Dawka optymizmu z kina

Dawka optymizmu z kina

Stopniowa utrata wzroku nie musi przekreślać planów, również tych zawodowych. Przekonuje o tym determinacja bohatera filmu „Carte blanche" w reżyserii Jacka Lusińskiego. Poruszająca opowieść jest inspirowana postawą Macieja Białka, który przez wiele lat ukrywał swoją chorobę, żeby zachować posadę nauczyciela historii w VIII Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie.

W marcu 2011 r. na łamach „Gazety Wyborczej” został opublikowany reportaż „Szkoła za zamkniętymi oczami”. Małgorzata Szlachetka przedstawiła w nim postać Macieja Białka, cierpiącego na zwyrodnienie barwnikowe siatkówki.
– Po przeczytaniu tekstu od razu miałem taką myśl, że jest to kapitalna historia do pokazania innym ludziom, bo z niej może wynikać wiele interesujących rzeczy będących istotą kina. Zaintrygowała mnie postawa Maćka, taka niechęć do poddania się i niechęć do pogodzenia się z wyrokiem losu, czyli diagnozą lekarską – mówi Jacek Lusiński, który za film „Piksele” zdobył nominacje do Złotej Kaczki, a także Brązowy Granat na Festiwalu Filmów Komediowych w Lubomierzu. Zanim jednak rozpoczął pracę nad scenariuszem do „Carte blanche”, musiał uzbroić się w cierpliwość. Bohater prasowej publikacji podchodził sceptycznie do propozycji współpracy. Zgodę wyraził po kilku miesiącach od pierwszego spotkania z reżyserem.
– Jacek przekonał mnie, że nie chce tworzyć taniej sensacji czy filmu biograficznego, a uniwersalną historię człowieka, który dokonuje trudnych wyborów życiowych. Tutaj sprawa dotyczy utraty wzroku, ale można ją przełożyć na inne schorzenia. Dodatkowo miałem zagwarantowany wgląd w scenariusz – opowiada Maciej Białek.

Utrata wzroku, ale nie nadziei
„Carte blanche” opowiada o losach Kacpra Bielika, nauczyciela historii w liceum w Lublinie. – Andrzej Chyra wygrał casting w mojej głowie, o nikim innym nie myślałem do tej roli. On był zaskoczony, że coś takiego mogło się wydarzyć – opisuje Jacek Lusiński.
Główny bohater filmu jest uwielbiany przez uczniów, m.in. ze względu na interesujący sposób prowadzenia zajęć. Z powodu wady genetycznej stopniowo traci wzrok, grozi mu ślepota. Początkowo nie potrafi pogodzić się z diagnozą lekarską, planuje samobójstwo. Ostatecznie dokonuje wyboru innej drogi. Ukrywa więc przed otoczeniem swoje problemy zdrowotne, ponieważ chce zachować pracę, która była jego pasją, i doprowadzić uczniów do matury. Tajemnicą dzieli się tylko z przyjacielem Wiktorem (Arkadiusz Jakubik).
Nauczyciel musi zmierzyć się z wieloma nowymi sytuacjami i wyzwaniami. W tym czasie nawiązuje bliską przyjaźń z koleżanką z pracy – Ewą (Urszula Grabowska). Próbuje też pomóc zbuntowanej uczennicy Klarze (Eliza Rycembel), która ukrywa własny sekret. Dodatkowo w klasie jest jeszcze niepokorny Madejski (Tomasz Ziętek).
– Obsadzając wszystkie role w filmie doszedłem do momentu, w którym potrzebowałem sąsiada Kacpra. Przeglądałem propozycje różnych aktorów i nie byłem zadowolony. Uświadomiłem sobie, że bardzo przewrotnie będzie, jeśli Maciek zagra postać widzącą, która wskazuje drogę głównemu bohaterowi – mówi Jacek Lusiński.

Nie widzę inaczej
Maciej Białek miło wspomina udział w projekcie filmowym, choć nie zabrakło stresu podczas kręcenia wspomnianej sceny. – Nagrywanie trwało blisko półtorej godziny, wymagało wielu powtórzeń i synchronizacji różnych uwarunkowań. Wiedziałem o ograniczeniu czasowym i kosztach, co powodowało moje napięcie. Z góry założyliśmy, że jeśli będzie to zbyt trudne dla mnie, to scena nie znajdzie się w produkcji. Udało się ją zrealizować, podobno całkiem nieźle wygląda – opowiada nauczyciel z Lublina.
Wyzwaniem dla ekipy filmowej było przedstawienie świata z perspektywy bohatera tracącego stopniowo wzrok. – Sam sposób pokazywania, czyli kamera subiektywna nie jest żadnym odkryciem, od dawna funkcjonuje w kinie. Proces chorobowy przebiega różnie, więc chciałem pokazać obraz widziany przez osoby, które jeszcze widzą. Nie chcieliśmy zrobić efektów komputerowych, tylko wszystko naturalnie, co okazało się czasochłonne – tłumaczy Jacek Lusiński. Operator Witold Płóciennik skorzystał z wielu obiektywów, czasem je rozkręcał. Ponadto zalewał soczewki różnymi substancjami, aby odkładały się i brudziły obraz. Całość została nakręcona niewielką kamerą, żeby nie zniszczyć drogiego sprzętu.

Zarazić optymizmem
W 2012 r. Jacek Lusiński został laureatem konkursu scenariuszowego „Script Pro 2012″ organizowanego przez HBO, Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Szkołę Wajdy za scenariusz filmu fabularnego „Carte blanche”.
– Po premierze kinowej docierają do mnie różne głosy, w zdecydowanej większości bardzo pozytywne. Ludzie są bardzo poruszeni, nie chce im się wstawać z fotela po zakończeniu seansu, jeszcze siedzą i myślą o sobie, jak wygląda ich świat. Dla mnie to jest największa nagroda – informuje reżyser. Dodaje, że spotkał się też z zarzutami o brak prawdopodobieństwa i bezsensowne wymyślanie historii. Komentarze te dotyczyły wątków, które wydarzyły się w życiu nauczyciela z Lublina.
„Carte blanche” może być głosem w dyskusji społecznej. Walka podjęta przez Kacpra Bielika niesie nadzieję.
– Wyrażenie zgody na wcześniejsze reportaże dla telewizji oraz na ten film było podyktowane myślą, żeby dać ludziom wzmocnienie. Poradzenie sobie z pewnymi sprawami nie jest łatwe, ale nikt za nas nie podejmie decyzji i nie rozwiąże problemów – mówi Maciej Białek. Jego zdaniem produkcja zachęca do walki o siebie, swoje prawa, poczucie własnej wartości i godności.
Wraz z premierą filmu ukazała się powieść „Carte blanche” napisana przez Jacka Lusińskiego. Książka zawiera dodatkowe wątki i sceny. Czytelnik bliżej poznaje bohatera, jego myśli oraz motywy działania. Na rynku jest też dostępny audiobook czytany przez Arkadiusza Jakubika.
– Skalkulowaliśmy całe przedsięwzięcie tak, aby wszystko miało niskie ceny. Zależało mi na tym, żeby do tej historii dotarły osoby, które słabo widzą lub już w ogóle nie widzą. Ludzi chcemy zarazić optymizmem, bo w gruncie rzeczy to jest pozytywna opowieść w sensie wymiaru ludzkiego, a nie tego, co się wydarza – podsumowuje Jacek Lusiński.

Rozmowa z Maciejem Białkiem.

Nasze Sprawy: – Jak rozpoczęła się Pana współpraca z Jackiem Lusińskim?
Maciej Białek: – Było w tym trochę przypadku. Jacek zwrócił się do mnie za pośrednictwem swojej asystentki, która umówiła nam spotkanie. A że jechała środkiem komunikacji miejskiej, podobnie jak ja, to źle usłyszałem nazwisko. Zrozumiałem, że dzwoni, bądź w imieniu pana reżysera Skolimowskiego, bądź sama nazywa się Skolimowska. Nie mogłem zbagatelizować tak ważnej osoby. Umówiłem się na spotkanie, a później wyjaśniła się sprawa. Nie obiecywałem, że wyrażę zgodę. Jacek przyjechał do Lublina, rozmawialiśmy. Okazało się, że jest człowiekiem w moim wieku. Mamy podobne doświadczenia, jeśli chodzi o literaturę, czytane książki czy oglądane filmy, a także podobną wrażliwość. Spotkaliśmy się kilka razy, później Jacek chciał zobaczyć, jak wygląda moje życie codzienne i moja praca zawodowa, podpatrywał jak prowadzę zajęcia w szkole. Dopiero po kilku miesiącach doszliśmy do porozumienia i wyraziłem zgodę. Troszeczkę byłem sceptyczny, czy Jackowi uda się dopiąć ten projekt. Bo czym innym jest napisanie scenariusza, a czym innym znalezienie ludzi, którzy zechcą się tym zająć i wyłożą pieniądze.

NS: – Doświadczenie zdobyte na planie „Carte blanche” przyda się Panu w szkole?
MB: – Pracę nauczyciela można porównać do pracy aktora, który idzie na spektakl, żeby poruszyć widzem, a nie tylko udawać kogoś. Jako nauczyciele stajemy przed publicznością, zmieniającą się każdego dnia. Idziemy do pracy nie tylko przekazywać wiedzę, ale również musimy poruszyć emocje. Poprzez przeżywanie człowiek uczy się najlepiej i najefektywniej. Jeśli potrafimy poruszyć wyobraźnią ucznia, to wtedy on wychodząc ze szkoły poczuje potrzebę pogłębienia tego, o czym usłyszał lub co zobaczył. Jednak muszę powiedzieć, że dzięki udziałowi w projekcie filmowym zweryfikowałem poglądy na pracę aktorów. Wydawało mi się to dużo prostsze i mniej wymagające.

NS: – Dla Pana wymagająca jest praca z uczniami?
MB: – O kilku dobrych lat przyznaję się uczniom, że nie widzę. Kiedy we wrześniu zaczynamy ze sobą zajęcia, opowiadam im o sobie, mówię jak wyobrażam sobie naszą współpracę. To od nich zależy, czy przyjmą proponowane przeze mnie rozwiązania, na ile będą uczciwi, nie tylko wobec mnie, ale wobec siebie. Zawsze podkreślam, że uczą się uczciwości nie tylko na pokaz. Jeśli ktoś nie dostanie pozytywnej oceny, ale przyjdzie za dwa dni czy tydzień, żeby pokazać swoją wiedzę, to nabiera takiego poczucia wartości. Nie musiał uciekać się do oszukiwania, mógł to osiągnąć, choć pewnie z większym trudem, ale stać go na to. Jeśli umówimy się na pewne rzeczy, będziemy konsekwentni, traktując uczniów z szacunkiem, to oni odwdzięczają się tym samym i nie ma problemu.

NS: – Niedawno stwierdził Pan, że ponad dziesięć lat temu nie było klimatu tolerancji dla pracujących osób z niepełnosprawnością. Czy coś zmienia się w podejściu pracodawców?
MB: – Choroba może trwać długo, będzie nas degradować, ale czy z racji tego musimy poddawać się i rzucać pracę? Pracodawca patrzy z podejrzliwością. Nie musi mieć złych intencji, ale obawia się, bo jest odpowiedzialny za innych ludzi, firmę oraz zaciągnięte zobowiązania. Często widzimy w nim osobę bezduszną, bezrefleksyjną, która jedynie odpowiada przez przepisy. Jeśli pracodawca obejrzy „Carte blanche” czy reportaż, i zobaczy, że ktoś podjął ryzyko, to może też spróbuje i nie od razu powie: nie. Kino nas zmienia, film nas zmienia. Czy my sobie to uświadamiamy czy nie, ale siła tego medium jest ogromna. Również pisanie i mówienie bardziej uwrażliwia na pewne rzeczy. Jednak to nie jest tylko kwestia myślenia pracodawców, ale też decydentów, władz lokalnych i władz samorządowych.

NS: – W czym więc tkwi problem funkcjonowania osób z dysfunkcjami w społeczeństwie?
MB: – O osobach z niepełnosprawnością często mówi się w kategoriach sensacji, w przypadku wypadku, dramatu ludzkiego lub spektakularnych wydarzeń, takich jak rodzice okupującyt Sejm. Ludziom wydaje się, że nam chodzi o pieniądze, o wymiar świadczenia rentowego. Oczywiście to jest ważne, ale w tej codzienności rozbijamy się o wiele więcej rzeczy. Osoby niepełnosprawne nie są brane pod uwagę m.in. jako odbiorcy kultury i innych dziedzin, osoby które w naturalny sposób funkcjonują w życiu codziennym. W prywatnych teatrach i kinach nie obowiązują często ulgi ustawowe. Znikają połączenia kolejowe oraz PKS-u. Na ich miejsce wchodzą prywatni przewoźnicy, ale nie wszyscy respektują ulgi ustawowe. Osoby niepełnosprawne, czy też rodzice wychowujący dzieci z niepełnosprawnością mają z tego powodu ograniczone możliwości przejazdu, żeby zobaczyć czy dotknąć czegoś, co wszyscy inni mają na wyciągnięcie ręki.

NS: – Pana historia niesie nadzieję nie tylko osobom z niepełnosprawnością…
MB: – Zetknąłem się z różnymi reakcjami, w tym z zaskoczeniem i niewiarą. Kiedyś spotkałem się z dydaktykami, którzy pracują na wyższych uczelniach. Jeden z nich, z tytułem naukowym doktora, tuż przed habilitacją, opowiadał jak w swojej karierze zawodowej zniechęcał studentkę do kontynuowania studiów historycznych. Uznał, że ona nie nadaje się do pracy, ponieważ traci wzrok. Moi koledzy roześmiali się, a dydaktyk wyraził oburzenie. Ktoś wtedy powiedział: „Może się Pan skonfrontować tutaj z taką osobą, która od kilkunastu lat nie widzi, uczy w publicznym liceum i funkcjonuje całkiem nieźle”. Doktor był całkiem oszołomiony, troszkę czasu spędziliśmy rozmawiając wspólnie. Wymieniliśmy uwagi o dydaktyce, przygotowaniu młodych ludzi do pracy w zawodzie nauczyciela. I okazało się, że można. To też była jakaś lekcja, doświadczenie dla tego dydaktyka, który przełamał myślenie stereotypowe. Nie jest to proste, ale możliwe.

Zobacz galerię…

Zwiastun filmu:
https://www.youtube.com/watch?v=HZaJr-KGqeQ

Marcin Gazda

fot. Łukasz Borkowski
Data publikacji: 18.02.2015 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również