Niezmiennie fascynująca Turcja
To będzie kolejna opowieść o kraju, który darzę szczególną sympatią. Nie będzie więc obiektywnie. Czwarty wyjazd do Turcji utwierdził mnie w przekonaniu, że wybór tego kierunku to pomysł na wakacje idealne.
W ciagu ostatnich kilku lat byłam w Stambule, Bodrum, Alanii, Marmaris, Turgutreis, zwiedzałam Efez, zachwycałam się plażami, górami, krajobrazami, bazarami.
„Wiedzieć” znaczy „pamiętać, że się widziało” .”Widzieć” znaczy „wiedzieć bez odwoływania się do pamięci”.
Orhan Pamuk – „Nazywam się Czerwień”
Jednak najbardziej urzekła mnie niezwykła życzliwość, uczynność, bezinteresowna pomoc udzielana mnie –osobie na wózku inwalidzkim – w sposób umiejętny, bez zbędnych komentarzy, za to z humorem i z przekonaniem, że nie ma problemu, a jest tylko zadanie do wykonania.
„Obywatelom polskim przebywającym aktualnie w Turcji zalecamy zachowanie najdalej idącej ostrożności” – tak zaczyna się komunikat Ministerstwa Spraw Zagranicznych dla podróżujących do tego kraju. Stan wyjątkowy trwa tam od lipca 2016 r., kiedy to miał miejsce nieudany zamach stanu.
Byłam wtedy w Marmaris, gdzie przebywał również prezydent Recep Erdogan. Został on ostrzeżony przez turecki wywiad o próbie przejęcia władzy i udało mu się opuścić kurort zanim grupa komandosów dotarła do miejsca jego pobytu. Ryk silników i strzały w środku nocy nietrudno było skojarzyć z zamachem terrorystycznym lub początkiem działań wojennych. Wraz z innymi turystami przeżyłam wtedy chwile grozy, choć następnego dnia nocny horror zdawał się być już tylko złym snem, a w hotelu i mieście było spokojnie.
Informacja o próbie puczu zdołała jednak obiec cały świat, więc rodzina i znajomi z Polski słali do mnie pełne niepokoju esemesy. I choć dalszy pobyt przebiegał bez zakłóceń, to wśród Turków można było wyczuć atmosferę niepewności i przygnębienia. Przy próbie rozmowy na ten temat, machali tylko ręką, mówiąc „ech, polityka”.
Didim to malownicza miejscowość położona nad Morzem Egejskim, niedaleko Bodrum. Tym razem ten kurort wybrałam na miejsce wypoczynku. 10-dniową ofertę w hotelu Garden of Sun zarezerwowałam w jednym z popularnych biur podróży. Poprosiłam o pokój przystosowany dla osoby niepełnosprawnej, zgłosiłam również potrzebę specjalnego serwisu na lotnisku, bym miała zapewnioną pomoc w wejściu na pokład. Lot był opóźniony ponad dwie godziny, ale to była jedyna niegodność w drodze do celu.
Na miejscu okazało się, że zakwaterowano mnie w standardowym pokoju, bez żadnych udogodnień dla niepełnosprawnych. Następnego dnia zgłosiłam ten problem w recepcji i przeniesiono mnie do odpowiedniego pokoju. Zanim zacznie się narzekać warto spróbować rozwiązać sprawę, tym bardziej, że personel hotelu zazwyczaj stara się spełniać wszelkie możliwe do spełnienia prośby. A w Garden of Sun starali się wyjątkowo uważnie, codziennie dopytując, czy wszystko w porządku, oferując pomoc lub przynajmniej obdarzając życzliwym uśmiechem.
Hotel ma piękny ogród z wygodnymi alejkami spacerowymi, ładny basen, a restauracja serwowała dania, które zachwycały nie tylko smakiem, ale i wyglądem. Niektóre desery ( np. kot z ciasta czekoladowego, wodospady z galaretki) to były prawdziwe arcydzieła sztuki kulinarnej. O dobrą atmosferę dbała niezwykle sympatyczna grupa animatorów. Od rana do późnego wieczoru organizowali zabawy, gry, starając się znać gości z imienia, interesując się, czy wypoczynek przebiega miło. Utanecznieni, uzdolnieni muzykalnie sami potrafili zaaranżować jakiś pokaz, wciągnąć do zabawy.
Sprzyjało to integracji i już na początku pobytu nasza międzynarodowa gromadka znała się nie tylko z widzenia. Świetnie pływająca w ciemnym burkini (kostium kąpielowy dla muzułmanek) dziewczyna przyleciała z Londynu, ale pochodzi z Pakistanu, chłopak, który pokazał, jak się tańczy w Bollywood, to oczywiście Hindus, jedyna turystka opalająca się topless to wyzwolona Angielka… I spora grupa turystów z Turcji, odpoczywających całymi rodzinami, aktywnie angażująca się w hotelowe życie towarzyskie.
Spotkania i rozmowy to dla mnie niezwykle ważne elementy każdej podróży. Bez nich wspomnienia nie miałyby pełnego wymiaru i tego charakterystycznego rysu, który sprawia, że podróż jest nie tylko konfrontacją z miejscem, ale również z ludzkimi przeżyciami.
Tym razem szczególnie zapamiętałam rozmowę z młodym Turkiem, który niedawno zakończył służbę wojskową. Stacjonował na granicy z Syrią i miał okazję przyjrzeć się sytuacji uchodźców. Stwierdził:„ Moja rodzina nie żyje na takim poziomie, jak Syryjczycy, którzy otrzymują pomoc z całego świata”. Zwrócił również uwagę na to, że uchodźcy w Europie to głównie młodzi mężczyźni, którzy opuścili swój kraj. Z kolei nawiązując do konfliktu z Kurdami, powiedział:„ My nie jesteśmy Syryjczykami, nie zostawimy swojego kraju”.
Jego wypowiedź na pewno była bardzo subiektywna i nacechowana osobistym doświadczeniem, ale ciekawie oddaje jeden z aspektów konfliktu, który objął już swoim zasięgiem sporą część naszego globu. Problem narasta, jest bardziej złożony niż pojedynczy życiorys i , niestety, nie widać na razie szans na jego rozwiązanie, ale – jak napisał Orhan Pamuk w „ Czarnej księdze” – „Od czasu do czasu trzeba spojrzeć na świat oczami kogoś innego. Podobno wtedy, zaczyna się dostrzegać tajemnicę świata i człowieka”.
Rejs po zatoce Güllük pirackim statkiem wycieczkowym to okazja do podziwiania okolicy od strony morza. Piaszczyste plaże, skaliste nabrzeże urozmaicone wzniesieniami, turkusowa woda… Taką wycieczkę zarezerwowałam w lokalnym biurze przez Internet na kilka dni przed przylotem do Turcji. Zapewniono mnie, że mogę liczyć na niezbędną pomoc. Samochód osobowy zabrał mnie i dwójkę pozostałych wycieczkowiczów z naszego hotelu do portu. Dwupokładowy statek prezentował się okazale i to nie tylko ze względu na piracką stylistykę, ale również z powodu schodów, których nie mogłam nie zauważyć. Obsługa jednak nad wyraz sprawnie wniosła mnie na dolny pokład, zapewniając, że górny też jest dla mnie dostępny w każdej chwili.
Nasz rejs zaczęliśmy od złożenia zamówienia w barze. Okazało się, że nie mają tego, na co mieliśmy ochotę. Zanim zdążyliśmy się zastanowić, co wybrać z dostępnej oferty, chłopak z obsługi wykonał jeden telefon i …po kilku minutach motorówka dowiozła brakujący towar. Powiedzenie „klient nasz pan” traktowane jest tutaj dosłownie.
Świątynia Apollina, a właściwie ruiny pochodzące z czasów starożytnej Didymy, to miejsce, które trzeba obowiązkowo odwiedzić. Pojechałam tam dolmuszem (bus kursujący bez rozkładu jazdy, ale za to z zaskakującą regularnością i wszędzie tam, gdzie się chce). Okolica dość spokojna, wręcz senna. Kilka sklepików, sprzedawca dywanów i widoczne z daleka kolumny świątyni oferujące podróż w przeszłość.
Osoby niepełnosprawne z opiekunem nie płacą za wstęp, ale ten jest dość utrudniony ze względu na schody, a i poruszanie się wśród ruin nie jest łatwe. Z pomocą pracownika muzeum i rodaka (dzięki, Dominik!) dostałam się do miejsca, z którego całkiem nieźle mogłam podziwiać pozostałości starożytnej wyroczni. Obok miałam głowy Meduz, a przed sobą widok na kolumny, kamienie, fragmenty rzeźb pamiętające czasy dawnej świetności, kiedy to pielgrzymi przybywali tu w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące ich pytania, wskazówki.
Wyrocznia w Didymie była największym i najbardziej znaczącym obszarem kultu religijnego antycznego Miletu, oddalonego o około 17 km. Didymaion i dziś jest doskonałym miejscem do kontemplowania i zadumy. I to nie tylko nad kunsztem starożytnych artystów. „Istnieje droga ucieczki przed nieustannym zgiełkiem tłumu, trzeba tylko zanurzyć się we własny głos wewnętrzny, własny spokój, szczęście, a nawet zapach”. (Orhan Pamuk, „Czarna księga”).
Kocham Turcję za jej bogatą kulturę, klimat, architekturę, krajobrazy, za powieści Orhana Pamuka, za ”Wspaniałe Stulecie”, za poezję Sulejmana Wspaniałego, za smaki (najlepsza na świecie herbata, lody dondurma, lokum) i za to, że Turcja nigdy nie uznała rozbiorów Polski („Poseł z Lechistanu jeszcze nie przybył”- oznajmiano na tym dworze przez wiele lat w czasie spotkań z zagranicznymi przedstawicielami).
W 2017 roku podpisano porozumienie dotyczące konserwacji obrazu Marcella Bacciarellego, przedstawiającego historyczną scenę zawarcia traktatu pokojowego między Polską a Turcją w Chocimiu. Z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości ambasada Turcji zobowiązała się w całości sfinansować prace konserwatorskie obrazu. Ładny gest, prawda?
A ogromnej rzeszy ludzi, których spotykałam na swojej drodze mogę tylko powiedzieć „teşekkürler” ( „dziękuję”).
Lilla Latus, fot. archiwum autorki
Data publikacji: 09.07.2018 r.