Moja wspinaczkowa przygoda z Dobrymi Duchami

Moja wspinaczkowa przygoda z Dobrymi Duchami

Na początku sierpnia odbył się kolejny obóz wspinaczkowo-konny toruńskiej Fundacji Ducha na rzecz Rehabilitacji Naturalnej Osób Niepełnosprawnych. Do małej, malowniczej miejscowości Podlesice na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, zawitała grupa osób niepełnosprawnych - podopiecznych Fundacji oraz wolontariuszy.

Wspinaczka jest sportem elitarnym nawet dla osób sprawnych i kojarzy się przede wszystkim z ekstremalnością niedostępną dla niepełnosprawnych. A jednak… Od początku realizacji rehabilitacji osób z różnymi dysfunkcjami poprzez wspinaczkę skalną, Fundacja ma bardzo solidną bazę pomocników. Świetnie wykwalifikowanych instruktorów wspinaczki polecił Fundacji Bogdan Krauze – założyciel pierwszej w Polsce Szkoły Alpinizmu. Mowa tu m.in. o ratownikach z Jurajskiej Grupy GOPR, z naczelnikiem – Piotrem van der Coghen’em na czele, który zapewnia też kilka samochodów terenowych na dowóz osób niepełnosprawnych bezpośrednio pod skałki. Fundacja oraz instruktorzy posiadają specjalistyczny sprzęt wspinaczkowy, który jest do dyspozycji wszystkich uczestników obozu. Przywożone są również dwa konie do prowadzenia hipoterapii pod skałami.

Uczestnikami tych obozów są osoby niepełnosprawne z najróżniejszymi schorzeniami – od porażenia mózgowego poprzez głębokie upośledzenie umysłowe do przepukliny oponowo-rdzeniowej. Był to mój ósmy obóz, na pierwszy pojechałam w 2001 roku. Tamte pierwsze dwa tygodnie wspominam jako wyjątkowo trudne. Na zawsze utkwiła mi w pamięci ostrość skał. Każdy krok przy wspinaniu kończył się „odpadnięciem”, a to z kolei owocowało mnóstwem siniaków. Jednocześnie chciało się coraz więcej…

W Podlesicach mieszkaliśmy w gospodarstwach agroturystycznych w dwu lub trzyosobowych pokojach z łazienką. Codziennie po śniadaniu zbieraliśmy się przy fundacyjnym autokarze, który zawoził sprawniejszych uczestników do wyznaczonego w danym dniu miejsca. Natomiast po mniej sprawnych obozowiczów przyjeżdżały samochody GOPR. Wyruszaliśmy kilka lub kilkanaście kilometrów od Podlesic do pięknych, szerokich obszarów skalnych. Trudno uwierzyć, że tysiące lat temu w tym miejscu znajdował się ocean. Świadczą jednak o tym liczne skamieniałości roślin i zwierząt morskich znajdowane w okolicy przez turystów.

Ponieważ skały są bardzo różnej wysokości i mają różny poziom trudności, nasi instruktorzy starannie wybierali najodpowiedniejsze dla uczestników, uwzględniając ich odmienne możliwości fizyczne, metody wspinaczkowe.

Trudno jest wytłumaczyć czym jest wspinaczka dla osoby niepełnosprawnej. Najlepiej zrobić to na własnym przykładzie… Podczas moich narodzin doszło do niedotlenienia mózgu, co między innymi spowodowało porażenie mózgowe. Czynności, które wymagają wysiłku fizycznego wymuszają bardzo głęboki oddech. Płuca pracują intensywnie, a tlen wędruje do mózgu, czego efektem jest zredukowanie spastyczności. Kiedy „droga” jest bardzo trudna i ciekawa, tzn. kiedy większość rzeczy mogę „w ścianie” zrobić sama, to schodząc ze skały jestem bardzo zmęczona, ciężko oddycham, mam sucho w gardle, czuję w całym ciele niezwykłą wątłość. Na co dzień mam mięśnie cały czas napięte, natomiast bezpośrednio po wspinaczce jestem bardzo rozluźniona i jestem w stanie zrobić niemal wszystko.

Przed każdą wspinaczką zakładam z pomocą instruktora uprząż, przywiązuję się liną, która biegnie z górnego stanowiska, zakładam kask i ruszam „w drogę”. Podczas wspinaczki muszę odnajdywać nogami „stopnie” – najbardziej wystające elementy skalne i utrzymywać się na nich. Rękami zaś staram się uchwycić, utrzymać jak najdłużej i jeśli to możliwe, podciągnąć ciało w górę choćby kilka centymetrów. Mam jednak bardzo niesprawne ręce i większość pracy wykonuję nogami. Ruch podciągnięcia jest wspomagany przez instruktora, który pomaga mi wyprostować się na nogach i przylgnąć do skały. Największą satysfakcję czuję gdy dotykam tam w górze, małego, metalowego karabinka trzymającego linę, do której jestem przywiązana. To oznacza koniec „drogi”.

Natomiast zjazd – zejście ze skały polega na odchyleniu się od ściany o 45-50 stopni i na schodzeniu tyłem w dół. Zdaniem Michała van der Coghen’a – syna naczelnika Grupy GOPR sama wspinaczka, jak i zjazd ze skały to świetna rehabilitacja. Zjazd uchodzi za bardzo dobre ćwiczenie równoważne. Jednak każda utrata równowagi skutkuje upadkami i bolesnymi uderzeniami o skałę. Michał jest ratownikiem GOPR, wykwalifikowanym instruktorem wspinaczki, starszym instruktorem ratownictwa medycznego oraz rehabilitantem, pomaga nam na obozach, wspinając się z najbardziej niesprawnymi.

Wspinaczka z punktu widzenia osoby niepełnosprawnej ma duże znaczenie psychologiczne. Dla wielu nawet niewysoka skała to ogromna walka z własnym nieposłusznym ciałem, wątpliwościami, a nawet strachem. Kiedy po raz pierwszy spojrzałam z góry na swój wózek, pomyślałam, że jest taki mały i niepotrzebny. Pomyślałam również, że jeśli to zrobiłam, to potrafię jeszcze więcej. Wtedy, osiem lat temu, wspinałam się przy pomocy trzech instruktorów. Jeden asekurował mnie z dołu, a dwóch było ze mną „w ścianie” i pomagali szukać chwytów i stopni oraz utrzymywać się na nich. Z roku na rok to się zmieniało. Od czterech lat sama wybieram sobie drogi, na które się wspinam. Najlepiej radzę sobie w pionowych skałach.

Wspinaczka uczy pokory. Nawet ambitni niepełnosprawni czasem powinni zrozumieć, że nie wszystko zawsze musi się im udać. Czasem droga jest zbyt trudna, czasem trzeba pójść inaczej, czasem wygrywa zmęczenie, a czasami skała po prostu „nie wpuszcza”. Na pierwszych obozach nie potrafiłam się z tym pogodzić. Kiedy nie kończyłam drogi przy karabinku, było to dla mnie bolesną porażką i nie pomagały nawet opowieści doświadczonych wspinaczy o tym, że czasem i oni rezygnują. Dopiero po kilku latach skały i inni ludzie nauczyli mnie podchodzić do wspinania mniej ambitnie, stawiając sobie cele na miarę swych możliwości.

Wspinaczka to również ludzie… Ludzie, którzy jeżdżą na te obozy od lat. Niepełnosprawni i sprawni oraz ci, którzy byli i zostaną na zawsze Dobrymi Duchami. Pierwszego dnia tegorocznego obozu, dotarła do mnie dramatyczna wiadomość – 24 czerwca, półtora miesiąca przed obozem, zmarł Bogdan Krauze – Dobry Duch nas wszystkich. Był doświadczonym alpinistą, założycielem pierwszej Szkoły Alpinizmu w Polsce. Gdyby nie udostępnił Fundacji bazy sprzętu wspinaczkowego, siedziby swojej szkoły, gdyby nie ściągnął do nas najlepszych instruktorów, gdyby nie doradzał każdemu z nas, nie tylko w sprawach wspinaczki, przypuszczalnie nie byłoby naszych obozów.

Odkąd przyjeżdżam do Podlesic Bogdan tam był. Wiedziałam, że jest. Jak zwykle latem prowadził kursy wspinaczkowe. Za dnia jechał z kursantami w skały i prowadził zajęcia praktyczne, a wieczorami wykładał teorię w swojej szkole. Niemal co wieczór przysłuchiwałam się tym prelekcjom i dużo się dzięki nim nauczyłam. Nigdy nie traktował nikogo z góry, co wzbudzało we wszystkich głęboki szacunek. Imponował mi niezwykłym spokojem i uwagą, z jaką rozmawiał z ludźmi, a szczególnie ze mną. Okazał mi pomoc w chwilach kryzysu, kiedy przestałam widzieć sens wspinania mówiąc, że każdy wspinacz czasem go przeżywa. Przywoziłam mu każdy swój opublikowany artykuł, czy wydaną książkę. Wiedziałam, że jest ze mnie dumny. Takich osób jak Bogdan nie zdarza się spotkać w życiu zbyt często. Dla wielu ludzi Podlesice bez niego nie będą już takie same.

W tym roku udało mi się spełnić dwa marzenia. Po pierwsze – wejść na „Wielbłąda” – jedną z wyższych i trudniejszych skał. Marzyłam o „Wielbłądzie” od kilku lat, zazdrościłam wszystkim, których widziałam na jego szczycie. W ubiegłym roku przeszłam tylko jego część. Niestety do końca drogi ta skała mnie wtedy „nie wpuściła”, ale teraz, dzięki współpracy z instruktorem Tomkiem, który dobrze wyczuwał moje możliwości oraz Ewelinie, która mnie asekurowała z dołu, wejście się udało.

Natomiast ostatniego dnia obozu, weszłam na co prawda niewysoką skałę, ale wyłącznie z dolną asekuracją…. Jak później wyjaśnił mi Michał van der Coghen była to wspinaczka „na wędkę” z tą różnicą, że przeważnie wspinałam się równolegle z instruktorem, a w tym przypadku instruktor terapeuta asekurował mnie z dołu, zatem wspinaczka była samodzielna tylko ze słownymi podpowiedziami z dołu. Określenie „z dolną asekuracją” ma troszeczkę inne znaczenie… Lina nie przechodzi przez górny karabinek lecz wspinacz ją ciągnie za sobą. Ale emocje dla mnie i tak były ogromne, po raz pierwszy nikt mi nie pomagał w ścianie. Liczyłam tylko na własne siły. Musiałam używać nie tylko nóg, ale i rąk. Początkowo ręce wcale nie były posłuszne, ale myślałam tylko o tym żeby uchwycić dany chwyt i przy kolejnych ruchach palce zaczęły się prostować. Wspinałam się bardzo długo, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy dotknęłam karabinka, krzyknęłam z radości: Huuuraaa! Potem był piękny zjazd i ani razu nie straciłam przy tym równowagi. Byłam z siebie bardzo dumna i tak zmęczona, jakbym przeszła dwie drogi pod rząd. Jeszcze kilka lat temu nie mogłam nawet sobie wyobrazić, że będę potrafiła wspiąć się samodzielnie.

Olesia Kornienko

olesia

 

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również