Zasady refundacji leków na pęcherz nadreaktywny – absurdalne

Zasady refundacji leków na pęcherz nadreaktywny – absurdalne

Polska jest jedynym krajem UE, w którym pacjenci z zespołem pęcherza nadreaktywnego muszą przejść przykre, drogie badanie, by otrzymać refundację nowszych leków na to schorzenie – podkreślają eksperci i pacjenci. Ich zdaniem jest to wymóg absurdalny.

Zespół pęcherza nadreaktywnego (w skrócie z j. ang. OAB) jest jedną z przyczyn nietrzymania moczu, chociaż nietrzymanie moczu nie jest podstawową cechą tego zaburzenia i nie musi mu towarzyszyć. Szacuje się, że OAB występuje u 16 proc. dorosłej populacji. Przeważnie jest diagnozowany u kobiet, gdyż mężczyźni znacznie rzadziej zgłaszają się z tym problemem do lekarza.

– Rzeczą niezrozumiałą dla gremiów eksperckich jest fakt, że w Polsce nowsze leki, tzw. antymuskarynowe – solifenacyna i tolterodyna – są refundowane tylko tym pacjentom z pęcherzem nadreaktywnym, u którym schorzenie zostanie potwierdzone badaniem urodynamicznym – powiedział PAP prof. Zbigniew Wolski, prezes Polskiego Towarzystwa Urologicznego (PTU). Jak zaznaczył, badanie to nie jest rekomendowane, jako warunek zastosowania leków antymuskarynowych przez żadne towarzystwo naukowe na świecie, w tym przez PTU.
Specjalista wyjaśnił, że do rozpoznania pęcherza nadreaktywnego wystarczy dobrze przeprowadzony wywiad lekarski na temat występujących u pacjenta objawów oraz tzw. dzienniczek mikcji, w którym pacjentka zapisuje przez trzy dni, m.in. jak często i w jakich ilościach oddawała mocz oraz ile było tzw. parć naglących.

Nagłe parcia na mocz są bowiem charakterystyczną cechą OAB i pojawiają się z powodu nałego skurczu mięśnia pęcherza moczowego o nazwie wypieracz. Mogą być trudne do opanowania i przebiegać z utratą moczu. Ponadto, u pacjentów z OAB występuje częstomocz i wybudzanie się w nocy, by oddać mocz (nykturia).

– Badanie urodynamiczne powinno mieć zastosowanie jedynie w sytuacjach trudnych diagnostycznie, gdy są np. postacie mieszane nietrzymania moczu i sam wywiad lekarski oraz dzienniczek mikcji nie wystarczy – ocenia prof. Ewa Barcz z Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Dotyczy to jednak niewielkiego odsetka pacjentów.
Według lekarzy i pacjentów istotny problem stanowi to, że badanie urodynamiczne, które służy do oceny czynności dolnych dróg moczowych, jest inwazyjne, stresujące i bardzo nieprzyjemne dla pacjentów, a ponadto jest drogie i nie zawsze miarodajne. Polega ono na wypełnieniu pęcherza moczowego solą fizjologiczną przez cewnik i wykonywaniu różnych pomiarów, przez co najmniej 45 minut.
– U pacjentki założone są trzy cewniki – jeden do odbytnicy, drugi do pęcherza, a trzeci do pochwy – wyjaśniła prof. Barcz. Jest to bardzo nieprzyjemne, bo tylko w szczególnych przypadkach stosuje się znieczulenie.

Według Teresy Bodzak ze Stowarzyszenia Osób z Nietrzymaniem Moczu Uroconti, która z powodu pęcherza nadreaktywnego sama przechodziła badanie urodynamiczne, może ono trwać nawet 1,5 do 2 godzin. – Jest się rozebranym od pasa dół i czasem trzeba się podczas pomiarów przemieszczać, podskoczyć, kichnąć. A nie zawsze są zachowane intymne warunki takiego badania – do pomieszczenia, w którym przebywa pacjent każdy może wejść – tłumaczyła. Bodzak dodała, że z tych powodów wiele pacjentek z OAB nie poddaje się badaniu urodynamicznemu i w ogóle się nie leczy, a w rezultacie zamyka się w domu, rezygnuje z życia zawodowego, rodzinnego, społecznego.

Bez refundacji koszt nowszej generacji leków antymuskarynowych wynosi bowiem ok. 150 zł miesięcznie i nie każdą chorą na to stać, zwłaszcza, że przeważnie są to kobiety w starszym wieku, które muszą kupować leki na wiele innych schorzeń. – Z kolei starsze i tańsze leki antymuskarynowe mają więcej trudnych do zaakceptowania działań niepożądanych, jak suchość spojówek, suchość w jamie ustnej, taka, która utrudnia mówienie czy długotrwałe zaparcia – podkreśliła prof. Barcz. Zaznaczyła, że według statystyk aż 40 proc. kobiet rezygnuje z terapii tymi lekami z powodu działań niepożądanych.

Specjalistka zwróciła też uwagę, że podczas badania urodynamicznego wcale nie musi dojść do skurczu wypieracza. – I tu pojawia się kolejny absurd, bo jeżeli nie dojdzie do skurczu tego mięśnia w czasie badania to, mimo że pacjentka cierpi na to zaburzenie i my wiemy, że jest chora, nie mamy podstawy do potwierdzenia pęcherza nadreaktywnego i zapisania jej refundowanego leku – powiedziała.
Dodała, że badanie urodynamiczne jest drogie. Narodowy Fundusz Zdrowia wycenia je na 500-700 zł. Poza tym, pacjentom trzeba po nim podawać antybiotyk, by zapobiec ewentualnym infekcjom, a to również jest refundowane przez NFZ. Pieniądze te można by natomiast przeznaczyć na refundację leków, zaznaczyła prof. Barcz.

Prof. Wolski podkreślił w rozmowie z PAP, że Polskie Towarzystwo Urologiczne i organizacje pacjentów próbowały się dowiedzieć, kto wpisał do rozporządzenia badanie urodynamiczne, jako warunek refundacji leków, ale bez skutku. Jak ocenił, dla dobra pacjentów zapis o nim powinien być usunięty.

Na pytanie PAP, czy resort zdrowia planuje usunąć zapis o konieczności potwierdzenia OAB badaniem urodynamicznym rzecznik MZ Krzysztof Bąk odpowiedział, że zgodnie z zapisami ustawy o refundacji leków wniosek w tej sprawie powinien złożyć producent leku, ponieważ będzie to skutkować zmianą wielkości populacji objętej refundacją lub wydatkami płatnika publicznego.
Poinformował również, że dotychczas do resortu nie wpłynął wniosek od firmy farmaceutycznej w tej sprawie.
Bąk zaznaczył też, że rozszerzenie przez ministra zdrowia w 2010 r. wykazu chorób przewlekłych o „zespół pęcherza nadreaktywnego potwierdzony badaniem urodynamicznym” miało gwarantować dostęp do świadczenia tym pacjentom, którzy „odniosą najwyższe korzyści” ze stosowania leków. (PAP)

jjj/ mki/

Data publikacji: 01.04.2015 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również