Z Gdańska popłynęła nadzieja

Konferencję zorganizowano w ciekawej scenerii Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego

W wygłoszonym podczas konferencji „Nic o nas bez nas" Apelu Gdańskim zawarto niemal wszystkie oczekiwania współczesnych niepełnosprawnych Polaków.

Wszyscy, łącznie z przedstawicielami władz centralnych, mają nadzieję, że dzięki tej inicjatywie i szerszej dyskusji na temat potrzeb, uda się wkrótce opracować strategię wdrażania Konwencji o prawach osób niepełnosprawnych. Jeśli to się powiedzie, pozostanie nam tylko gonić zachodnie standardy.

Zorganizowana przez Polskie Forum Osób Niepełnosprawnych, Miasto Gdańsk, Unię Metropolii Polskich i Stowarzyszenie Gdański Obszar Metropolitalny konferencja, która odbyła się w kwietniu w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, przyciągnęła przedstawicieli środowisk niepełnosprawnych z całego kraju. Z samych jej zapowiedzi jasno klarował się jej cel – debata na temat wdrożenia zapisów konwencji „na serio”. Bo wiele z nich wciąż pozostaje pustymi zapisami.

Już na wstępie okazało się jednak, wbrew oczekiwaniom pesymistów, że sytuacja części osób niepełnosprawnych ulega z roku na rok poprawie. Co oczywiście nie oznacza, że przed naszym krajem nie stoi masa zadań do wykonania.

Coraz lepsze statystyki

Przemawiający jako pierwszy Janusz Erenc z Uniwersytetu Gdańskiego zaprezentował optymistyczne wyniki badań urzędników gdańskiego magistratu, zgodnie z którymi sytuacja niepełnosprawnych w stolicy Pomorza z roku na rok się poprawia. Dane zebrane z końca 2013 r. porównano z zebranymi w 2000 r. Jak się okazało, przez te kilkanaście lat liczba niepełnosprawnych, którzy twierdzą, że nie są w stanie podejmować pracy zawodowej spadła aż o 29 proc. (z 67 do 38 proc.).

– Zmienia się pewien rodzaj myślenia. Nie tylko wśród osób niepełnosprawnych, ale również w ich otoczeniu – komentował naukowiec. – One same natomiast systematycznie podnoszą swoje kwalifikacje. Coraz więcej z nich ma wykształcenie wyższe. W Gdańsku już nawet 24 proc. Bardzo zmalała za to liczba tych z wykształceniem podstawowym i zawodowym. Już w latach 90. było wiadomo, że osoby pokrzywdzone przez los zatrudnia się głównie do prac mniej złożonych. Często gdzieś na obrzeżach głównej produkcji czy usług firm. Teraz odgrywają one natomiast coraz bardziej kluczowe role w tych firmach.

Kontynuując omawianie wyników badań Janusz Erenc zaznaczył, że co prawda rodziny z osobami niepełnosprawnymi wciąż statystycznie mają mniej komputerów niż przeciętne polskie rodziny (74 proc.), jednak w Gdańsku jest ich już aż 58 proc., podczas gdy 13 lat wcześniej było to tylko 10 proc.

Maleje za to liczba osób niepełnosprawnych, które żyją w licznych rodzinach. – To osamotnienie martwi, ponieważ ono rośnie wraz ze wzrostem niepełnosprawności – mówił Erenc. – Aż 54 proc. niepełnosprawnych w Gdańsku mieszka samotnie albo tylko z jedną osobą. Natomiast patrząc na stopień niepełnosprawności to wśród tych z I stopniem takich osób mieszkających samotnie lub tylko z jedną osobą jest aż 78 proc. To trudne i zastanawiające zjawisko. Pokazuje też jak bardzo potrzebna jest praca na rzecz niepełnosprawnych.

Ze statyk wyłania się też niestety kilka smutniejszych wniosków. Nie poprawia się znacząco stan majątkowy osób z dysfunkcjami i nie rośnie liczba wind w budynkach (mamy ich 10 razy mniej niż w Hiszpanii). Mimo to naukowiec, podsumowując badania, upatruje wielką szansę dla niepełnosprawnych na obecnym etapie rozwoju Polski. Jego zdaniem to może być przełomowy okres.

Potrzeba rehabilitacji

Ważnym elementem konferencji ji w Teatrze Szekspirowskim były panele dyskusyjne, podczas których wygłoszono wiele apeli, wyznań, porad, ale i pokrzepiających przykładów na to, że z każdą dysfunkcją da się żyć.

Chorująca od 20 lat na stwardnienie rozsiane Bożena Siuda opowiedziała wzruszającą historię swojego życia, w którym udało jej się wychować szóstkę dzieci. A zachorowała jeszcze przed 29. urodzinami. Dziesięć lat później stwardnienie przykuwało ją do łóżka, a ból odbierał siły do jedzenia. Kiedy zaczęła chodzić o kulach, na ulicach wyzywano ją od alkoholiczek. Jej dzieci przychodziły do domu zapłakane, gdyż koledzy i koleżanki śmiali się z ich mamy. Mimo to nie poddała się, choć nie zawsze była w stanie choćby podnieść łyżkę. Zaczęła udzielać się społecznie, została przewodniczącą gdańskiego koła Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego. Zdała maturę, została pracownikiem socjalnym, zrobiła licencjat na uniwersytecie, a następnie uzyskała tytuł magistra pedagogiki społecznej. Jednak było jej mało, więc dodatkowo ukończyła studia podyplomowe z mediacji sądowych. Uwierzyła w siebie i dodatkowo natchnęła do rozwoju własne dzieci.

Rodzina okazała się zresztą dla niej największym wsparciem. Mąż, dzieci oraz dziewięcioro wnucząt. – Przyjeżdżają do mnie kiedy słabo się czuję – wzdychała Bożena Siuda, gdy przed publiką łamał jej się głos. – Czasem jest naprawdę ciężko. A dla chorych leżących, do których ja też należałam, w tej chwili nie ma rehabilitacji domowej, więc tym bardziej potrzebują wsparcia. Rodzina jest wszystkim. Były okresy, że mój mąż musiał robić w domu wszystko, łącznie z opieką nade mną i zmienieniem mi pieluch.

Na koniec swojej wzruszającej przemowy przewodnicząca gdańskiego koła zwróciła uwagę na niedoceniany problem rehabilitacji, której wciąż brakuje chorującym na SM. Podała przykład swojej koleżanki, która mieszkając na drugim piętrze nie ma możliwości samodzielnego wyjścia na zewnątrz, a opiekunka może odwiedzić ją tylko rano i wieczorem. Dzień i noc musi spędzać sama, przykuta do łóżka. – My jesteśmy! – podniosła głos Bożena Siuda. – Nawet osoby unieruchomione chcą czasem opuścić dom. Potrzebują też pomocy w funkcjonowaniu we własnym domu. Trzeba dać im jakiekolwiek wsparcie, by zaczęły walczyć.

Turystyka rehabilitacyjna to udręka

Inną skłaniającą do refleksji historią była ta opowiedziana przez Marię Król, przewodniczącą Zarządu Polskiego Forum Osób Niepełnosprawnych „Niepełnosprawność – nowe spojrzenie”, która niemal 30 lat temu urodziła w Krakowie wcześniaka, u którego rozwinął się zespół porażenia mózgowego. Cierpi on na wiele dysfunkcjo związanych z uszkodzeniem mózgu.

– Nawet w Krakowie nie mogłam znaleźć mądrego podejścia do dzieci z porażeniem mózgowym – wspominała Maria Król. – Byłam lekarzem, więc bolało mnie to jeszcze bardziej niż tylko jako matkę i potrafiłam pragmatycznie to ocenić. To zmusiło mnie do tego, żeby w Zamościu stworzyć zespół ludzi, który będzie walczył o normalne życie dla tych dzieci. Nie żeby tylko jeździły na turnusy. Nie żeby były cały czas pacjentami. Tylko żeby były normalnymi dziećmi, które się rozwijają – głównie w oparciu o system edukacji, wzbogacony rehabilitacją.

Jak dodała lekarka, w naszym kraju muszą zmienić się standardy w służbie zdrowia. Jej zdaniem lekarze i rehabilitanci powinni bazować na metodach opartych o nowe badania naukowe. Powinni uczyć się oceniać stopień zdrowia pacjenta, podczas gdy teraz niemal nikt od nich nie wymaga wysokiej jakości leczenia i skuteczności rehabilitacji.

– Turnusy, stała opieka nad dzieckiem i chodzenie po gabinetach, czyli tzw. turystyka rehabilitacyjna to udręka dla rodziców – mówiła Maria Król. – Rodzice niepełnosprawnych dzieci powinni żyć tak jak rodzice zdrowych dzieci. Normalnie. Dziecko ma jechać do szkoły lub przedszkola, wracać stamtąd i w tym czasie dostawać tam wszystko, co jest mu niezbędne. To jest jedyne zdrowe podejście. A nie robienie z tych osób kogoś, kto wiecznie wędruje po gabinetach.

Edukacja jest kluczem, zwłaszcza włączająca

Ewa Wapiennik-Kuczbajska z Akademii Pedagogiki Specjalnej sporo mówiła o Konwencji ONZ o prawach osób niepełnosprawnych, którą Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło w 2006 r. i którą Polska ratyfikowała w 2012 r. Jej zdaniem ten dokument nie wystarcza, gdyż aby sytuacja się poprawiła, należy postawić na zwiększenie dostępu do edukacji i zindywidualizowane wsparcie.

– Mam na myśli w wielu przypadkach również studia, późniejsze kształcenie dorosłych i coś, co umownie nazywamy kształceniem przez całe życie – podkreśliła. – W Strategii Rozwoju Kapitału Ludzkiego nasz rząd wyznaczył cel, by 50 proc. uczniów z niepełnosprawnością kształciło się w ogólnodostępnych szkołach. Statystycznie jesteśmy już blisko osiągnięcia tego celu. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Jak wynika bowiem z opracowań, zdecydowanie łatwiej organizować tę edukację na niższych etapach kształcenia. W szkołach podstawowych osiągnęliśmy już poziom 60 proc. Jednak im wyższy poziom kształcenia, tym ten procent jest niższy. Spada on też wraz ze wzrostem stopnia niepełnosprawności. Dotyczy to w szczególności dzieci i młodzieży z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym i znacznym oraz z niepełnosprawnościami sprzężonymi. Ponad 70 proc. z nich wciąż uczy się w szkołach specjalnych. I ta tendencja wzrasta.

Maciej Barański, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 44 w Gdańsku, która jako jedna z pierwszych placówek w kraju rozpoczęła nauczanie integracyjne, zwrócił natomiast uwagę na to jak bardzo współczesne szkoły muszą być elastyczne. – Dzieci, które trafiają do naszej szkoły, są bardzo różne – zaznaczył. – Staramy się zatem, aby zapewnić im jak najwięcej terapii i różnego rodzaju pomocy. Musimy dostosować się do każdego dziecka. To wymaga elastyczności i olbrzymiego poświęcenia ze strony pedagogów, ale chcielibyśmy to robić jak najlepiej.

Dariusz Majorek, dyrektor Pomorskiego Oddziału PFRON, który cierpi na dziecięce porażenie mózgowe, powołał się natomiast na swój przykład w kontekście zachodzących zmian w edukacji. – Kiedy rozpoczynałem edukację w 1979 r. po zerówce moi rodzice uparli się, żebym nie trafił do szkoły specjalnej. Jestem przykładem tego, że powinniśmy jak najwięcej mówić o edukacji włączającej. Moja rywalizacja w klasie, nawet bicie się z rówieśnikami, a nierzadko i łzy z powodu nieuczestniczenia w różnych projektach, bardzo wpłynęły na moją osobę. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie mądrość moich rodziców – wspominał. – Natomiast kiedy rozpoczynałem studia w 1991 r., dziekan mojego wydziału mówił, że wydział znajduje się w Sopocie, trzeba iść pod górę i mogę sobie nie poradzić. Mam nadzieję, że dziś już nikt takich argumentów nie słyszy. Ja nawet zazdroszczę obecnym niepełnosprawnym studentom, gdyż ja rozpoczynając studia nie miałem finansowego wsparcia. Wszystko się już bardzo zmieniło. Kiedy rozpoczynałem pracę w PFRON w 2002 r. na Pomorzu takie wsparcie miały tylko 222 osoby. Rok temu było to już 1420 osób. To jest sukces polskiego systemu.

Dyrektor Majorek widzi też jednak, że nie wszystko jest idealne. Martwi go m.in. dostępność do nauki na poziomie licealnym, zwłaszcza u osób z głębokimi niepełnosprawnościami. Innym problemem jest też obawa części studentów przed aktywnością zawodową. Ważne jest – nie tylko w perspektywie osób niepełnosprawnych – przystosowanie edukacji zawodowej do rynku pracy. – Z pewnością więc jeszcze wiele przed nami – podsumował swoją wypowiedź.

Dać szansę na samodzielność

Dariusz Mokosa, który od 38 lat siedzi na wózku inwalidzkim i jest ojcem czwórki dzieci, wrócił do przeszłości, gdy w ówczesnym PRL-u nie miał niemal żadnych szans na podjęcie normalnej pracy. Jak podkreślił, sytuacja niepełnosprawnych już jest znacznie lepsza, gdyż mogą się oni uczyć w powszechnych szkołach, studiować i podejmować zatrudnienie w wielu gałęziach gospodarki. Zaznaczył jednak, że pojęcie „niezależne życie” należy traktować zgodnie z powstałą ponad 60 lat temu w USA konwencją, na mocy której państwo wprowadza programy pozwalające się usamodzielnić. – Polska nie ma takiego programu – zauważył. – Jako ekspert ONZ zostałem wyznaczony do zadania stworzenia takiego centrum. I jedno jedyne w Polsce centrum niezależnego życia rzeczywiście powstało. Mamy jednak w kraju wiele stowarzyszeń, które mogłyby utworzyć podobne ośrodki. Musimy stworzyć jednak najpierw zręby takiego państwowego programu, żeby one powstały.

Mokosa dodał, że Konwencja o prawach osób niepełnosprawnych jest wielkim krokiem, który ułatwi funkcjonowanie niepełnosprawnym, lecz Polska musi szybciej wdrażać jej zapisy. Według niego w niektórych sektorach mamy tu jeszcze wiele niedociągnięć.
– Dostrzegam zwłaszcza potrzebę szkolenia asystentów osób niepełnosprawnych – mówił. – Różne struktury powinny finansować wdrożenia tych asystentów. A są tego typu programy międzynarodowe, które można przenieść do Polski. Dzięki temu my niepełnosprawni moglibyśmy wynająć sobie takiego asystenta i to my bylibyśmy dla niego pracodawcami. Bo to byłaby usługa. Jakość tej usługi musimy sobie jednak najpierw zagwarantować. – Ważna jest również dezinstytucjonacja, czyli zmiana systemu, choćby w zakresie przekazywania osób z problemami do domów opieki – kontynuował Mokosa. – Nad nimi państwo roztacza opiekę, ale też w pewien sposób odbiera im niezależność. Niektóre kraje, które przed nami przyjęły konwencję ONZ, doprowadziły do stuprocentowej likwidacji potężnych domów opieki społecznej. Nie mówię, żebyśmy też tak od razu zrobili, bo jeszcze nas na to nie stać, jednak stać nas na przejęcie przez gminy obowiązku wdrażania programu mieszkań chronionych. Jeśli mieszka w nich 3-5 osób, to są one zarządzane znacznie lepiej niż domy opieki. Te osoby wybierają swoich kierowników i zarządzają swoimi usługami rehabilitacyjnymi. Kraje skandynawskie i USA pokazały, że to bardzo skuteczne metody.

Wszyscy odpowiadamy za konwencję

O ważnej roli Konwencji ONZ o prawach osób niepełnosprawnych przekonywał również Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych. Jak twierdzi, kluczowa w procesie jej wdrażania jest jak najszersza dyskusja i uporządkowanie kolejnych etapów działań. Posługując się przy tym pojęciem „mapy drogowej” wskazywał, że jesteśmy dopiero na początku wcielania w życie zapisów, które odmienią życie milionów polskich niepełnosprawnych.

To właśnie Duda dostarczył w imieniu rządu do siedziby ONZ w Nowym Jorku podpisany dokument o ratyfikacji przez Polskę konwencji. To także osoba, która sporo nad nią pracowała i starała się wskazać przepisy, które dzięki temu dokumentowi należy zmienić. Dlatego szczególnie ważny podczas konferencji był jego głos, gdy mówił, że teraz potrzeba wysiłku władz różnego szczebla, stowarzyszeń i przede wszystkim pomocy samych niepełnosprawnych.

– Ani rząd, ani samorząd, ani organizacje pozarządowe, tylko każdy z nas jest odpowiedzialny za tę konwencję – podkreślał. – Musimy mieć poczucie, że to jest montaż różnych działań. Żeby on był skuteczny, musimy powiedzieć na czym nam przede wszystkim zależy. System sam nie działa. Potrzebuje do tego i ludzi, i konkretne projekty, pomysły oraz działania. Powinniśmy zindywidualizować swoje oczekiwania.

Zdaniem Jarosława Dudy nie ma sensu np. określać czym jest chroniony rynek pracy, gdyż rynek pracy jest jeden. Powinniśmy natomiast zdefiniować pojęcie pracy chronionej, a wokół tego budować później systemy wsparcia. – Bardzo ważne są zwłaszcza edukacja, aktywność i praca. Bo nie ma lepszej rehabilitacji i pełnego uczestnictwa w życiu społecznym niż poprzez pracę. A dla innych są inne formuły wsparcia, które też będą powodować, że niepełnosprawni będą wolni, samodzielni i bezpieczni. To wyzwania, które będziemy realizować – zakończył.

Trzeba wymieniać się doświadczeniami

Poruszający się na wózku senator Jan Libicki, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Osób Niepełnosprawnych, stwierdził natomiast, że prawo cały czas będzie musiało być dostosowywane do osób z dysfunkcjami. Jak mówił, nie zawsze można je zmieniać od razu, podając za przykład sprawę asystentów osób niepełnosprawnych. W tym przypadku najpierw wprowadza się projekt pilotażowy, a po wyciągnięciu z niego odpowiednich wniosków dopiero zmiany legislacyjne.

Senator mówił jednak przede wszystkich o dobrych praktykach i aktywności: – Dobre praktyki już funkcjonują na terenach niektórych samorządów. Tam zapisy konwencji wdrażają nie tylko lokalne władze, ale i organizacje pozarządowe – zauważył. – Musimy jednak zadbać o to, by te dobre praktyki zebrać i pokazywać w tych miejscach, gdzie one nie są realizowane. One muszą „rozlewać się” na cały kraj.

Libicki zaapelował również o większą aktywność do członków gdańskiej konferencji. Jego zdaniem człowiek zawsze boi się tego, czego nie zna. Dlatego społeczeństwo obawia się niepełnosprawnych. – To z naszej strony, strony niepełnosprawnych, powinien iść ten pierwszy impuls, żeby ich ośmielić i pokazać im w jaki sposób mogliby nas wesprzeć – przekonywał.

Zacznijmy od profesjonalizmu

– Profesjonalizm, partnerstwo, poziom świadomości społecznej, projektowanie uniwersalne i wola polityczna – od rzucenia tych haseł zaczęła swoje przemówienie Anna Woźniak-Szymańska, prezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych i prezes Zarządu Koalicji na Rzecz Osób z Niepełnosprawnościami. – Profesjonalizmu musimy wymagać na każdym poziomie, rozpoczynając od parlamentu i rządu, poprzez wszelakie instytucje. Do tego powinien dojść profesjonalizm w organizacjach pozarządowych. On musi opierać się na wiedzy. Dzięki temu nasza świadomość społeczna, którą będziemy nawzajem budować, z całą pewnością będzie lepsza. Natomiast projektowanie uniwersalne należy stosować na wszystkich szczeblach, łącznie z małymi miejscowościami. Z myślą o niepełnosprawnych powinna być projektowana każda nowa szkoła, ciąg komunikacyjny, a nawet każda nowa strona internetowa. Nawet wydawca publikujący nową książkę powinien myśleć o niepełnosprawnych. Jestem za tym. aby jak najwięcej osób mogło z tych dóbr korzystać. A co do woli politycznej: jeżeli wszyscy będziemy mieli większą wiedzę i świadomość, że będzie to miało ogromny sens ekonomiczny dla całego kraju, to mam nadzieję, że politycy znajdą więcej pieniędzy dla niepełnosprawnych.

Pełen nadziei Apel Gdański

Zwieńczeniem tej niezwykle ważnej i bardzo merytorycznej ogólnopolskiej konferencji było wygłoszenie treści apelu – tzw. Apelu Gdańskiego – w którym środowiska osób z niepełnosprawnością zwróciły się o nową politykę publiczną wobec niepełnosprawności, o politykę społeczno-gospodarczą poprawiającą sytuację życiową tej grupy osób, o większe szanse edukacyjne, o nowoczesną rehabilitację i sprawiedliwy dostęp do usług rehabilitacyjnych, o przyjazne społeczności lokalne oraz o przyjęcie przez Sejm strategii wdrażania Konwencji ONZ.

Zwracamy się do władz krajowych, regionalnych i lokalnych o umożliwienie osobom niepełnosprawnym aktywnego uczestnictwa w budowaniu społeczeństwa bez barier dla osób z niepełnosprawnościami – napisano. – W sprawie naszych potrzeb, oczekiwań i aspiracji sami jesteśmy najlepszymi ekspertami. Apelujemy o opracowanie i przyjęcie programu rządowego, pozwalającego na znaczący rozwój potencjału tych organizacji, który umożliwi im należyte wywiązywanie się z roli i zadań, do wypełniania których zobowiązała je konwencja.

Tekst i fot. Mikołaj Podolski

Dzieci powinny mieć pełen dostęp do edukacji

– Musimy być otwarci na wszystkie inne podmioty edukacyjne – mówi Maciej Barański, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 44 w Gdańsku.

– Czy coś Pana szczególnie ucieszyło podczas zorganizowanej w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim konferencji?
– Cieszę się, że tak ważną rolę odegrała edukacja. Padło dużo słów potwierdzających, że bardzo wiele dzieci może być objętych integracyjnym nauczaniem. Chciałbym, żeby pomoc dla najmłodszych była jeszcze większa niż dotychczas. Oni naprawdę potrzebują mocnego wsparcia od wszystkich środowisk. Zaś my jako szkoła potrzebujemy spojrzenia nie tylko przez pryzmat ekonomii, ale przede wszystkim zapewnienia dzieciom tego, co jest im potrzebne. Jeśli one będą dobrze wykształcone i odpowiednio rehabilitowane, to w przyszłości będą dużo mniejszym ciężarem dla państwa. Będą mogły pracować, zarabiać na siebie i zakładać rodziny. Mam nadzieję, że w końcu osoby decydujące o środkach to zrozumieją.

– Czego potrzeba zatem najbardziej?
– Przede wszystkim umożliwienia dzieciom pełnej edukacji. Przez najróżniejsze sposoby. Nie można mówić, że sama integracja wystarczy, albo że wystarczą same szkoły specjalne. Wszystkie formy wsparcia są potrzebne. W zależności od predyspozycji dziecka należy kierować je do odpowiedniej placówki. Nie zamykajmy się więc na samą integrację, tylko bądźmy otwarci na wszystkie inne podmioty edukacyjne.

– Wkrótce wszyscy będą mogli korzystać z dofinansowań z perspektywy unijnej na lata 2014-2020. Co by się jeszcze przydało szkołom, żeby podnieść jakość kształcenia dzieci z niepełnosprawnoscią?
– W naszym przypadku wciąż brakuje pomocy w gabinetach terapeutycznych. Mam na myśli m.in. integrację sensoryczną, terapię pedagogiczną, komunikację alternatywną. Szkoły najlepiej wiedziałyby jak rozdysponować środki. Niekiedy niestety odgórnie ułożone programy, z których możemy korzystać, nie są odpowiednio dopasowane do naszych potrzeb. I wówczas to traci przynajmniej połowę sensu. Kluczowa będzie zatem konkretyzacja tych dofinansowań, żebyśmy mogli lepiej korzystać z tych środków.

Rozmawiał MiP

Przed strategią zacznijmy się uczyć

O tym dlaczego przed opracowaniem strategii wdrażania Konwencji ONZ powinniśmy najpierw rozpocząć szeroką wymianę doświadczeń mów senator Jan Libicki.

– Jakie są najważniejsze wnioski z gdańskiej konferencji?
– Moim zdaniem są nimi ostatnie zdania Apelu Gdańskiego, które mówią o strategii wdrażania zapisów Konwencji ONZ. To oczywiście nie jest tak, że one nie są wdrażane, bo Polska właśnie dlatego tak późno ratyfikowała tę konwencję, że chcieliśmy aby jak najwięcej jej zapisów już odpowiadało polskim przepisom. I tak się stało. Jednak ten proces się jeszcze nie zakończył.

– Apel Gdański został przyjęty przez aklamację, czyli przez podniesienie rąk uczestników konferencji. Jednak pan ręki nie podniósł.
– Ponieważ, mimo że apel jest kierowany głównie do ministra Dudy, czuję, że kieruje się go również do mnie, czyli do parlamentarzysty. Trochę głupio głosować we własnej sprawie (śmiech). Oczywiście popieram jednak pomysł, by zacząć konstruować taką strategię.

– Jakie będą kolejne kroki wdrażania tej konwencji w Polsce?
– Widzę dużą potrzebę stworzenia miejsca do pracowania nad strategią. Mam nadzieję, że uda się je wkrótce stworzyć. Tylko pytanie, czy tym miejsce powinien być zespół parlamentarny, czy może forum osób niepełnosprawnych. Powinniśmy się najpierw wymienić dobrymi praktykami. Dużo jeżdżę po Polsce i widzę, że takim miejscem mógłby być choćby Zamość, gdzie działa pani Maria Król. Tam można się przekonać jak prawidłowo wdrażać zapisy konwencji. A musimy je podpierać konkretnymi przepisami i konkretnymi inicjatywami.

– Czyli musimy najpierw zacząć uczyć się od siebie nawzajem?
– Zdecydowanie. Ja sam robię to na poziomie swojego okręgu wyborczego. U nas dwa stowarzyszenia wzajemnie się od siebie uczą i taka wymiana doświadczeń powinna istnieć wszędzie.

Rozmawiał MiP

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również