Niepełnosprawność nie zaraża

8 maja br., uczniowie Gimnazjum nr 11 w Tychach kolejny raz odwiedzili Ośrodek Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczy Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym tamże. To efekt wewnętrznego projektu Magdaleny Dmowskiej i Ewy Witańskiej mającego na celu integrację pełnosprawnych i niepełnosprawnych gimnazjalistów we wszystkich rodzajach aktywności społecznej.

Wychowankami ośrodka są dzieci i młodzież w wieku od 3 do 25 roku życia z głęboką niepełnosprawnością intelektualną oraz upośledzone umysłowo w stopniu umiarkowanym i znacznym ze sprzężeniami.

Teatr dziur
W poniedziałek przedmiotem wspólnych działań były warsztaty teatralne. Najpierw scenografia – każdy musiał przedstawić swoją osobowość za pomocą wycinków z gazy tworząc wizytówkę. Grupa pracowała w parach gimnazjalista-wychowanek ośrodka. Z białych rękawiczek zostały wykonane odpowiednie pacynki i przez otwory w przygotowanym parawanie każdy mógł za pomocą pacynki przedstawić to, co potrafił. Było to o tyle ciekawe, że aktorzy byli ukryci, mogli zaprezentować cokolwiek. Niepełnosprawny z przykurczoną ręką, niewidzący, albo niemówiący mógł z partnerem z gimnazjum działać niemal dowolnie. Zaskakujące efekty, ciekawe zajęcia.

Symbioza
Projekt zakłada obopólne korzyści – niepełnosprawni wychowankowie ośrodka mają okazję poznać rówieśników spoza wąskiego kręgu znajomych, obserwować ich zachowania społeczne w różnych sytuacjach, nawiązać nowe przyjaźnie, natomiast młodzież sprawna pozna trudności i możliwości osób z niepełnosprawnością, będzie miała możliwość sprawdzenia siebie w roli wolontariusza, a w efekcie zweryfikowania własnych życiowych priorytetów.
– Widzę, jaki jest postęp – mówi Ewa Witańska, pedagog z Gimnazjum nr 11. Na początku wszystkie wskazówki były konieczne – musisz pomóc się ubrać, musisz pomóc usiąść. Dziś jest to niepotrzebne, uczniowie wiedzą co mają robić. Wspólnie się śmieją, robią sobie zdjęcia, opowiadają różne rzeczy. Może przyjaźń to nie jest odpowiednie słowo, ale na pewno nasi uczniowie cieszą się, że tam idą, a dzieci z ośrodka, że coś się dzieje i widzą kogoś znajomego. Czują się bezpiecznie. Nasi już wiedzą, że np. trzeba pomóc napić się herbaty, pomóc zjeść ciastko. Teraz wszystko przebiega w sposób naturalny, obie strony wiedzą jak się zachować, czego się spodziewać.

Kto korzysta?
Ewa Witańska zauważyła, że wielu uczniów gimnazjum ma niską samoocenę. Niektórzy czują się niedowartościowani, mniej kochani.
– W ośrodku są potrzebni. Wycofani, z nastrojami depresyjnymi tam, paradoksalnie, nauczyli się śmiać, bo dzieci z ośrodka są radosne, to jest żywioł. Gimnazjaliści zadają sobie pytanie: dlaczego ten chłopak na wózku ma tyle radości w sobie? I znajdują odpowiedź – bo potrafi docenić to, co ma. Trzeba nabrać dystansu do siebie i problemów swego dojrzewania, dystansu do własnych kłopotów, które nie są prawdziwymi problemami. Dzieci z ośrodka mają o wiele większe zmartwienia a mimo to, potrafią się cieszyć. Na pewno korzyść jest obustronna. Uczymy się zrozumieć nas samych, wychodzimy stamtąd naładowani energią, uśmiechnięci.

Wyjść z izolacji
W ośrodku, w sześcioosobowej grupie Magdaleny Dmowskiej, pedagoga i terapeuty, uczy się chłopiec z zespołem Downa, inni z porażeniem mózgowym, niechodzący, niewidomi, głusi. Są w różnym wieku, bo etap edukacyjny może być wydłużony o tyle lat, ile potrzeba, nawet do 21 roku życia. Wymaga to różnorodnych form działania i dostosowania warunków.
– Od 16 lat spotykamy się z uczniami z gimnazjum dwa razy w miesiącu – mówi Magdalena Dmowska. Pomysł wziął się stąd, że 16 lat temu głośne były hasła integracji i pojedynczych uczniów niepełnosprawnych zabierało się do normalnej szkoły, włączało w życie szkolne i …okazywało się to zazwyczaj totalną porażką. Te dzieci nie potrafiły się tam odnaleźć, były zastraszone zakompleksione, przytłumione otoczeniem. Z kolei nasza placówka była odizolowana, byliśmy trochę dziwakami za ogrodzeniem, nikt nie wiedział, ani jak te dzieci wyglądają, ani co się tu odbywa. Wpadłyśmy z ówczesną dyrektor na pomysł, aby się jakoś pokazać w lokalnym środowisku. Najpierw zaprosiłyśmy jedną grupę sprawdzonych uczniów i tak już pozostało. Zawsze są to małe 6-7 osobowe grupy. Muszą to być spotkania jeden na jeden, aby nasz uczeń miał wsparcie w osobie zdrowej, a jednocześnie był tym motorem napędowym dla zdrowego ucznia.

Integracja w szkole?
Magdalena Dmowska: – Jestem przeciwniczką integracji typowo szkolnej, gdzie bierze się jedno lub dwoje dzieci upośledzonych do normalnej klasy. Jest tam narażone na nie takie jak by się chciało procesy społeczne, nie ma osoby, która wszystko modeluje, kontroluje. Dziecko jest wrzucone na głęboką wodę. Nigdy nie widziałam pozytywnych efektów takiej integracji. W ośrodku jest czas na rehabilitację, naukę, pielęgnację, posiłki. Dziecko ma opiekę specjalistyczną, a jednocześnie ma udostępnioną możliwość integracji ze zdrowym rówieśnikiem i to przynosi efekty. Takie dziecko wie, że funkcjonują zdrowi ludzie w inaczej zorganizowanym świecie, ale przecież wszystko możemy robić razem, o ile ktoś będzie miał nad tym pieczę. Znam przykłady moich uczennic, które poszły do szkoły integracyjnej, miały nawet nauczyciela wspomagającego, który przychodził na 45 minut i sobie szedł, a dziecko trzeba było znieść po schodach razem z wózkiem inwalidzkim albo w pampersach siedziało na zajęciach, bo nie miał kto w czasie przerwy się nim zająć. Po roku takiej integracji ci uczniowie wracali do nas. Jak sobie wyobrazić w masowej szkole dzieci z porażeniem mózgowym, których rehabilitacja wymaga dziennego ułożenia w trzech pozycjach? Jak sobie wyobrazić toaletę dziecka z porażonymi rękami lub jego śniadanie, bo przecież trzeba je nakarmić? To są normalne rzeczy, przez które jednak w normalnej szkole nie da się przebrnąć.

Bez improwizacji
Magdalena Dmowska ma wszystko bardzo przemyślane, to jej autorski projekt. Zawsze na początku roku pisze program integracji i planuje zajęcia. Nie wchodzi w sfery skomplikowanej edukacji, ale planuje warsztaty muzyczne, taneczne, plastyczne.
– Początki są trudne – opowiada terapeutka. – Nasi są przyzwyczajeni, szybko akceptują warunki. Zdrowa młodzież potrzebuje znacznie więcej czasu. Często jest to dla niej szok. Wiele osób odpada, nie przychodzi ponownie, bo widok niepełnosprawnego jest dla nich zbyt szokujący. Najwytrwalsi przechodzą metamorfozy i często jest to widok wzruszający, wart każdego poświęcenia. Czasem nawiązują się tak bliskie więzi, że wielu przychodzi nadal, mimo że są już licealistami, studentami, a nawet zdarzyło się że jedna z osób podjęła tu pracę. Ja tę młodzież znam. Widzę jak zachowuje się tu na początku, we wrześniu, a jak w czerwcu; następują przełom, akceptacja, niepełnosprawność przecież nie zaraża, nie jest wstydem wytrzeć usta kilka lat starszej osobie.

Zobacz galerię…

Marek Ciszak
fot.: archiwum Gimnazjum nr 11 i OREW w Tychach

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również