Drugie życie Moniki Kuszyńskiej

Drugie życie Moniki Kuszyńskiej

28 maja 2006 r. Monika Kuszyńska wraz z kolegami z zespołu Varius Manx uległa wypadkowi samochodowemu w okolicach Milicza. Od tego dnia pozostaje sparaliżowana od pasa w dół, ale nie przestaje realizować swoich marzeń.

Zanim powróciła na scenę i wydała solową płytę „Ocalona”, musiała pokonać nie tylko ból fizyczny. Kiedyś nie akceptowała siebie na wózku inwalidzkim, a dziś dodaje motywacji wielu osobom, również niepełnosprawnym. „Naszym Sprawom” opowiedziała m.in. o radości z pomagania innym oraz książce „Drugie życie”.

NS: – 4 listopada ukazała się książka „Drugie życie”, którą napisała Pani z Katarzyną Przybyszewską. Kiedy pojawił się pomysł na przygotowanie tej publikacji?
Monika Kuszyńska: – Pomysł pojawił się już kilka lat temu, długo jednak dojrzewałam do jego realizacji. Potrzebowałam czasu, by zdystansować się do pewnych wydarzeń, zwłaszcza tych nieprzyjemnych. Moją główną motywacją do napisania tej książki były sugestie i namowy ludzi, których spotykałam na koncertach i w różnych innych okolicznościach. Często pytali mnie jak sobie radziłam w trudnych chwilach, skąd czerpałam siłę, co mi pomagało… Byli ciekawi mojej historii, porównywali moje doświadczenia ze swoimi. Zrozumiałam, że spisanie tego wszystkiego jest potrzebne i może się przydać innym.

NS: – Wypadek odmienił Pani życie. Może to zabrzmi nieco paradoksalnie, ale co zyskała Pani dzięki tej sytuacji?
MK: – To rzeczywiście paradoks, ale często trudne wydarzenia, tragedie, przewartościowują nasze życie. Na początku w naturalny sposób jesteśmy skupieni jedynie na cierpieniu, ale po pewnym czasie zaczynamy dostrzegać plusy. Sam fakt uświadomienia sobie, że życie jest kruche, daje nam inną perspektywę. Zaczynamy inaczej, bardziej świadomie przeżywać każdy dzień. Tracąc coś, odkrywamy jak było to dla nas cenne i jak nie potrafiliśmy tego docenić. Zamiast płakać nad tym, co musiałam pożegnać, postanowiłam skupić się na możliwościach, które wciąż mam i w ten sposób przeżyć resztę życia. Staram się patrzeć w jasną stronę, uczę się optymizmu i pielęgnuję go w sobie. Dzięki niemu dostrzegam wiele piękna wokół i widzę wiele nowych perspektyw. Dbam również o moje relacje z ludźmi, bo to najcenniejsze, co mam. Nasza wspólna droga na ziemi za jakiś czas dobiegnie końca. Z tą świadomością łatwiej docenić ich obecność i szanować wspólnie spędzony czas.

NS: – Jak wspomina Pani swoje pierwsze występy po wypadku? Jakie znaczenie dla Pani miały takie zaproszenia jak np. od organizatorów Festiwalu Filmowego Integracja Ty i Ja w Koszalinie?
MK: – To były dla mnie bardzo ważne i wzruszające chwile. Przez długi czas po wypadku myślałam, że nie odważę się ponownie wyjść na scenę. Bardzo mi brakowało śpiewania, ale bałam się, że nie zostanę zaakceptowana przez publiczność. Wreszcie po wielu namowach moich przyjaciół i po zaproszeniu przez organizatorów Festiwalu w Koszalinie, w którym to zaproszeniu pisano, że jestem tam potrzebna, postanowiłam zaryzykować. I był to wielki przełom. Koniec lęku o brak akceptacji, początek stopniowego powrotu do tego, co kocham robić. Nie wiem, czy udałoby się to, gdyby nie moi przyjaciele Beata Bednarz i Piotr Kominek oraz mój mąż Kuba Raczyński. To dzięki nim stawiałam pierwsze kroki.

NS: – W maju wzięła Pani udział w 60. Konkursie Piosenki Eurowizji. Po powrocie z Wiednia powiedziała Pani, że czuje się mocniejsza psychicznie i fizycznie. Co dodało wiary w siebie?
MK: – Przede wszystkim sam fakt, że pomimo swoich ograniczeń jestem w stanie zrobić coś takiego. Eurowizja to ogromne przedsięwzięcie o światowej skali. By wziąć w nim udział, trzeba mieć sporo siły fizycznej i psychicznej. Pomimo obaw i lęków, czy dam radę, udowodniłam sobie, że jestem dość silna. Jednocześnie wiem, że mój występ był inspiracją dla wielu osób, które być może zamknięte w domach, przestały wierzyć w siebie. Dla tych, którzy z powodu różnych ograniczeń stronią od aktywnego życia. To dało mi dodatkową satysfakcję i radość, bo miałam świadomość, że robię to nie tylko dla siebie.

NS: – Jakie ma Pani plany muzyczne na najbliższe miesiące?
MK: – Koncerty, także kolędowe, bo zbliża się świąteczny czas. Ponadto promocja książki i praca nad płytą, która, mam nadzieję, ukaże się w pierwszej połowie przyszłego roku.

NS: – Czytając zapowiedź książki „Drugie życie” i wywiady z Panią, przypomniałem sobie słowa Rafała Wilka o ponownych narodzinach po wypadku. Państwo wzięli udział w akcji Pomoc Mierzona Kilometrami. Jak do tego doszło?
MK: – Propozycja przyszła do nas od firmy T-Mobile i wydała nam się ciekawa. Od dawna biorę udział w wielu akcjach wspierających różne fundacje i stowarzyszenia. Każda możliwość pomocy drugiemu człowiekowi to wielka radość. A w akcji Pomoc Mierzona Kilometrami można przy okazji zrobić coś dla siebie, zmobilizować się do aktywności fizycznej. Korzyść jest więc obopólna.

NS: – Na naszych łamach opisywaliśmy Projekt 440 km. Jak została Pani jego ambasadorką?
MK: – Jadąc samochodem usłyszałam w radiu felieton opowiadający o akcji. Pomyślałam wówczas „fajna sprawa, chętnie bym się do nich przyłączyła”. Następnego dnia zadzwoniła do mnie Sylwia Nikko Biernacka, inicjatorka projektu, z propozycją wzięcia przeze mnie w nim udziału. Nie miała pojęcia, że słuchałam tej audycji, to było jak magiczny znak. Bez wahania przyjęłam więc zaproszenie. Bardzo spodobał mi się pomysł przystosowywania polskich plaż do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, bo te miejsca są rzeczywiście bardzo trudno dostępne. A przecież my też chcielibyśmy od czasu do czasu swobodnie z nich korzystać.

NS: – Projekt 440 km dotyczy polskich plaż. A jak Pani ocenia dostępność sal koncertowych dla artystów z niepełnosprawnościami?
MK: – W ostatnich latach wiele się zmieniło. Coraz więcej sal, zwłaszcza tych nowo wybudowanych lub zrewitalizowanych ze środków unijnych, jest przystosowana dla osób z niepełnosprawnościami. Zauważyłam jednak, że dostosowanie dotyczy głównie widowni. Rzadko spotykam się z tym, by pomyślano o udogodnieniach dla artysty. Na scenę zazwyczaj prowadzi choćby kilka schodów. Tak jakby nie zakładano, że osoba poruszająca się na wózku może występować na estradzie. To smutne. Na początku buntowałam się przeciw temu. Mówiłam sobie, że nie będę koncertować tam, gdzie nie mam idealnych warunków pracy. Szybko jednak zrozumiałam, że to mrzonki. W ten sposób nie występowałabym prawie wcale. Schowałam więc dumę do kieszeni. Uznałam, że ważniejsze jest, by spotykać się z ludźmi, by mówić o tym, co dla nas ważne. Tylko w ten sposób możemy zmieniać rzeczywistość. Obrażanie się nic nie da. Pozwalam więc od czasu do czasu wnieść się na scenę. Tym bardziej, że pomocnych rąk nigdy nie brakuje.

NS: -Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Gazda

fot. z archiwum M. Kuszyńskiej

Data publikacji: 30.11.2015 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również