A wracając do Egiptu…

Egipt cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród polskich turystów. W kraju faraonów byłam już dwa razy. Widziałam piramidy, byłam w Dolinie Królów i w Luksorze. Poznałam również uroki dwóch najbardziej znanych kurortów Egiptu - Sharm El Sheik i Hurghady, które przyciągają jakością usług, egzotyką i ujmującą gościnnością.

Egipt jest atrakcyjny zarówno dla tych, którzy chcą zwiedzać i aktywnie spędzać czas, jak i dla tych, którzy nastawiają się na słodkie lenistwo w komfortowych warunkach. Rafy Morza Czerwonego należą do najpiękniejszych na świecie, a Marek jest zapalonym płetwonurkiem, więc już po pierwszym pobycie w Egipcie wiedzieliśmy, że jest wiele powodów, by tu wracać. Tym razem zdecydowaliśmy się spędzić długi, majowy weekend w Marsa Alam. To kurort położony w południowo-wschodniej części Egiptu nad Morzem Czerwonym , który dopiero zdobywa popularność wśród turystów.

Termin wyjazdu wybraliśmy jeszcze w grudniu 2010 roku, czyli przed rewolucją, jaka ogarnęła ten kraj w końcu stycznia 2011 r. Z uwagą śledziliśmy wszystkie informacje, jednocześnie wierząc, że nie będziemy musieli odwoływać wyjazdu. I tak też się stało.

Nasz czterogwiazdkowy hotel Triton okazał się rozległym kompleksem o niskiej zabudowie w nubijskim stylu położonym niemal na pustyni. Od razu zaproponowano nam przystosowany pokój, co było niespodzianką, bo przeszukując wcześniej oferty biur podróży nie mogłam znaleźć hotelu z pokojami dla niepełnosprawnych. W takich przypadkach po prostu proszę o to, by fakt, że poruszam się na wózku inwalidzkim wzięto pod uwagę przy zakwaterowaniu. Na terenie hotelu były podjazdy, pokój był przestronny, ale łazienka okazała się niezbyt wygodna (prysznic umocowany nieruchomo na suficie, wąska, kamienna ławeczka zamiast siedziska). Egipt jest krajem niezwykle przyjaznym turystom, ale w kwestii przystosowania dla niepełnosprawnych ciągle jeszcze jest wiele do zrobienia. Ale w końcu jadąc w nieznane trzeba liczyć się z pewnymi niedogodnościami.

Temperatury w maju w Marsa Alam dochodziły do 38 stopni, ale wiatr od morza i od pustyni sprawiały, że upał nie był dokuczliwy. Marek od razu sprawdził rafę przy hotelu i jego zachwyt skłonił mnie do powtórzenia przygody sprzed kilku lat, kiedy to tyleż z lękiem, co i z ciekawością, ubrana w kombinezon, w masce i z fajką podziwiałam po raz pierwszy rafy Morza Czerwonego. I tym razem zdecydowałam się na snorkeling.

Przy hotelu był długi podest, do morza prowadziły strome, drewniane schodki, ale przy pomocy innych amatorów nurkowania udało mi się dostać do wody. Podwodny świat od razu odsłonił przede mną swoje kolorowe, egzotyczne oblicze – wielobarwne i wielokształtne rafy, ryby i rybki przepływające tuż obok i kilkumetrowa przestrzeń w dole, która w pierwszej chwili napawała mnie jakimś nieokreślonym lękiem, ale w końcu ciekawość i cudowna lekkość podwodnego bytu wzięła górę. Przez parę chwil byłam częścią tego niezwykłego świata.

W hotelu znajdowało się kilka sklepików. Ceny dość wysokie, więc nic dziwnego, że kupujących było niewielu, choć do zakupów zachęcały ciekawe hasła reklamowe w wielu językach (np. „taniej niż w Biedronce”) i sami sprzedawcy. Czasami zachodziliśmy do hotelowego sklepiku z przyprawami. Sprzedawca Michael częstował herbatą, zachwalał towary swojej „zielonej apteki” – jak nazywał to miejsce i chętnie wdawał się w rozmowy. Jest Koptem. Ma na ręce wytatuowany charakterystyczny dla egipskich chrześcijan krzyż. Nie sposób było nie poruszyć tematu rewolucyjnych przemian zachodzących właśnie w jego ojczyźnie. Michael nie okazał entuzjazmu dla tego, co się dzieje. Powiedział, że egipscy Koptowie (stanowiący ok.10 proc. populacji) są obecnie pełni obaw, gdyż coraz głośniej dają o sobie znać skrajne, islamskie ugrupowania niechętne chrześcijanom. Dotąd kraj szczycił się pokojową koegzystencją wyznawców obu religii, a teraz Koptowie czują się zagrożeni.: – Dokąd pójdziemy? Przecież my byliśmy tu zanim zjawili się muzułmanie – powiedział w chwili szczerości Michael i w tym momencie egipska rewolucja ukazała nam się w całej swoje złożoności, jaką można dostrzec tylko przez pryzmat pojedynczego człowieka.

Koptyjką była również Patrycja – nasza egipska przewodniczka na wycieczce do Asuanu. W Egipcie jest coraz więcej przewodników mówiących po polsku. Młoda dziewczyna starała się przybliżyć historię Egiptu, opowiadała o przeszłości i współczesności swojego kraju, ale jej polszczyzna była dość osobliwa; mówiąc np. o edukacji powiedziała, że studenci otrzymują darmowe…ręczniki. Okazało się, że miała na myśli podręczniki! Chwilami trudno ją było po prostu zrozumieć, więc towarzystwo uroczej Egipcjanki raczej wzbogacało lokalny koloryt niż było źródłem informacji.

Najpierw dotarliśmy do słynnej Wysokiej Tamy na Nilu. Ma ona długość 3 600 m, szerokość u podstawy 980 m i 40 m u szczytu oraz wysokość 111 m. W pobliżu znajduje się wieża w kształcie lotosu (ten kwiat jest symbolem Egiptu).To pomnik przyjaźni egipsko-radzieckiej upamiętniający udział ZSSR w budowie tamy uważanej za jeden z technicznych cudów XX wieku. Następnie popłynęliśmy na wyspę Egelika, gdzie znajduje się świątynia Izydy przeniesiona tam z wyspy File, która była okresowo zalewana. Po utworzeniu Jeziora Nasera była to jedyna możliwość ocalenia monumentalnej budowli przed zatopieniem. Południową część świątyni stanowi tzw. pawilon Nektaneba I, wyróżniający się czternastoma kolumnami z głowami bogini Hathor. Za nim rozciąga się rozległy Wielki Dziedziniec, którym dochodzi się do Pierwszego Pylonu, słynącego ze swych reliefów. Do najsłynniejszych należy ten u dołu, przedstawiający składanie ofiar z jeńców Hathor i Horusowi przez Ptolemeusza XIII. Większa brama, strzeżona przez lwy, prowadzi do Drugiego Pylonu i sali hypostylowej, na końcu której znajduje się sanktuarium wewnętrzne.

Ponad czterdziestostopniowy upał dawał się wszystkim we znaki, do tego trudna skalisto-piaszczysta nawierzchnia, która sprawiała, że cały czas potrzebowałam pomocy. Nieoceniony okazał się Mohamed, który dzielnie pomagał Markowi mnie przenosić, przeciągać, wnosić, znosić. Chwilami czułam krople jego potu na swoich plecach. Cała wycieczka odbywała się w warunkach niezwykle trudnych dla osób mających jakiekolwiek problemy z poruszaniem się. Dużym wyzwaniem było poruszanie się łodzią po Nilu, gdyż niełatwo było wnieść wózek na pokład, a i dotarcie na suchy ląd nie było proste, gdyż dobijaliśmy do skalistych brzegów lub stromych schodów. Płynąc Nilem, mijaliśmy kataraktę, dzieci bawiące się w wodzie, wykute w skałach pozostałości grobowców sprzed pięciu tysięcy lat, słynne Mauzoleum Agi Khana.i nubijskie wioski.

Do jednej z nich udaliśmy się, by bliżej przyjrzeć się życiu Nubijczyków. W zadbanym, czystym domu, ozdobionym kolorowymi malowidłami poczęstowano nas pysznym, zimnym napojem karkade (rodzaj herbaty z hibiskusa). W częściowo zadaszonym pomieszczeniu znajdował się piec do wypieku chleba, proste meble i rodzaj kamiennej studni, a w niej dwa krokodyle. Z jednym z nich (łagodniejszym) mogliśmy zrobić sobie zdjęcia. Nie przepuściłam takiej okazji, choć widok szczęk tego gada może przyprawiać o dreszczyk strachu. Krokodyl był czczony w starożytności. Bóg płodności i wody, Sobek, miał głowę krokodyla. W wiosce (Mohamed niestrudzenie przeciągał mnie po piaszczystej drodze) odwiedziliśmy też szkołę, gdzie z miejscowym nauczycielem odbyła się krótka lekcja arabskiego. W ciągu paru minut trudno się czegokolwiek nauczyć, ale niektórzy z nas zapamiętali niektóre zwroty lub zobaczyli zapis swojego imienia po arabsku. Do hotelu wróciliśmy bardzo zmęczeni, a dla mnie była to chyba jedna z najtrudniejszych wycieczek, na jakiej kiedykolwiek byłam. Ale i jedna z najciekawszych.

W cenie wyjazdu była tez wycieczka typu city tour do El Quiser, na którą udaliśmy się w przedostatni dzień pobytu. Tym razem naszym przewodnikiem był rezydent – Egipcjanin Badr. Nie tylko nieźle mówił po polsku, ale i ze swoistą swadą i dowcipem. Najpierw upewnił się, czy everybody są i ruszyliśmy do miasta oddalonego o ok. 90 km od Marsa Alam. Historia miasta sięga 3000 lat. Znajduje się tam meczet i piękny kościół koptyjski, cytadela oraz niewielki port. Ta wycieczka nie była już tak trudna jak ta do Asuanu, ale i tak nie obeszło się bez konieczności pomocy współwycieczkowiczów. El Quiser to kolejne miejsce, w którym można było zrobić ciekawe zdjęcia i pozachwycać się wielowiekowym urokiem. Piasek i kamienie pamiętają dawną świetność i milcząco świadczą o tym, że nie wszystko przemija póki są ludzie, których interesuje przeszłość i wspólne dziedzictwo kuturowe ludzkości.

„Jeśli napijesz się wody z Nilu, to na pewno do niej powrócisz” – mówi egipskie przysłowie. Tak… Jest w Egipcie coś magicznego, co sprawia, że chce się tu wracać, by odpocząć nie tylko w cieniu zabytków, ale również wśród niezwykle miłych i uczynnych ludzi.

Zobacz galerię…

Lilla Latus
fot.: Marek Hamera

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również