Wybraliśmy ofertę niemieckiego biura podróży z wylotem z Berlina, bo okazała się tańsza niż podobne propozycje z Polski. Fakt, że w lutym w Dubaju temperatury oscylują od 22 do 28 stopni Celsjusza też był nie bez znaczenia. Biuro załatwiało w naszym imieniu promesy wizowe, na podstawie których na lotnisku otrzymuje się wizę. Wśród danych niezbędnych do otrzymania tego dokumentu jest m.in. informacja o wyznaniu.
Sześciogodzinny lot minął szybko i miło. Obok nas siedziała młoda kobieta z dzieckiem. Wdaliśmy się w rozmowę. Sylwia wracała z Polski z 10-miesięczną Mayą. Mieszka w Dubaju z mężem Hindusem. Zaprosiła nas do siebie, a my kilka dni później z przyjemnością skorzystaliśmy z tego zaproszenia.
W walentynkowy poranek wylądowaliśmy na lotnisku w Dubaju. Od razu rzuca się w oczy wielobarwny tłum. Przeważa duża liczba Hindusów, którzy stanowią najliczniejszą mniejszość narodową. Wizę wstemplowano nam w paszporty po uprzednim dokładnym oświetleniu twarzy i spojrzeniu głęboko w oczy. Widać dobrze nam z oczu patrzyło, bo bez problemów wpuszczono nas na teren tego niezwykłego kraju, w którym oficjalnie obowiązuje szariat (religijne prawo islamu), a jednocześnie zaskakuje ogromna dynamika rozwoju i nowoczesność rozkwitająca pośród piasków pustyni.
W egzotykę miejsca pięknie wpisują się stroje obsługi lotniska – mężczyźni w długich nieskazitelnie białych szatach ( diszdasza) w zawojach na głowach ( ghutra) mocowanych za pomocą specjalnych czarnych opasek (igal). To bardzo elegancki strój. Na lotnisku pracują również kobiety – w chustach na głowach, z charakterystycznym mocnym, arabskim makijażem. A więc nieprawdą jest, że kobiet się raczej nie widuje w Dubaju. Są obecne wszędzie. Wcześniej słyszałam, że Arabkom nie wypada poruszać się po mieście samotnie, że odradza się to również turystkom.
Tymczasem okazało się, że muzułmanki swobodnie robią zakupy, spotykają się w kawiarniach, jeżdżą metrem. Ich czarne stroje są w rzeczywistości bardzo różnorodne, bogato zdobione haftami, aplikacjami. Abaya, czyli zewnętrzna odzież, zawsze jest czarna, ale jest ogromny wybór krojów, fasonów, dodatków itp. Nakryciem głowy arabskiej kobiety, zakrywającym jedynie włosy jest shayla. Nekab składa sie natomiast z chusty oraz specjalnej zasłony na twarz odsłaniającej jedynie oczy. Ghotwa to tkanina całkowicie zakrywająca twarz, jednak umożliwiająca oglądanie świata. Widywałam też starsze kobiety, których twarz zasłaniał rodzaj metalowej maski. Miałam okazję bliżej przyjrzeć się arabskim elegantkom w …damskich toaletach. Widziałam, jak poprawiały fryzury, by potem przykryć je chustą, wyjmowały kokieteryjnie kosmyki włosów, malowały usta i zawsze pozostawiały za sobą zapach wyszukanych perfum. Wszechobecny piękny zapach (bogactwa?) i nieskazitelna czystość to jedna z charakterystycznych cech Emiratów.
Gdy zjawiliśmy się w hotelu Arabian Parkhotel, najpierw poczęstowano nas kawą i herbatą. Pokój duży, przestronny, na dole niewielki basen. A z okna widok na wieżowce, palmy i pustynię – kwintesencja Dubaju. W drodze z lotniska miasto powoli odsłaniało swoje fascynujące oblicze. Zaskakuje brak pieszych na ulicach. Wszędzie trzeba dojechać, ale komunikacja jest bardzo dobra (są nawet klimatyzowane przystanki autobusowe). To kraj muzułmański, co widać na każdym kroku. Kiedyś z okien naszego hotelowego busa zauważyłam samochód, stojący na ruchliwej ulicy z włączonymi światłami awaryjnymi, a obok mężczyznę na modlitewnym dywaniku bijącego pokłony w stronę Mekki. Tutaj to nikogo nie zaskakuje.
Czekając na przygotowanie pokoju, w recepcji dostrzegliśmy informację, że z powodu urodzin proroka 14 i 15 lutego na terenie hotelu nie będzie sprzedawany alkohol, który i tak jest dostępny tylko w klubach nocnych i hotelowych restauracjach. W sklepach alkoholu się nie sprzedaje. Supermarkety oferują towary podobne do tych, które mamy w Europie, a ceny są zdecydowanie niższe. Ale woda butelkowana jest droższa niż benzyna! Nic dziwnego, Emiraty ropą stoją.
Boom gospodarczy rozpoczął się wraz z odkryciem złóż ropy naftowej w latach 60-tych ubiegłego wieku. Biedne, pustynne księstwo stało się bogatym krajem o wysokim standardzie życia. Rdzenni obywatele wszystkich siedmiu Emiratów stanowią niespełna 30 proc. obywateli. Są elitą, gdyż nie można zdobyć obywatelstwa tego kraju, który faktycznie jest w rękach paru rodzin. Mają darmową edukację, służbę zdrowia, mężczyźni otrzymują dom, gdy zakładają rodzinę (ale tylko, gdy żenią się z obywatelką Emiratów, drogie panie!) oraz nowy samochód co kilka lat. Nie ma tutaj podatków od dochodów, ale również nie istnieje żaden system emerytalny.
Cudzoziemcy pracują legalnie i bardzo szanują swoją pracę, bo w razie najmniejszego przewinienia lub złamania prawa są deportowani w ciągu 24 godzin. Wskaźnik przestępczości należy do najniższych na świecie. Samochody służbowe jeżdżą z napisem „Czy jadę bezpiecznie? Jeśli nie, to zadzwoń…”(i tu podany jest numer telefonu). W taksówkach niektórych korporacji widnieje informacja : „Jeśli taksometr nie działa, to znaczy, że jedziesz za darmo”. Zdarzyło nam się kiedyś jechać taksówką z pakistańskim kierowcą, właśnie zwróciłam uwagę na tę informację i w tejże chwili taksometr…zawiesił się. Kierowca tłumaczył się, że to się zdarza, ale w korporacji wiedzą, że wiezie klientów; w końcu poprosił, byśmy zapłacili tyle, ile uważamy za stosowne.
Taksówkarze mogą stanowić za granicą bezcenne źródło informacji. Kiedyś trafiliśmy na rozmownego kierowcę, który z chęcią opowiadał o życiu w Dubaju. W którymś momencie zwrócił naszą uwagę na mijający nas samochód. Okazało się, że jechał nim sam szejk Dubaju Mohammad bin Rashid Al Maktoum ze świtą. Na światłach zrównaliśmy się z białym vanem i miałam przyjemność zobaczyć szejka pozdrawiającego królewskim gestem. Ten sam taksówkarz polecił nam wybrać się do Global Village – miejsca, o którym wcześniej nic nie wiedzieliśmy. Dobra rada, za którą jestem nawet w stanie wybaczyć mu pytanie: „Gdzie jest Polska?”, które nam zadał po standardowym „Where are you from?”.
Global Village, czyli globalna wioska. I tak też to miejsce wygląda. Nie dochodzi tam żadna linia metra, żaden autobus. To rodzaj targowiska, wesołego miasteczka i centrum rozrywki. Jest tam wiele pawilonów, w których różne kraje z Azji i Afryki sprzedają swoje produkty, prezentują rodzimą kulturę. Odbywają się tu rozmaite pokazy i występy. My akurat trafiliśmy na imponujący show w wykonaniu artystów ze Sri Lanki. Okoliczni mieszkańcy przybywają tu całymi rodzinami, bo jest tu wiele atrakcji zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci. Sprzedawcy zachęcają, zapraszają, a proponowane ceny są niższe niż od tych proponowanych po długim targowaniu w innych miejscach Dubaju. Można próbować, przymierzać, wąchać i chłonąć kosmopolityczną atmosferę wszystkimi zmysłami – perfumy od dziewczyn z Libanu, ciuchy z pawilonu Indii, niepowtarzalny smak przyprawy zatar, którą częstowali Syryjczycy… Restauracje i małe stoiska oferują co krok różne smakołyki lokalnej kuchni. Szczególnie smakowały mi hinduskie pierożki samosa. To przekąska w postaci trójkątnego pieroga, smażonego na głębokim oleju z warzywnym lub mięsnym nadzieniem. Sprzedaje się je w całym Dubaju na sztuki, a koszt jednego to w przeliczeniu ok.1- 2 zł. Global Village odwiedzają różni ludzie. Spotkaliśmy mężczyznę z Bangladeszu, który tu postanowił spędzić wieczór ze swoją młodą (jeśli sądzić tylko po oczach i drobnych dziewczęcych dłoniach) żoną. Ahmed pracuje w Abu Dhabi. Żonę znalazła mu rodzina, a poznał ją w dniu ślubu Dziwne? On nie miał na to czasu ani sposobności, a rodzina mogła przecież poznać wcześniej dziewczynę, popytać o nią sąsiadów. Miała dobrą opinię. Wybór rodziny to wybór serca.
Nasze zaciekawienie wzbudziła też rodzina, która dosiadła się do nas. Młoda kobieta w muzułmańskim stroju mówiła do dzieci po… rosyjsku. Towarzyszył jej również dużo starszy mąż, który tylko uśmiechał się, eksponując poważne braki w uzębieniu. Kilka lat temu przyjechała do Emiratów i wyszła za mąż. Została muzułmanką. Dobrowolnie. Czuła potrzebę jakieś duchowej przynależności po dzieciństwie spędzonym w kraju – jak to określiła – bez religii. Zapytałam ją, czy jest szczęśliwa. Nie odpowiedziała, przygarniając dzieci, przy których wyglądała bardziej jak ich siostra niż matka. Spotkania z ludźmi składają się na niezwykle cenną część wspomnień z podróży.
Sylwia, którą poznaliśmy w samolocie, przyjechała po nas do hotelu ze swoim mężem. Madan okazał się niezwykle sympatycznym mężczyzną. Mieszkają w Dubaju od dwóch lat, tu urodziła się ich córka Maya. Za kilka tygodniu wyjeżdżają do Londynu, skąd zresztą przyjechali do Emiratów, bo tam Madan – specjalista od bankowości – akurat otrzymał nową pracę. W przestronnym, gustownie urządzonym mieszkaniu jest ołtarz poświęcony jakiemuś hinduskiemu bóstwu, pamiątki i zdjęcia zarówno z Polski jak i z Indii. Oglądaliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy o Indiach, w których byliśmy trzy lata wcześniej. I choć rozmawialiśmy po angielsku – języku dla nas wszystkich obcym – to nie czuliśmy żadnych granic i barier. W domu była również niania ze Sri Lanki, brat Madana z Indii i ich kolega pół-Francuz, pół-Algierczyk. Na kolację podano biryani – pyszne hinduskie danie z ryżu, mięsa i warzyw z mnóstwem aromatycznych przypraw. Pan domu jadł palcami, jak to zwykle robią Hindusi. Trzeba przyznać, że robił to bardzo zręcznie i ładnie. Nasi gospodarze okazali nam niezwykłą gościnność, a uchylenie rąbka (czy raczej drzwi!) prywatności pozwoliło nam poczuć domowe ciepło Dubaju, który sam w sobie jest jednym wielkim zaproszeniem.
Na początku pobytu podróżowaliśmy tylko hotelowym busem, który dowoził do najbardziej znanych miejsc w Dubaju. W pobliżu znajdowało się centrum handlowe Wafi, całe w egipskim stylu, z mnóstwem markowych sklepów, restauracji. Centra handlowe to osobne zjawisko w Emiratach. Jest tam nie tylko dużo eleganckich butików, ale również wiele innych atrakcji – np. lodowisko w największym centrum handlowych świata Dubaj Shopping Mall, stok narciarski z wyciągami, prawdziwym śniegiem w Mall of Emirates. Imponujące są wyroby ze złota, których szczególnie bogaty wybór jest na gold souk w dzielnicy handlowej Deira. Można tam się przejechać wodną taksówką abrą, która kursuje po creeku ( kanał dzielący miasto na część prawo- i lewobrzeżną). Sprzedawcy zachęcają, oferują good price. Z przyjemnością oglądałam, przymierzałam, ale zastanawiałam się również, czy niektóre z tych wyrobów z racji wagi i wielkości nadają się do noszenia. Na pewno mogą stanowić przykład kunsztu jubilerów. Arabski narzeczony musi swojej przyszłej małżonce ofiarować w prezencie biżuterię, więc popyt na te wyroby jest na pewno duży. Arabki uwielbiają złoto. Zakryte, zakwefione kobiety są również klientkami najdroższych sklepów. Złoto (biżuterię i sztabki) sprzedaje się tu również w specjalnych automatach, przypominających bankomaty.
Dubaj ma ambicje posiadania wszystkiego „naj”. Najwyższy budynek świata znajduje się właśnie tutaj. To Burj Khalifa mierzący 828 metrów, pięknie wpisujący się w futurystyczny krajobraz miasta. W pobliżu jest wspomniany Dubai Shopping
Mall, piękna promenada, a że miejsce swoją sławą przyciąga wielu turystów, więc przy Burj Khalifa jest zawsze spory tłum i przysiadłszy na ławeczce, można obejrzeć pokaz fontann lub porozmawiać z kimś, kto ma ochotę podzielić się refleksją na temat tego miejsca. Ali przyjechał tu na weekend ze swoją rodziną z sąsiedniej Arabii Saudyjskiej. Towarzyszy mu dwoje wnucząt, syn z żoną i trzy córki. Tylko najmłodsza ma odsłoniętą twarz. Wspólna ławeczka połączyła nas na tyle , by po chwili rozmawiać swobodnie – o pogodzie w Dubaju, o rodzinie, o tym jak wiele tak naprawdę łączy chrześcijan i muzułmanów. Ali pozwolił Markowi przymierzyć swoją ghutrę, a ja z kobietami wymieniałam się komplementami na temat makijażu oczu. Zrobiliśmy sobie parę zdjęć. Cenna pamiątka, bo w Emiratach trzeba zachować szczególną delikatność przy fotografowaniu kobiet. Jeśli sobie tego nie życzą, mają prawo wezwać policję, a ta może ukarać lub zabrać aparat.
Dubaj to miasto na pustyni, ale są też tereny zielone, piękna plaża. Byliśmy kilka razy w Jumeira Park. Turyści spędzają czas głównie na plaży oddzielonej od reszty parku niewielkim wzniesieniem. Przyjeżdżają tu całe rodziny. To doskonałe miejsce na piknik i relaks. Poniedziałki są zarezerwowane tylko dla pań.
Stąd już niedaleko do słynnego siedmiogwiazdkowego hotelu Burj Arab w kształcie żagla i sztucznej wyspy w kształcie palmy. Pojechaliśmy tam taksówką z parą znajomych Czechów. Kierowca zapytał, czy jesteśmy gośćmi tego hotelu. Z żalem zaprzeczyliśmy. Miejsca robią wrażenie. Widać, że projektanci i wykonawcy nie znali słowa „niemożliwe”. Czesi co chwila powtarzali „to je krasne”. Mieli rację.
Wycieczkę do stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich wykupiliśmy w hotelowym biurze podróży. Do Abu Dhabi pojechaliśmy busem z kilkoma innymi osobami w bardzo międzynarodowym towarzystwie – w kilkuosobowej grupie byli turyści z Afryki Południowej, USA i Portugalii. Naszym przewodnikiem był Egipcjanin Mohamed. Po drodze opowiadał o Emiratach, miejscach, które mieliśmy zobaczyć, ale i sporo o islamie, bardzo starając się przedstawić nam tę religię jako pokojową w swojej istocie, przekonując, że terroryzm jest sprzeczny z tym, co nauczał prorok Mahomet, że samo słowo islam pochodzi od salam czyli pokój, etc.
Pierwszym punktem programu był największy w Emiratach meczet – Wielki Meczet Szejka Zayeda. Jego nazwa pochodzi od i pierwszego prezydenta i założyciela. Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którym był Zayed bin Sultan Al Nahyan. Budowla w pierwszej chwili skojarzyła mi się z Taj Mahal w Indiach – podobne motywy architektoniczne, podobna biel marmuru. Przy wejściu trzeba zdjąć buty. Potem kobiety udają się do osobnej części, by się przebrać w czarne szaty zakrywające całe ciało i głowę. Nie bez kłopotu udało mi się założyć ten skądinąd ładny i zwiewny strój. Opony wózka symbolicznie przetarto mi jakąś szmatką, zakryto mi również stopy. Chusta ciągle osuwała się na ramiona, szmatka z butów wkręcała się w koła, ale udało mi się w końcu dostać do głównej sali, gdzie znajduje się największy na świecie (znowu coś „naj”) dywan modlitewny. Piękna, misterna robota, dzieło tkaczek z Iranu. Siedząc na nim, słuchaliśmy Mohameda opowiadającego o meczecie. Pokazał nam również pięknie zdobione wydanie Koranu, ale nie pozwolił nam – niewiernym – go dotykać.
Następnie pojechaliśmy do hotelu mającego w nazwie słowa palace (pałac) i trudno było nie zgodzić się z Mohamedem, który powiedział, że dopiero po zobaczeniu tego obiektu, zrozumiał znaczenie tego słowa. Rzeczywiście, miejsce niezwykłe – w holu głównym harfistka, wystrój wykonany z niezwykłą dbałością o szczegóły i wygodę gości. Nie zabrakło tam wspomnianych automatów do zakupu złota, portretów zasłużonych szejków i dyskretnie uśmiechniętej obsługi, W tym pałacu akurat prezentowano wystawę ilustrującą dorobek, rozwój i futurystyczne plany rozbudowy Abu Dhabi. Ropa kiedyś się skończy, a więc dużo inwestuje się w turystykę. Swoją drogą to duża sztuka prezentować i reklamować nie tylko dotychczasowe dokonania, ale również to, czego jeszcze …nie ma.
Pod koniec pobytu wybraliśmy się na całodniowy rejs do fiordów regionu Musandam. Był to jedyny sposób, by bez wizy zobaczyć sąsiedni Oman. W miejscowości Dibba przekroczyliśmy granicę i tradycyjną łodzią arabską dhow pływaliśmy parę godzin po Zatoce Omańskiej. Mijaliśmy skaliste, rudo-brązowe góry spadające wprost do oceanu, białe plaże i małe wioski. Szmaragdowa woda kryje prawdziwe bogactwo – rafy, delfiny, wraki.
Pobyt w Zjednoczonych Emiratach Arabskich pozwolił nam przekonać się, że to kraj, w którym ceni się nie tylko kreatywność, ale również odwagę, tradycję i wiarę w twórczą potęgę różnorodności.
Lilla Latus
fot. Marek Hamera