Kamienice przy placu Roberta Schumanna
Baden-Baden od dawna było dla mnie synonimem luksusowego wypoczynku, elegancji, szyku. A po obejrzeniu filmu „Wygrany" Wiesława Saniewskiego jeszcze bardziej zapragnęłam zobaczyć to miasto.
Film ten jest przepiękną opowieścią o przyjaźni, wolności, wygrywaniu w życiu i w sztuce, a jego akcja rozgrywa się m.in. w Baden-Baden.
Z grupą przyjaciół postanowiliśmy spędzić długi, czerwcowy weekend właśnie w słynnym uzdrowisku położonym malowniczo w południowych Niemczech, w Badenii-Wirtembergii u stóp gór Schwarzwaldu. Trzy miesiące wcześniej zarezerwowałam hotel i lot liniami Air Berlin z Warszawy do Karlsruhe (z krótką przesiadką w Berlinie), skąd już tylko kilkanaście kilometrów do miasta o intrygującej, podwójnej nazwie.
Poinformowałam linie lotnicze o fakcie, że w grupie będą dwie osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich i poprosiłam o serwis i możliwość korzystania z naszych osobistych wózków na lotnisku tranzytowym, czyli w Berlinie. Poproszono mnie o podanie dokładnych wymiarów, ale poinformowano jednocześnie, że zostaną nadane na bagaż w Warszawie i odbierzemy je już na lotnisku docelowym, czyli w Karlsruhe. Nie pierwszy raz już spotkałam się z tym problemem w czasie lotów z przesiadkami. Czasami udawało mi się przekonać obsługę i mój wózek podróżował na pokładzie samolotu, bym mogła z niego korzystać w czasie przerwy między lotami. Ciągle trudno przekonać przewoźników do zmiany zasad, a przecież wózki są zwykle dobierane indywidualnie do użytkownika i konieczność korzystania z niewygodnego, lotniskowego sprzętu to duża niedogodność. Ale podróżowanie wiąże się czasem z koniecznością pogodzenia się z pewnymi niewygodami i trzeba to po prostu traktować jak kolejne doświadczenie.
Dotarliśmy do Karlsruhe bez problemów i o czasie. Na miejscu zamówiliśmy taksówkę (kilkuosobowy bus) i za 45 euro dotarliśmy do naszego hotelu. Nie bez obaw, gdyż dwa dni przed naszym planowanym przyjazdem zadzwoniono do mnie z hotelu z informacją, że przez niedopatrzenie nie ma dla nas przystosowanego pokoju, jaki rezerwowałam. Zaproponowano anulowanie rezerwacji i zwrot pieniędzy lub pokój standardowy. Stereotypowa opinia o niemieckim porządku i solidności – jak widać – jest nieco przesadzona. Zdecydowaliśmy się jednak zaryzykować, wierząc, że sobie poradzimy. Było też już za późno na znalezienie innego zakwaterowania. Hotel popularnej sieci okazał się schludny, dogodnie usytuowany, a w niewielkiej łazience dawałyśmy sobie radę, choć nie bez trudności. W ramach rekompensaty za zaistniałą sytuację podarowano nam voucher na darmowy drink do wykorzystania w czasie pobytu. Przy dobrym winie nie analizowaliśmy problemu, a cieszyliśmy się, że jesteśmy w przepięknym mieście, które od pierwszych chwil zachwycało widokami, atmosferą i zapachem. Baden-Baden można chłonąć wszystkimi zmysłami.
Po krótkim wypoczynku od razu pierwszego dnia ruszyliśmy na rekonesans po okolicy. Hotel znajdował się przy Lange Strasse – ulicy prowadzącej do centrum miasta i jego głównych atrakcji. Po drodze najpierw mijaliśmy kamienice i budynki o ciekawej architekturze, o fasadach w stonowanych barwach bez nachalnej pstrokacizny, by po chwili znaleźć się przy Teatrze Festiwalowym. Miasto zaskakuje niezwykle bogatą ofertą kulturalną. W informatorze są już zapowiedzi wydarzeń nawet na rok 2015. Swoje występy będą tu mieli m.in.: Krystian Zimerman i Piotr Beczała. Idąc dalej, dotrzemy do przepięknie ukwieconego placu Roberta Schumanna, a stąd już niedaleko do Trinkhalle. To przepiękna budowla z arkadami, freskami. Znajduje się tu pijania wód i biuro informacji turystycznej. U jej stóp uwagę zwraca dostojne popiersie cesarza Wilhelma I, który był bywalcem kurortu.
A któż tu nie bywał! W pobliskim kasynie szczęścia próbowali m.in. Bismarck, Brahms, Wagner, królowa Wiktoria, a Marlena Dietrich miała podobno powiedzieć, że to najpiękniejsze kasyno świata. Otworzyło swoje podwoje w 1838 roku i stało się natychmiast letnią stolicą Europy. Tuż obok znajduje się muszla koncertowa. Trafiliśmy na koncert lokalnej orkiestry. Muzyka Straussa, Mozarta pięknie współgrała z krajobrazem i widokiem eleganckich gości bez pośpiechu spacerujących pośród alejek Parku Zdrojowego lub delektujących się słodkościami w kafejkach.
Centralnym punktem miasta jest Leopoldsplatz. Miejsce tętni życiem, wokół jest mnóstwo sklepów, restauracji i ulicznych artystów, których występy przyciągają uwagę turystów, gdyż bywają naprawdę interesujące; przynajmniej te, na które trafiliśmy warte były chwili refleksji i zadumy. Żadnych jarmarcznych stoisk ani hałaśliwej muzyki. Atmosfera trochę jak z fin de siecle’u lub belle epoque.W pobliżu znajduje się Muzeum Faberge, ale nie jest przystosowane. Szkoda, bo kolekcja podobno bardzo ciekawa.
Baden -Baden to uzdrowisko. Wizyta w miejscowych termach należy do obowiązkowych punktów programu pobytu w kurorcie. Wybraliśmy się więc do słynnych term Karakalli. Wejście kosztuje 15 euro od osoby (za dwie godziny), a opiekun osoby z niepełnosprawnością ma darmowy wstęp. Na ponad 3000 m kw. powierzchni znajduje się mnóstwo możliwości odprężającego relaksu i wspaniałych kąpieli. Tryska tu aż 12 źródeł, temperatura wody dochodzi do 68 st.C, a jej niezwykłe właściwości znane były już w czasach rzymskich. W pobliżu znajdują się ruiny przypominające o tym, że już w starożytności doceniano wartości lecznicze tutejszych wód. Można je zwiedzać, ale nie ma przystosowanego wejścia. Współczesne termy przypominają swoja architekturą i wystrojem antyczne świątynie. Przepiękne, różnorodne baseny (temp. od 18 do 38 st.C) oraz rzymskie sauny z częścią zewnętrzną mieszczącą się w malowniczym ogródku zamkowym zapraszają do odpoczynku i zdrowego ruchu, który wedle niemieckiego przysłowie przynosi błogosławieństwo (Sich regen bringt Segen).
To bardzo nowoczesny kompleks, więc dużym zaskoczeniem dla nas był fakt, że obiekt w ogóle nie jest przygotowany dla gości z niepełnosprawnością – żadnych podnośników, udogodnień, ani nawet przystosowanej toalety. Jest to dość zaskakujące w kraju, który stanowi jeden z filarów Unii Europejskiej. Nieprzystosowany jest również miejski pociąg turystyczny, choć informacja, że mogą nim podróżować również turyści na wózkach inwalidzkich figuruje na stronie miasta. Z pomocą przyjaciół udało nam się jednak skorzystać z przejażdżki. Podróż trwa ok. godziny i pozwala obejrzeć najważniejsze atrakcje kurortu. Pociąg miał swój przystanek niedaleko naszego hotelu i do tego punktu wróciliśmy po objechaniu tego dość rozległego miasta. Wychodzenie zajęło nam trochę czasu, ale kierowca cierpliwie czekał, pomagał nam wychodzić, choć słowa: „achtung”, „raus” mogły budzić zgoła inne skojarzenia, mimo dodania uprzejmego „bitte”. Skomplikowana historia mimo woli przychodzi na myśl, gdy ma się do czynienia z Niemcami.
Baden-Baden reklamuje się jako miasto, które jest rajem dla miłośników natury. Są tu liczne ścieżki spacerowe i trasy rowerowe, które prowadzą pośród urokliwych alejek i parków. Na pożegnalny spacer z kurortem wybraliśmy się do Ogrodu Różanego. Prowadzi do niego Lichtentaler Allee, wzdłuż której płynie rzeka Oos. Po drodze mija się malownicze mosteczki, galerię sztuki współczesnej, pensjonaty i hotele ukryte pośród bujnej roślinności. Gdzieś w oddali można usłyszeć dźwięk fortepianu, liczne kafejki serwują świetne piwo, pyszną kawę mrożoną. Sam ogród to uczta dla oka i… nosa. To pachnące królestwo, w którym znajduje się ok. 400 gatunków róż. Są przepięknie wyeksponowane w ciekawie zaprojektowanej przestrzeni. Johann Wolfgang Goethe napisał: „Kwiaty są pięknymi słowami i hieroglifami natury, którymi daje nam ona poznać, jak bardzo nas kocha”. Pośród tysięcy róż rzeczywiście można poczuć się wybrańcem losu, któremu dane jest doświadczać czegoś czarodziejskiego, odwiecznego, a jednocześnie niezwykle ulotnego…
Trzy dni to wystarczająco długo, by się zachwycić Baden-Baden i za krótko, by zobaczyć wszystko, co kurort ma do zaoferowania. Może trzeba tam jeszcze wrócić, bo – jak mawiają Niemcy – Einmal ist keinmal, czyli „Raz to jest nic”.
Lilla Latus
fot.: archiwum autorki
Data publikacji: 08.07.2014 r.