Dieta jak… religia

Co jakiś czas czasopisma specjalistyczne - i nie tylko - rozpisują się na temat kolejnej diety-cud, która jak żadna do tej pory jest efektywna, zdrowa i zapewnia piękną cerę, wygląd i figurę! Bowiem szczupła, tryskająca świetną formą fizyczną i niezależna - to wzór dzisiejszej kobiety. By osiągnąć idealny wygląd nie tylko zamęczą ciało różnymi specyfikami, restrykcyjnymi jadłospisami, ale również godzinami ćwiczeń w fitnessach - to ostatnie akurat czynione bez przesady mogłoby być całkiem słuszne, ale...

Szczupły znaczy dzisiaj przede wszystkim zdrowy, a więc także budzący zaufanie, czyli wartościowy, odpowiedzialny etc. Plusy można mnożyć. Otyli nie wzbudzają zachwytu – są tacy trochę „sprawni inaczej” i to określenie – chociaż generalnie go nie lubię – tutaj wydaje się być na miejscu. Znalezienie przez nich np. interesującej pracy jest odwrotnie proporcjonalne do ich tuszy. Tymczasem w dawnych wiekach szczupły, a właściwie chudy człowiek znaczył – biedny, czyli należący do niższej klasy. Grubszy – czyli bogatszy – stał wyżej w hierarchii społecznej. Można powiedzieć, że wówczas o najskuteczniejszą dietę elit dbała w sposób najbardziej naturalny – religia, zalecając wielodniowe posty. Było to aż 100 dni w roku! Dzisiaj nastąpiło jakby, odwrócenie pojęć i to dieta staje się nową religią.
Nic dziwnego, dieta stała się sposobem na osiągnięcie stanu zadowolenia, sposobem na osiągnięcie szczęścia. Przekazywanie sobie nowych jej rodzajów i kolejnych objawień dietetycznych „guru” stało się rzeczywiście swoistą religią. Rzesze jej „wyznawców” stale rosną, pęcznieją niczym „łańcuszek świętego Antoniego”, przekazują sobie szczegóły nowych (oczywiście rewelacyjnych) diet, wspomagają dobrym słowem w wytrwaniu w ascezie i „prawidłowym” odżywaniu. Przemysł dietetyczny oczywiście kwitnie, bo dysponuje ogromną gamą produktów spożywczych i przetworów np. typu light, które mają za zadanie podtrzymać determinację odchudzających się, choćby i kosztem… zdrowia! Paradoksalnie bowiem rygorystyczne odchudzanie powoduje bardzo częste zaburzenia odżywiania, spowalnianie metabolizmu i magazynowanie tłuszczu. A ten – jak pięknie to onegdaj wyraził pewien klasyk – „atakuje znienacka”! Efekt „jo-jo”, którym się kończy zdecydowana większość akcji odchudzających, to wizualna oznaka tego, co się dzieje wewnątrz naszego organizmu, coraz mniej odpornego np. na stres, coraz bardziej rozchwianego psychicznie etc. Same straty…
A wystarczy tylko odżywiać się racjonalnie i z umiarem korzystać z uciech dla podniebienia. Carpe diem – to przesłanie wciąż aktualne, mimo upływu wieków.

IKa

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również