Co roku do walki o pieniądze z 1 proc. podatków staje ponad 7 tys. organizacji pożytku publicznego. „Pula do wzięcia” jest niebagatelna, bo sięgająca blisko 400 mln złotych. Prosty rachunek wykazuje, że na każdą z nich przypadałoby powyżej 50 tys., gdybyśmy chcieli dzielić po równo.
Jednak to nie takie proste. Zdecydowanie króluje zasada „duży może więcej” i większość zgarniają największe i najbardziej znane organizacje, jak: Caritas czy Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko. W ub. roku Caritas przeznaczyła na reklamę 300 tys. zł (!), ale za to na konto wpłynęło 13,5 mln zł (!). Druga z wymienionych wyżej fundacji zebrała 11,5 mln zł. W tym roku Fundacja Mimo Wszystko zorganizowała kampanię na rzecz 1 proc. wartą 3 mln zł! Ale wydano 500 tys. zł, bo uzyskano ogromne zniżki sięgające 80 proc. No i na tym to polega.
Stara fenicka zasada, że pieniądz robi pieniądz sprawdza się co do joty. Jeśli np. hospicjum ma pieniądze na kampanię promocyjną – może liczyć na duże wpływy z 1 procenta, które pokryją te wydatki i zapewnią środki na jego funkcjonowanie na wiele miesięcy. Oczywiście o ile wynegocjuje atrakcyjne zniżki za np. powierzchnie reklamowe.
Kampanie organizowane przez organizacje pożytku publicznego profesjonalizują się i sięgają po metody stosowane przez firmy komercyjne. Widoczne zaczyna być również – znane w kampaniach komercyjnych – zjawisko przegrywania prawdy z chwytami marketingowymi.
Dla zdecydowanej większości organizacji są to opowieści z pogranicza science fiction. Nie dysponują tak ogromnymi sumami, by zaistnieć na bilboardach, na pierwszych stronach gazet, a już na pewno nie w radiu i telewizji. Kto się jednak lepiej zareklamuje ten zyska więcej.
Już nie wystarczają ulotki, informatory roznoszone przez wolontariuszy. Nie wystarcza nawet Internet – to musi być znana twarz, znani wspierający i przede wszystkim siła oddziaływania telewizji. Małe, bardzo potrzebne, a nieznane szerokiemu odbiorcy organizacje pożytku publicznego skazane są na wegetację i powolne zejście… No cóż, prawo dżungli… silniejszy, mądrzejszy zwycięża – to oczywiste, ale…
W małych społecznościach wcale niemałe znaczenie mają jednak lokalne organizacje. Są najbliżej biedy, nieszczęścia, cierpienia – tego codziennego, niemedialnego i nie upiększanego retuszowanymi obrazkami na bilboardach. Patrzmy więc tak, aby zobaczyć, a nie tylko oglądać.
Jest jeszcze inne oblicze tego zagadnienia. Gdyby wszyscy uprawnieni do tego podatnicy dokonali 1-procentowego odpisu podatku na rzecz organizacji pożytku publicznego jego łączna kwota wyniosłaby ok. 610 mln zł. Ale tak nie jest. W 2009 roku wpłynęło na ich konto 381,5 mln zł (zeznania podatkowe za 2008 r., według stanu na 31 grudnia 2009 r.).
Dla porównania: za 2003 rok na konta wszystkich OPP wpłynęło zaledwie 10,4 mln zł, a z 1-procentowego odpisu skorzystało tylko 0,34 proc. podatników.
Jak informuje Ministerstwo Finansów nadal znacząca większość podatników, tj. ok. 70 proc. (!) nie decyduje się na przekazanie 1 proc. podatku na rzecz OPP. Z czego to wynika? Prawdopodobnie z braku zaufania do organizacji pozarządowych, o których zbyt często mówi się i pisze źle, ewentualnie bywa głośno przy okazji spektakularnych akcji epatujących przejawami krzywdy, cierpienia jednostek.
Bo to bardziej „przemawia” do odbiorcy. Zwyciężają wówczas emocje, nikt nie zwraca uwagi, że brakuje rachunku ekonomicznego rozliczającego efektywność podjętych akcji. Wygrywa ten, kto bardziej „złapie za serce”, poruszy i wzburzy… Na jego konto wpłynie więcej. Jeśli się dobrze nazywa – bo w odpowiednim czasie odpowiednio często pojawi się w mediach – zyskuje dobrą pozycję rankingową i po prostu jest najczęściej wybieranym beneficjentem 1-procenta!
Dla dziesiątków organizacji pożytku publicznego ten jeden procent, to ich być albo nie być. Warto pamiętać co to oznacza – to są dramaty ludzi niepełnosprawnych, chorych, odrzuconych, którym instytucje państwowe nie potrafią lub nie mogą pomóc…
Co można i trzeba zrobić z tą wiedzą? Jak przeciwdziałać tworzącej się dwuznaczności i patologii, bo że tak już się dzieje nie podlega dyskusji. Czują to wyraźnie szczególnie mniejsi beneficjenci 1-procentowych grantów. Może należałoby się skupić w pierwszym rzędzie na sposobach promocji samej idei 1-procenta? Lecz kto miałby to robić? Czyżby należało powołać jakiś sejmik organizacji pożytku publicznego?
Ja jedynie wrzucam swój kamyczek do wielkiego koszyka, oczekując na inne, chociaż doskonale zdają sobie sprawę po jak kruchym stąpam lodzie…
Iwona Kucharska