„Będę walczył…chcemy żyć” – dramat mistrza fechtunku

Jacek Gaworski jest medalistą mistrzostw świata i Europy w szermierce na wózkach oraz srebrnym medalistą Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. Prócz medalu olimpijskiego ma w swoim dorobku medale mistrzostw Europy i mistrzostw świata. Jest też ośmiokrotnym indywidualnym mistrzem Polski we florecie, co pokazuje, że jest jednym z najlepszych Biało-Czerwonych w historii tej dyscypliny.

Cierpi na stwardnienie rozsiane, nowotwór rdzenia kręgowego i czerniaka błon śluzowych. Gaworski wyznał, że jego stan zdrowia w ostatnim czasie mocno się pogorszył, a lekarze nie widzą nadziei na poprawę. W tej chwili jest bardzo słaby, porusza się tylko na wózku i widzi jedynie na jedno oko. Nie poddaje się jednak. To nie w jego naturze.

Życie Jacka Gaworskiego to nieustanna rywalizacja. Szermierkę uprawiał od 12. roku życia. Niestety przez niemal połowę swego życia walczył nie tylko z przeciwnikami na planszy, dotknęły go bowiem bardzo ciężkie choroby.

Walkę na arenie sportowej kochał. Tę nierówną, z wyniszczającą chorobę, znosi tylko dzięki wielkiemu, walecznemu sercu. „Nie chcę, by moi bliscy cierpieli. Jestem wycieńczony, boli mnie całe ciało, chcę już zasnąć… Nie stać mnie na życie i nie stać mnie na śmierć” – pisze szermierz. – Od samego początku mam od żony i córki ogromne wsparcie. Jestem im to winien. Cieszę się każdą wspólnie spędzoną chwilą, bo zostało ich coraz mniej.

W 2004 roku rozpoznano u niego stwardnienie rozsiane, które doprowadziło go do niepełnosprawności. Od 2011 rozpoczął terapię lekiem nowej generacji. Skutecznym, ale bardzo drogim. Miesięczny koszt przyjmowania leku wynosi ok. 5,5 tys. zł. Niestety odmówiono refundacji leczenia. – Lek ratuje mu życie, nie można przerwać zażywania. Nie ma żadnej alternatywy – tłumaczy żona sportowca. Dlatego płacą co miesiąc 100 proc. kwoty.

W 2021 roku odbyły się Igrzyska Paraolimpijskie w Tokio. Marzeniem Jacka było, aby wystartować w tej imprezie i zdobyć upragniony, indywidualny medal. Niestety – pomimo że w kwalifikacjach radził sobie z przeciwnikami i był 7. w rankingu, to nie zakwalifikował się, natomiast wystartowali zawodnicy z dalszych miejsc. Dlaczego tak się stało…?

Jacek Gaworski: – Gdybym nie uzyskał kwalifikacji ze względu na dalsze miejsce w rankingu, zaakceptowałbym to. Ale przyznawanie „przepustek” do Tokio miało niewiele wspólnego z duchem fair play. Pandemia dała pole do wielu nieprawidłowości, przez co skrzywdzono nie tylko mnie, ale też wielu niepełnosprawnych sportowców.

Żona Jacka przyznaje, że od tego czasu życie, a tym samym zdrowie jej męża zostało zrujnowane – bo to sport trzymał go przy życiu. – Jacek w ciągu pierwszych trzech miesięcy od tej krzywdzącej decyzji schudł 20 kg. Myślałam, że to jest koniec. Nie mógł jeść, spać i funkcjonować. Lekarze potwierdzili jej słowa, mówili wprost: „on nie ma teraz celu”. On dążył do Igrzysk, do zawodów, miał po co żyć i po co się przygotowywać. Przez „układy” został pozbawiony motywacji do życia.

W lutym 2022 Jacek Gaworski dostał kolejny cios, utracił wzrok w prawym oku. Nowotwór odciął dopływ krwi do oka, które zaczęło obumierać. To wywołało ostry stan zapalny zagrażający życiu, następstwem był SOR oddział okulistyczny, operacja, podczas której doszło do zapaści. Wzroku nie dało się uratować, do gałki ocznej wstawiono częściową protezę. Niestety drugie oko zostało również zaatakowane.

Do kosztów leków dochodzą m.in. badania, które trzeba wykonać na cito, ponieważ na NFZ terminy są bardzo odległe, poza tym codzienna rehabilitacja, środki higieniczne, suplementacja, specjalistyczne odżywianie, czyli wydatek rzędu minimum kilku tys. zł. Rodziny nie stać na ponoszenie tak olbrzymich kosztów. Nowotwór atakuje kolejne części jego ciała. — Ela nie może pracować, bo musi się mną zajmować, pomimo tego, że sama przeszła dwie poważne operacje i to ja powinienem się nią zaopiekować – wyznaje szermierz.

Państwo Gaworscy, pomimo ogromnych problemów, nie zapominają o pomocy innym. Przed laty z inicjatywy Jacka Gaworskiego, wraz z innymi chorymi i ich rodzinami, powołali do życia fundację „Pomóż Walczyć o Życie”, która działa na rzecz ludzi dotkniętych utratą zdrowia, w szczególności chorych na stwardnienie rozsiane i choroby nowotworowe. Dzięki swoim doświadczeniom stworzyli fundację, w której każdy rozumie, z czym borykają się chorzy i niepełnosprawni, dlatego do potrzeb każdego podopiecznego podchodzi się tam indywidualnie. Co najważniejsze nie ma tam żadnych opłat ani prowizji, a 100 proc. przekazanego wsparcia trafia do potrzebujących.

Elżbieta Gaworska w rozmowie z Onetem mówi także o tym, że sami przyjęli pod swój dach dwie ukraińskie rodziny. – Pomagamy jak możemy, mimo tego, z czym się sami borykamy. Człowiek, który doświadcza czegoś dotkliwie rozumie, z czym się mierzą inni ludzie – dodaje, zaznaczając, że nie myślała, że kiedyś dożyje czasu, w którym obok nas będzie toczyła się „barbarzyńska wojna”.

Państwo Gaworscy przyznają, że choć od pierwszej straszliwej diagnozy, która zrujnowała im życie minęło blisko 20 lat, prosząc o pomoc, nadal czują się tak samo niezręcznie. – Przez tyle lat system opieki zdrowotnej nie znalazł miejsca, na refundację leczenia dla mojego męża pisząc, że jest nierokujący, a On mimo to wciąż żyje. Cieszymy się każdym wspólnym dniem. Spacerem, razem zjedzonym obiadem… Ktoś może nas krytykować za to, że prosimy o pomoc. Proszę ludzi, by nas zrozumieli. My po prostu chcemy żyć… – wyjaśnia żona mistrza.

– Wybłagaliśmy kolejną konsultację u lekarza. Nawet nie wiedzieliśmy, że będzie to kwalifikacja do leczenia paliatywnego. Oczywiście nie ma szans na wyzdrowienie, ale pewne substancje mogą spowolnić rozwój choroby i rozrost przerzutów. Podaje się dwa bardzo toksyczne leki. Jednego z nich Jacek nie może przyjąć, bo jego organizm jest za bardzo wycieńczony – mówi Elżbieta Gaworska. – Co dwa tygodnie jeździmy na wlewy. Mąż przyjmuje też radioterapię paliatywną. Lekarz ostrzegł, że może to pogorszyć stan Jacka, ale chwytamy się wszystkiego. Niestety przerzuty są bardzo agresywne – wyznała.

– Jestem na ostatnim etapie, nie ma już nadziei. Na oddziale onkologicznym najlepiej widać nieuchronność choroby. Najważniejsze, byśmy z żoną do końca mogli być razem – opowiedział szermierz.
Niestety pozostało mu leczenie paliatywne. Teraz zbiera środki, żeby – jak mówi – jak najmniej cierpieć na ostatnim etapie życia. „Nie ma już nadziei. Ale będę walczył”.

Źródło: onet.pl, WP Sportowe Fakty, sport.pl, oprac. em/, fot. Adrian Stykowski / arch. PKPar

Data publikacji: 04.12.2023 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również