzystamy z zaproszeń Pracowni Ceramiki, przychodzimy na zajęcia filmowe do Pracowni Medialnej. Chodzimy również na zajęcia z dogoterapii, które prowadzi Pracownia profilaktyki i współpracy ze środowiskiem, z zooterapii, które są organizowane wspólnie z chorzowskim ZOO. Teatr, kino oczywiście też w Pałacu, ale zdarza nam się chodzić do Filharmonii oraz co jakiś czas do kina, do teatru w mieście. Tak, że naprawdę dużo się dzieje.

– Jak długo już Pani pracuje w Centrum „Arteria”?

– Prowadzę tę grupę już od siedmiu lat. Na początku to byli ludzie w wieku powyżei dwudziestu lat do czterdziestu paru, po szkole specjalnej. Ale mijają lata, my się starzejemy, nasi podopieczni również. Coraz częściej mają np. kłopoty z motoryką i u niektórych to się pogłębia. Jest nam trudniej się poruszać po mieście i nie mówię tutaj o osobach, które poruszają się na wózku, bo takiego podopiecznego również mamy. W tym przypadku zależy to od naszych możliwości, czyli od tego, czy ja zwyczajnie dam radę pchać wózek. Również chodzi o inne przypadłości. O to, że ktoś po prostu ma kłopoty z chodzeniem, różne bóle, permanentne drżenie kończyn i to mu utrudnia chodzenie. Takie kłopoty utrudniają życie. Musimy już brać to pod uwagę, zwłaszcza w czasie zimy czy złej pogody. A my, jako opiekunowie, musimy zapewnić bezpieczeństwo podopiecznym i za nich odpowiadamy. Niektórych trzeba po prostu wziąć pod ramię i prowadzić, bo bywa ślisko, nierówno. Z czasem ich i tak nienajlepsza kondycja fizyczna staje się coraz gorsza, szybciej się męczą i odległości, które kiedyś nie były zbyt wielkie, stają się już problematyczne. Osoby z niepełnosprawnością intelektualną często mają liczne schorzenia sprzężone, są słabsze fizycznie i mniej odporne na choroby. Musimy więc to uwzględniać.

– Jak można sobie z tym poradzić?

– Zimą prowadzimy więcej zróżnicowanych zajęć na miejscu. To, że jestem plastykiem nie oznacza, że prowadzę tylko zajęcia plastyczne. W pracy z takimi osobami trzeba dawać z siebie dużo więcej. To jest pewna misja i każdy kto chce pracować z osobami z niepełnosprawnością intelektualną musi to sobie uświadomić. Tutaj trzeba śpiewać, tańczyć i uruchomić wszystkie swoje talenty i możliwości jakie się posiada. Opiekujemy się grupą liczącą 20 osób i jesteśmy tylko dwie, więc musimy umieć i chcieć robić wszystko. Korzystamy także z wolontariatu, najczęściej podczas wyjść. Zdarzają się studenci psychologii, AWF-u czy np. z Akademii Muzycznej, którzy prowadzą zajęcia muzyczne. Musimy być trochę psychologami, bo pracujemy z ludźmi, a zdarzają się także między nimi różne interakcje emocjonalne – miłości, niechęci, itp. Mają takie same potrzeby jak my wszyscy, również seksualne. Potrzebują miłości, przyjaźni i bliskości, ciepła. Bywają z tego powodu różne problemy i najgorzej jest kiedy dwie dziewczyny zakochują się w jednym chłopaku. Trzeba to wtedy jakoś rozwiązać. Najbardziej jednak doskwierają im smutki i trudy życia, nieszczęścia, rodzinne problemy w relacjach oraz świadomość własnych ograniczeń.

– Nie uważa Pani, że oni tutaj przebywają pod pewnego rodzaju parasolem, pod ochroną?

– Pobyt tutaj jest swego rodzaju alternatywną rzeczywistością. Jak się kończy szkołę specjalną, to co dalej? Ofert pracy jest bardzo niewiele, a dobrze by było, żeby w tym życiu coś się działo, aby nie siedzieć w domu. My jako stowarzyszenie staramy się bardzo pomóc im w tym codziennym funkcjonowaniu. Oprócz zajęć artystycznych i edukacyjnych jest nauka codziennej obsługi, samowystarczalności. Często są otoczeni miłością rodzicielską, ale rodzice bywają nadopiekuńczy i we wszystkim ich wyręczają. Tymczasem podopieczni potrzebują przecież tego, żeby w miarę możliwości radzić sobie samodzielnie.

– Czy robicie coś, żeby zdobyli samodzielność, niezależność?

– Współpracujemy z różnymi organizacjami i np. umożliwiamy im pracę. Już trzecia osoba spośród naszych podopiecznych jest zatrudniona. Bardzo się cieszymy kiedy dają radę.

– Ta grupa podopiecznych jest cały czas taka sama?

– Grupa się zmienia. Zdarza się, że ktoś odchodzi z jakichś powodów życiowych, np. przeprowadza się czy traci jakiegoś członka rodziny i zmienia się jego sytuacja. Chociaż większość naszych podopiecznych jest z nami od początku. Czasem ktoś sam zmienia placówkę, choćby z ciekawości i to jest normalne. To jest dla nich ważne, bo część z nich samodzielnie może do nas dotrzeć, a część wciąż muszą przyprowadzać rodzice. Nie mamy możliwości dowozić podopiecznych z miejsca zamieszkania do placówki.

– Czy ta praca daje Pani satysfakcję?

– Jestem dumna ze wszystkich naszych podopiecznych. Ze wszystkich sukcesów artystycznych, których mamy wiele. Jednak przede wszystkim tu sukcesem są te zwyczajne rzeczy, bo często nad – wydawałoby się – prostymi rzeczami pracujemy bardzo długo, nawet parę lat. To bardzo cieszy, kiedy na przykład osoba mało kontaktowa, nie wchodząca w żadne relacje, zaczyna po trzech latach mówić do innych po imieniu, zaczyna kogoś lubić, zaczyna się uspołeczniać i funkcjonować w grupie. Ogromnym sukcesem jest nauczenie kogoś samodzielnego poruszania się po mieście – chodzenia bez opiekunów itp. My, osoby zdrowe, nie zdajemy sobie sprawy jak wiele czasem trzeba wysiłku, aby wykonać taką małą, niepozorną czynność. Powinniśmy bardziej doceniać to, co mamy.

Zobacz galerię…

Data publikacji: 06.03.2017 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również