Chorwacja lawendą pachnąca

Chorwacja jest bardzo popularnym kierunkiem wakacyjnym. Mam znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie, doceniając rozmaite walory tego kraju - łagodny klimat, różnorodność krajobrazu., smaczną kuchnię i życzliwość mieszkańców. Postanowiłyśmy z koleżanką sprawdzić na miejscu, do jakiego stopnia te zachwyty są uzasadnione, podejrzewając (jakże słusznie, jak się okaże), że też damy się uwieść urokowi pięknej Chorwacji.

Letnie wakacje zaczęłyśmy planować już w grudniu, polując na oferty first minute. Jedno ze znanych, dużych biur podróży (na szczęście, nie zbankrutowało w tzw.międzyczasie!) zaoferowało nam przystosowany hotel w miejscowości Orebić, na półwyspie Pelješac (Południowa Dalmacja). Obie poruszamy się na wózkach inwalidzkich, więc potrzebujemy pomocy w dotarciu na miejsce, o czym poinformowałam biuro. Zapewniono mnie, że zaopiekują się nami na każdym etapie podróży. I już na parkingu w Warszawie (oferta z parkingiem w cenie wycieczki), gdzie zostawiłyśmy nasze samochody, okazało się, że pracownicy byli przygotowani na nasz przyjazd, sprawnie pownosili nas do busa i zawieźli na lotnisko. Na Okęciu – podobnie jak na większości lotnisk na świecie – można skorzystać z pomocy asystenta. Lot do Dubrownika trwał ponad godzinę, a transfer do hotelu prawie trzy godziny. Po drodze Chorwacja odsłaniała przed nami swoje piękno. Kręta droga prowadziła wśród skał, brzegiem lazurowo-zielonego Adriatyku, od czasu do czasu malownicze miasteczko przypominało, że tętni tu życie, które Chorwaci nauczyli się cenić szczególnie mocno. Ślady wojny są widoczne gdzieniegdzie i nie wszystkie rany się jeszcze zabliźniły. Z radia leciała muzyka – przeboje znane na całym świecie, ale i tęskne, bałkańskie melodie. Dla tego regionu Europy charakterystyczna jest pieśń sevdalinka. Sevdah to sposób pojmowania świata, nacechowany melancholią, tęsknotą, czymś, co można nazwać słodkim smutkiem.
Język chorwacki jest trochę podobny do polskiego, ale nie dajmy się zwieść. Chorwackie „pravo” to nasze „prosto”, „ jutro” to „rano”, a „trudna” to „w ciąży”. Często usłyszymy „polako”, co znaczy po prostu „powoli”, a gdy Polak będzie używał słowa „droga”, to Chorwat skojarzy to z …narkotykami. Chorwaci przybyli nad Adriatyk z terenów Małopolski, stąd podobny język i mentalność. A osiedlili się w miejscu przepięknym – Chorwacja to ponad 1200 wysp i wysepek, 8 000 km linii brzegowej i przepiękne góry – Alpy Dynarskie. Klimat sprzyja uprawie winorośli i oliwek. Ciągle widzimy reklamy lub drogowskazy kierujące do winnic.

Ston. A więc jesteśmy już na półwyspie Pelješac. Z okien autokaru widzimy coś, co do złudzenia przypomina Mur Chiński w miniaturze. Miasteczko jest otoczone średniowiecznymi murami miejskimi. Kiedyś był to ważny fort. Pozostałości fortyfikacji zwane są często „europejskim chińskim murem” i wiją się malowniczo pośród wzniesień. Na Chiński Mur mogłam wjechać (część niedaleko Pekinu), ten mogę tylko podziwiać z daleka. To, co stanowi o uroku krajobrazów Chorwacji, jest dla osób niepełnosprawnych barierą nie do pokonania. Z taką refleksją podziwiam Ston i mam nadzieję, że uda nam się jednak dotknąć serca i istoty tego kraju.
I jesteśmy w hotelu Grand Orebić. Czekaniu na zameldowanie zawsze towarzyszy pewien niepokój, czy pokój spełni oczekiwania i w jakim stopniu jest przystosowany. Zakwaterowano nas na parterze, ale pokój wymagał małego przemeblowania, byśmy mogły swobodnie się poruszać. Obsługa zapewniła nas o gotowości pomocy, z której nie raz korzystałyśmy, gdyż hotel nie do końca był przygotowany na przyjęcia gości na wózkach, np. aby dostać się na basen lub do baru, serwującego napoje między posiłkami, trzeba było pokonać schody lub nierówną i pagórkowatą drogę prowadzącą dookoła hotelu. Był to jedyny mankament rekompensowany życzliwością personelu i innych gości, wśród których oprócz Polaków , było sporo Niemców, Słowaków, Rosjan. Trwające w tym czasie Euro 2012 też sprzyjało jednoczeniu się i brataniu przy wieczornych relacjach sportowych, a atmosfery radosnego kibicowania mógłby pozazdrościć niejeden stadion.
Każdy pobyt dobrze zacząć od poznania nowego miejsca, by przyswoić sobie kolory, zapachy, poczuć rytm życia mieszkańców. Do centrum Orebić jeździłyśmy taksówką-busem prowadzonym na zmianę przez sympatycznego Josefa i jego ojca. Miasteczko jest niewielkie, pięknie otoczone górami spoglądającymi na port i pobliską wyspę Korčulę, na którą wybrałyśmy się dużym promem linii Jadrolinija. Małe stateczki zawijające do przyhotelowej przystani były dla nas całkowicie niedostępne. Wyspa kusiła nas codziennie swoim urokiem, gdyż była doskonale widoczna z hotelu. Korczula Orebicz…Brzmi jak imię i nazwisko dobrej przyjaciółki.

Korčula uważana jest za miejsce narodzin Marco Polo i choć nie ma pewności co do tego, to legenda jest na tyle mocno zakorzeniona, że przyciąga wielu turystów chcących zobaczyć piękną, choć niewielką wyspę i pozostałości domniemanego domu wielkiego podróżnika. Po przypłynięciu zorientowałyśmy się, że nie damy rady pokonać wzniesień i odległości na pieszo. Z pobliskiej knajpki dochodziły głośne śpiewy, które umilały nam czas (bo śpiewali naprawdę pięknie!), gdy czekałyśmy na taksówkę. Jeden z rozśpiewanych Chorwatów pomógł taksówkarzowi Alenowi wnieść nas do samochodu i przez godzinę objeżdżaliśmy wyspę, podziwiając krajobrazy i miasto zwane „małym Dubrownikiem”. I tu dużo winnic. Zajechaliśmy do jednej z nich. Właściciel hojnie częstował różnymi gatunkami win, każde znakomite, więc dokonałyśmy zakupu tego szlachetnego trunku i chyba nie muszę dodawać, że z tej wyprawy wróciłyśmy w doskonałych nastrojach.

Lokalne biura podróży oferują wiele wycieczek, ale większość z nich to wyprawy do miejsc całkowicie niedostępnych dla osób mających problemy z poruszaniem się. Po rozmowie z rezydentką naszego biura zdecydowałyśmy się na wycieczkę do Dubrownika. I tym razem było to możliwe dzięki życzliwości i gotowości pomocy ludzi dobrej woli, gdyż autokar nie był przystosowany, ale po głównej ulicy Dubrownika – Stradun – można się poruszać na wózku w miarę swobodnie. Z uwagą słuchaliśmy przewodniczki Pauliny, która ciekawie opowiadała o tym pięknym, ufortyfikowanym mieście, które nigdy nie było zdobyte w bezpośredniej walce. Na niektórych budynkach są jednak ślady bombardowania z 1991i 1992 roku. Stradun to reprezentacyjna ulica Dubrownika, zawsze pełna ludzi, tętniąca gwarem. Wąskie, małe uliczki odchodzące od niej kryją swoje tajemnice lub ciekawe historie. Jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc przy placu jest Wieża Zegarowa z 1444 r., która od wieków oznajmiała dubrowniczanom upływ czasu. Niedaleko znajduje się niewielki, barokowy kościół św. Błażeja, patrona miasta, do którego warto się pomodlić, gdy…boli gardło. Stare miasto Dubrownika zostało wpisane na Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Przed wyjazdem do Chorwacji słyszałam, że w Dubrowniku są pyszne lody. Spróbowałam i potwierdzam. Wszędzie też można nabyć woreczki zapachowe z lawendą. To zapach, który już zawsze będzie mi się kojarzył z Chorwacją, a Dubrownik to bez wątpienia „perła Adriatyku”.

W drodze powrotnej ponownie wstąpiliśmy do winnicy. To obowiązkowy punkt programu niemal każdej wycieczki. Właściciele winnicy Madirazza przygotowali do degustacji kilka gatunków win i rakii oraz drobne przekąski. Warto przywieźć z dalekiej podróży coś, co smakiem wzbogaci wspomnienia. Ja kupiłam m.in. ajvar – to pyszna, pikantna pasta warzywna, przyrządzana z papryki i bakłażanów z dodatkiem pomidorów, czosnku i przypraw. Pycha. Posileni i napojeni wróciliśmy do hotelu.
Wieczorami na tarasie słuchaliśmy muzyki, gawędziliśmy lub wpatrywaliśmy się w wieczorny granat morza. Światełka z przepływających statków migotały tajemniczo, a palmy, które w dzień dawały cień, o zmierzchu zdawały się sięgać gwiazd.
W takiej scenerii w ostatni wieczór odbywał się koncert młodzieżowej orkiestry dixielandowej z Czech. Znane standardy jazzowe i utwory z musicali przyciągnęły liczną publiczność, która długo oklaskiwała artystów. Po tym występie, podobnie jak wielu innych gości, zostałyśmy na tarasie. Po chwili usłyszałyśmy cichy śpiew. Tęskna melodia, ciepłe, kobiece głosy, nostalgiczny śpiew, nawet na głosy. Szczerze i spontanicznie obdarowałyśmy brawami grupę kobiet siedzących w pobliżu. Zaprosiły nas do stołu i gdy zaintonowały „Padmaskownyje wieczera”, to nawet dołączyłyśmy nieśmiało do tego chóru. Rozśpiewane panie były psycholożkami z Rosji. I choć pamiętałyśmy jedynie refren, to poczucie słowiańskiej wspólnoty i urok wieczoru sprawiły, że po paru chwilach (i piosenkach!) gawędziłyśmy tak, jakbyśmy znały się od lat. Urok podróżowania to nie tylko miejsca. To również ludzie, których gdzie indziej byśmy nie spotkali i chwile, które tylko tam i wtedy mogły się zdarzyć.

Zobacz galerię…

Lilla Latus

fot.: archiwum Autorki

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również