Brąz na wagę zwycięstwa. Ciężka praca przynosi efekty
5 stycznia w Warszawie odbyła się Gala Mistrzów Sportu „Przeglądu Sportowego". W jej trakcie nastąpiło ogłoszenie wyników 84. Plebiscytu na Najlepszego Sportowca Polski 2018 Roku, którym został Bartosz Kurek. Z tytułu Niepełnosprawnego Sportowca Roku 2018 cieszył się Igor Sikorski.
Jeden medal przywiozła reprezentacja Polski z XII Zimowych Igrzysk Paraolimpijskich w Pjongczangu (https://naszesprawy.eu/aktualnosci/14150-pjongczang-plan-minimum-wykonany-.html). Sięgnął po niego Igor Sikorski, który zajął trzecie miejsce w slalomie gigancie na monoski. Biało-Czerwoni czekali od 1988 r. na krążek z ZIP wywalczony w narciarstwie alpejskim. Oprócz 28-latka ze Startu Bielsko-Biała, nominowani do tytułu byli także lekkoatleci: Michał Kotkowski i Lucyna Kornobys.
Nasze Sprawy: − Co dla Pana oznacza tytuł Niepełnosprawnego Sportowca Roku 2018?
Igor Sikorski: − Dla mnie jest to wielki zaszczyt. Cieszę się, że mój sukces został doceniony i zauważony przez dziennikarzy oraz kibiców. Nigdy nie skupiałem się na takich konkursach, plebiscytach, głosowaniach na najlepszego sportowca czy tego typu rzeczach. Zawsze koncentrowałem się na sporcie, żeby być szybkim na nartach. Ta nagroda jest wielkim wyróżnieniem. To wszystko utwierdza mnie w przekonaniu, że moje działania mają sens i idą to w dobrym kierunku. Kolejny raz okazało się, że ciężka praca przynosi efekty.
NS: − Od zdobycia brązowego medalu w Pjongczangu minęło 10 miesięcy. Jak Pan wspomina swoje drugie Zimowe Igrzyska Paraolimpijskie?
IS: − Atmosfera była wspaniała, naprawdę dobrze się czułem w Korei Południowej. Przygotowując się do zawodów myślałem o medalu. Robiłem wszystko, żeby ten krążek kiedyś wyjeździć i być na takim wysokim poziomie. Mogłem skupić się na trenowaniu, bo dzięki wsparciu Ministerstwa Sportu i Turystyki niczego nie brakowało. To nasz największy sponsor. Było sporo zgrupowań za granicą, miałem zapewniony sprzęt. Wcześniej zawsze czegoś brakowało. Mam wrażenie, że odkąd ministrem jest Pan Witold Bańka, a prezesem Łukasz Szeliga, wszystko idzie ku lepszemu.
NS: − Medal był największym sukcesem, ale 2018 r. zdobył Pan też mistrzostwo Polski w innej dyscyplinie – wakeboardzie. Jak do tego doszło?
IS: − To były pierwsze w historii MP, w których pojawiła się kategoria dla osób na wózkach. Została ona stworzona dzięki współpracy Avalon Extreme z Polskim Związkiem Motorowodnym i Narciarstwa Wodnego. Wystartowało sześciu zawodników. To była świetna impreza, również pod względem integracji. Sporty wodne są wspaniałą możliwością dla osób niepełnosprawnych, żeby spędzać miło, rekreacyjnie czas w lecie.
NS: − Pan zachęcał do uprawiania sportów wodnych, prowadząc szkolenia w ramach Avalon Extreme SitWake Academy.
IS: − Tak, przeprowadziłem wiele szkoleń z Fundacją Avalon. Dzięki temu wiele osób mogło skorzystać z zajęć na terenie całej Polski. Część z nich wystartowała później w mistrzostwach Polski czy sztandarowej imprezie Avalonu − SitWake Extreme Challenge. W niej wziął udział utytułowany Francuz Jerome Elbrycht. To było bardzo owocne lato. Myślę, że tegoroczne będzie podobne lub jeszcze ciekawsze. Wspólnie układamy plany na nadchodzące miesiące.
NS: − Jakie znaczenie dla Pana ma projekt Avalon Extreme?
IS: − Fundacja chce zmienić postrzeganie osób niepełnosprawnych w Polsce [m.in. https://naszesprawy.eu/edukacja/12209-ekstremalne-przelamywanie-barier.html − przyp. red.]. Robi to za pomocą takich dobitnych przykładów jak sporty ekstremalne, a ja jestem ambasadorem wakeboardu. Avalon Extreme to coś przełomowego, nie tylko w naszym kraju. Cieszę się, że uczestniczę w tym projekcie i zachęcam do sportu inne osoby niepełnosprawne. Poprzez różne dyscypliny można wrócić do aktywnego życia po wypadku i w ogóle otworzyć się bardziej, uwierzyć w siebie. Można być na wózku, a przy tym robić wiele fajnych rzeczy, mieć pasję i cieszyć się życiem.
NS: − Pana pasją stało się narciarstwo. Przełomem było szkolenie zorganizowane w Karpaczu przez Jarosława Rolę. Co zadecydowało o tym wyborze?
IS: − Zawsze chciałem być zawodowym sportowcem. Przed wypadkiem [1 lipca 2008 r. upadek z drzewa – przyp. red.] nie było to możliwe, chociaż jakoś do tego dążyłem. Kiedy po raz pierwszy wszedłem na monoski, to znowu poczułem adrenalinę i wolność. Zrozumiałem, że wózek nie jest ograniczeniem. On został odstawiony wtedy gdzieś na bok, a ja na nartach mogłem się rozpędzać tak samo jak pełnosprawni i pojeździć na tych samych trasach. Zapragnąłem to robić na poważnie, ale przede wszystkim cieszyłem się jazdą. Dołączając do klubu Start Bielsko-Biała otrzymałem możliwości trenowania. Rozwijałem się i inwestowałem w sprzęt, wyjazdy. Opłaciło się, bo teraz robię, to, co zawsze chciałem robić.
NS: − Kto miał największy wpływ na przebieg Pana dotychczasowej kariery?
IS: − Na początku rodzice, rodzina. Następnie przyjaciele, których poznałem, będąc na wózku. Sporo zawdzięczam Łukaszowi Szelidze, mojemu pierwszemu trenerowi. Na obozach stacjonarnych w Polsce dawał dużo cennych wskazówek. Wielu z nich pewnie nie usłyszałbym od pełnosprawnego trenera, bo nie byłby w stanie ich wymyślić. Kiedyś sam był zawodnikiem, startował w wielu imprezach, obserwował mnóstwo narciarzy. Wiedział, jak ta jazda powinna wyglądać. To są szczegóły, które w zależności od niepełnosprawności, można czuć tak samo i wytłumaczyć. Na pewno spory wpływ miał też słowacki trener Peter Matiasko, z którym pracowałem do zawodów w Pjongczangu.
NS: − Skąd pomysł na zmianę sprzętu przed obecnym sezonem?
IS: − Żeby się rozwijać, trzeba ryzykować i decydować się na nowe rozwiązania. Przed igrzyskami nie należy zmieniać sprzętu. Lepiej korzystać ze sprawdzonych środków i skupić się na efektywnym treningu. Po Pjongczangu był najlepszy czas, żeby coś zmodyfikować. Jeżdżę teraz na amerykańskim sprzęcie DynAccess. Widzę w nim ogromne możliwości. Jednak dalej się go uczę, ponieważ bardzo się różni od poprzedniego. Inna pozycja, inny amortyzator i to wszystko inaczej pracuje, więc cały czas sprawdzam nowe ustawienia. Staram się dopracować, żeby było idealnie, ale może to jeszcze trochę czasu zająć. Mam nadzieję, że zdążę do mistrzostw świata w Sella Nevea (Włochy) i w Kranjskiej Gorze (Słowenia).
NS: − Najważniejsza impreza sezonu zostanie zorganizowana w terminie 21 stycznia – 1 lutego. Co chce Pan osiągnąć?
IS: − Zawsze celem są miejsca medalowe. To się nie zmienia. Nie ma znaczenia, jakie to są zawody, ważne są po prostu medale i jak najlepsze wyniki. Jeśli wszystko będzie dobrze dopasowane i trafię z ustawieniami tego sprzętu, to powinno być dobrze. Ustawień jest mnóstwo, one zmieniają się w zależności od warunków pogodowych, warunków śniegowych i konkurencji. Generalnie sporo trenuję. Po Gali „Przeglądu Sportowego” było tygodniowe zgrupowanie na Słowacji, gdzie miałem po 2 treningi dziennie na nartach, czyli dosyć sporo. Później mamy wyjazd na Puchar Świata do Zagrzebia (16-17 stycznia). W ubiegłym sezonie wywalczyłem tam złoto i brąz, więc dobrze znam ten stok. Następnie pojedziemy już na mistrzostwa świata.
NS: − Jednym rywali na stoku jest Andrew Kurka. Amerykanin zaproponował Panu wspólne treningi, które miały się odbyć przed tym sezonem. Pomysł został odłożony?
IS: − W 2018 r. się to nie udało. Był plan, żeby wspólnie potrenować w Chile. Później Andrew proponował, żebym przyjechał na Alaskę, ale nie miałem za bardzo możliwości. W przyszłym sezonie chciałbym stworzyć team, z którym pojadę do Chile, czy w innej miejsce, gdzie trenują najlepsi. Ekipę utworzy kilka osób. Część z nich już znalazłem, szukam dobrego trenera. Trzeba ustalić koszty i starać się o środki, żeby móc trenować z najlepszymi. Moimi sponsorami są znajomi, pasjonaci narciarstwa, którzy chcą pomóc.
NS: − Jak wyglądały przygotowania do trwającego sezonu?
IS: − W zasadzie treningi zaczynają się od maja lub nawet wcześniej. Od tego sezonu zacząłem współpracę z trenerem motorycznym Markiem Mroczkiem. Również dużo dobrej pracy zrobiłem na wakeboardzie. Na nim jest podobna pozycja jak na nartach, więc praktycznie te same mięśnie pracują. Przygotowania są niemal w takim wymiarze jak u pełnosprawnych zawodników. Różnica polega na tym, że używam innego roweru, bo napędzanego ręcznie. Korzystam też z innego wakeboardu, bo ze specjalnym siedziskiem. Jednak wymiar godzinowy i wysiłkowy treningów jest podobny, ten sam właściwie. Cieszę się, że paraolimpijczycy są coraz częściej pokazywani w mediach. Na Zachodzie to jest normą, w Polsce powoli się to zmienia. Zaczynamy być postrzegani jako pełnowartościowi sportowcy.
Rozmawiał: Marcin Gazda, fot. PAP / Bartłomiej Zborowski, Marcin Gazda, Avalon Extreme
Data publikacji: 16.01.2019 r.