Do nadrobienia zaległości w kardiochirurgii potrzeba co najmniej dwóch lat
- 08.06.2021
Potrzeba co najmniej dwóch lat, aby nadrobić zaległości w operacjach, jakie powstały w kardiochirurgii. Poważnym problemem są też późno zdiagnozowanie, zaawansowane nowotwory płuca – powiedział PAP prof. Mariusz Kuśmierczyk z Narodowego Instytutu Kardiologii w Warszawie.
Na skutek pandemii w wielu ośrodkach znacznie się wydłużyły kolejki pacjentów oczekujących na planowe operacje kardio- i torakochirurgiczne (wykonywane w obrębie klatki piersiowej). To zarówno klasyczne operacje na otwartym sercu, jak i zabiegi związane z rakiem płuca. Problemy dotyczące tych zabiegów będą głównym tematem jubileuszowego X Kongresu Polskiego Towarzystwa Kardio- i Torakochirurgów, który w dniach 15-16 czerwca odbędzie się w Warszawie.
Prezes Towarzystwa prof. Mariusz Kuśmierczyk powiedział w rozmowie z PAP, że potrzeba co najmniej dwóch lat, aby nadrobić zaległości w operacjach, jakie powstały w kardiochirurgii. – Przed pandemią te kolejki były na ogół niewielkie, bo oddziały zabiegowe prężnie pracowały. Pandemia COVID-19 wszystko zmieniła. W Narodowym Instytucie Kardiologii w Warszawie kolejka pacjentów kardiochirurgicznych wydłużyła się dwukrotnie – podkreślił.
W czasie kolejnych fal pandemii część oddziałów kardiochirurgicznych przekształcono w ośrodki covidowe i znajdujące się w nich ECMO przeznaczono na potrzeby chorych z niewydolnością oddechową. ECMO to maszyny do natleniania krwi, które kardiochirurdzy wykorzystywali u pacjentów z niewydolnością krążenia. – Przed pandemią w 90 proc. przypadków było ono używane w niewydolności krążenia, a tylko w niewielkim zakresie u chorych z niewydolnością oddechową – tłumaczy prof. Mariusz Kuśmierczyk.
W czasie pandemii SARS-CoV-2 ECMO służyło głównie do ratowania chorych na COVID-19. W szpitalu MSWiA w Warszawie w szczytowym momencie 14 pacjentów było podłączonych do ECMO z powodu niewydolności oddechowej.
– Inne ośrodki, które nie były zaangażowane w walkę z COVID-19 musiały często operować chorych w trybie nagłym, wymagających natychmiastowej operacji, na przykład z powodu pęknięcia serca lub pęknięcia tętniaka aorty wstępującej. Przykładowo Narodowy Instytut Kardiologii był jedynym w woj. mazowieckim ośrodkiem, który jeszcze funkcjonował. W ciągu tygodnia operowaliśmy od sześciu do dziesięciu pękniętych aort. Wcześniej, kiedy operowały także inne oddziały kardiochirurgiczne, w ciągu roku mieliśmy około 20 takich pacjentów – tłumaczy specjalista.
Prezes Polskiego Towarzystwa Kardio- i Torakochirurgów zaznacza, że nawet z niektórymi planowymi zabiegami nie można czekać zbyt długo, np. po ciężkim zawale serca lub w przypadku zaawansowanej choroby wieńcowej, bo pacjent może ich nie doczekać. – Opóźnienie operacji to także większe koszty. Zbyt duża zwłoka powoduje, że trzeba powtarzać badania diagnostyczne, na przykład wynik koronarografii ważny jest pół roku – dodaje.
W przypadku kardiochirurgii wśród chorych oczekujących na operację najwięcej jest tych ze zwężeniem zastawki aortalnej i zaawansowaną chorobą wieńcową. Zdaniem specjalisty szczególnie ważne są operacje zastawki, gdyż chorobę wieńcową można też leczyć przy użyciu zabiegów kardiologii interwencyjnej.
– W okresie pandemii kardiologia interwencyjna częściej zastępowała kardiochirurgię. Stenoza (zwężenie) zastawki aortalnej może być leczona metodą kardiologii interwencyjnej, ale w naszym kraju dotyczy to pacjentów w starszym wieku, którzy z powodu ogólnego stanu zdrowia nie mogą być operowani tradycyjnie. Młodzi pacjenci, jak również ci z innymi wadami zastawkowymi, np. niedomykalnością zastawki mitralnej, muszą być poddani tradycyjnej operacji kardiochirurgicznej – zaznacza prof. Mariusz Kuśmierczyk.
Pod koniec 2020 r. spadła również liczba zabiegów dotyczących raka płuca, gdyż było mniej niż zwykle pacjentów. Nie znaczy to, że mniej było zachorowań z tego powodu. Wielu chorych odwlekało wizytę u lekarza i nie byli diagnozowani. – Jednak od początku 2021 r. chorych z tym nowotworem jest coraz więcej – dodaje.
Obecnie operuje się większą liczbę pacjentów, jednak poważnym problemem jest wciąż brak personelu medycznego. „Nie chodzi tylko o lekarzy, głównie chirurgów i anestezjologów, brakuje także pielęgniarek, które przeszły do innych szpitali, głównie zajmujących się dotąd leczeniem covidu” – zwraca uwagę prof. Mariusz Kuśmierczyk.
Kardiochirurgów i torakochirurgów jest mniej niż w latach poprzednich, bo wśród lekarzy rezydentów spada zainteresowanie tą specjalnością. – Wysyp lekarzy w kardiochirurgii był na początku lat 90. XX w., większość z nas jest teraz między 50. i 60. rokiem życia. Prawie nie ma dopływu młodej kadry, bo kardiochirurgia stała się mało atrakcyjna. To ciężka, fizyczna praca, na dodatek mocno absorbująca, mamy mało wolnego czasu. Zdarza się, że przychodzą do nas lekarze z tzw. negatywnego naboru, czyli tacy, którzy nie dostali się na inne specjalizacje i nie zawsze radzą sobie w kardiochirurgii – wyjaśnia prezes Polskiego Towarzystwa Kardio- i Torakochirurgów.
Jego zdaniem trudno będzie nadrobić powstałe podczas pandemii zaległości w kardio- i torakochirurgii, a dwa lata to absolutne minimum. (PAP)
Zbigniew Wojtasiński, fot. pixabay.com
Data publikacji: 08.06.2021 r.