Igor Sikorski: Zrobiłem duży progres

Igor Sikorski – paraalpejczyk, brązowy medalista igrzysk w Pjongczangu. Zdobywając ten brąz z przytupem przeszedł do historii – to był pierwszy po 30 latach medal w paranarciarstwie alpejskim dla naszego kraju. Jeździ na monoski – czyli po pierwsze na siedząco, a po drugie na jednej narcie. To jest bardzo trudne. Żeby zachować równowagę, używa dwóch kulonartek, którymi kieruje rękami. Narty dają mu poczucie wolności i gwarantują smak adrenaliny. Do sportu podchodzi absolutnie profesjonalnie. I twierdzi, że przyszłość zaczyna się dziś.

PMK: Twoje trzecie igrzyska, a na koncie świeżo upieczony tytuł wicemistrza świata. Z jakimi marzeniami przyjechałeś do Pekinu?
IS: Przede wszystkim z myślą, żeby przeżyć niesamowite wydarzenie. Igrzyska są raz na cztery lata. Jest to wyjątkowa impreza, ale do startów chcę podejść absolutnie nie wyjątkowo, tylko jak do każdych innych zawodów i chcę pojechać tak jak umiem najlepiej.

Tytuł wicemistrza świata określa twoje miejsce w czołówce. Jeśli ktoś jest dobry, to zawsze będzie dobry. Na to jak pójdzie dany przejazd wpływają różne czynniki. Trasy w Pekinie są szybkie, wymagające i mają specyficzny śnieg.
Faktycznie jest inny niż ten, do którego jestem przyzwyczajony, ale zaprzyjaźniam się z nim.

Jak się na nim czujesz?
Ciężko stwierdzić, ale myślę, że się dogadamy. (śmiech)

Kiedy myślisz o Igorze Sikorskim sprzed czterech lat, albo sprzed ośmiu, kiedy debiutowałeś w Soczi, to jak byś go opisał?
To trudne pytanie. Na pewno nie miałem takiego doświadczenia jak to, które mam teraz. Od tamtego czasu zrobiłem duży progres, rozwinąłem się na wielu różnych płaszczyznach. Moje podejście stało się bardziej profesjonalne. Zmienił się też trener, zaczęliśmy w związku z tym wprowadzać trochę zmian do techniki.

Jeśli chodzi o trenerów – Peter Matiasko zmienił się na Michała Kłusaka. Dwie różne osobowości, dwa różne doświadczenia – Peter jest ze świata parasportu, Michał jest olimpijczykiem, to jest zupełnie inne spojrzenie. Czy nie jest trochę tak, że uczycie się od siebie nawzajem? Co dało Ci spojrzenie Michała?
Gdy zaczynaliśmy pracę, Michał musiał zaobserwować, jak jeździ monoski, jakie działają tu siły, jak pracuje ten sprzęt – nie miał wcześniej dużego doświadczenia. No ale zasada jazdy jest podobna, to przecież tak samo jest narta, skręca się analogicznie, tylko pozycja jest trochę inna i do tego się musiał przystosować.

Wsadziłeś Michała do monoski?
Tak, wsiadł do mono i zobaczył jak to jest na własnej skórze. Przejechał kilka metrów, zrobił ze dwa skręty, no ale z zatrzymaniem się miał problemy i była gleba. I tak dobrze, że te dwa skręty wyciął, bo utrzymanie równowagi nie jest takie proste, szczególnie na początku.

Co dała współpraca z Michałem?
Poprawiłem technikę – pozycję na monoski, sposób skrętu. Widzę tu duży postęp od początku naszej współpracy.

Widać po twojej sylwetce wpływ przygotowania poza stokiem – fizjoterapii, siłowni czy wakeboardu.
W sporcie paraolimpijskim, a także w paranarciarstwie alpejskim, poziom jest na tyle wysoki, że przygotowania muszą trwać cały rok. Kiedy nie jestem na stoku to jestem na siłowni – pracujemy z Markiem Mroczkiem w Krakowie nad przygotowaniem kondycyjnym. Zależnie od cyklu przygotowań trening jest codziennie lub co drugi dzień. Jeśli nie jest to siłownia, to Marek rozpisuje mi trening na handbike’u. Oprócz tego moją sportową pasją jest wakeboard, choć w tym sezonie mało pływałem. Skupiłem się bardziej na uczeniu ludzi wakeboardu – powstała nawet sekcja Sikorski Team, ale moje pływanie zeszło na dalszy plan.

Ważna jest też głowa, choćby po to, żeby unieść presję. Jak pracujesz nad stabilizacją mentalną?
Odkąd wiem, na jak wielu płaszczyznach trzeba pracować, by osiągnąć sukces sportowy, konsultuję się z psycholog sportową Marzanną Herzig. Nie wszyscy potrzebują psychologa sportowego, jest wielu takich, którzy przechodzą przez karierę bez takiego wsparcia, ale ja zauważyłem już na początku, że mi się to przyda. Od stycznia pracuję z panem Janem Blecharzem, który jest znanym nazwiskiem w środowisku sportowym – pomógł Adamowi Małyszowi wejść na szczyt.

Pracujecie zdalnie nawet tu, w Pekinie?
Tak, pracowaliśmy tak też podczas mistrzostw świata w Lillehammer, czy podczas innych ważnych imprez. Jesteśmy w stałym kontakcie. Jak widać, przynosi to fajne efekty.

Kolejna płaszczyzna to dieta. Jesteś bardzo szczupły…
Aż za szczupły!

Czy jest ktoś kto ci tę dietę ustawia? Jak się jej trzymasz i jakie produkty przede wszystkim przyjmujesz?
Masa ciągnie w dół, więc się przydaje – ale mi jest ciężko ją teraz uzyskać. A jeśli chodzi o produkty – staram się jeść rzeczy nieprzetworzone, dużo węglowodanów, dużo białka…

Ktoś Ci przygotowuje jadłospis?
Nie mam dietetyka, opieram się na swojej wiedzy. W okresie letnim łatwiej mi jest masę zbudować, a w okresie zimowym, kiedy jest więcej wysiłku i jazdy na nartach, to ona zdecydowanie spada.

Ostatnie osiem lat to dynamiczny rozwój twojej kariery – od debiutu w Soczi, przez brązowy medal w Pjongczangu, pierwszy po 30 latach w paranarciarstwie alpejskim dla Polski. Teraz przed tobą kolejne paraolimpijskie wyzwanie, ale przez te lata zainteresowanie sponsorów twoją osobą bardzo wzrosło. Byłeś ambasadorem Allianz, dziś jesteś w TeamCiti.
To bardzo pozytywna wiadomość, że tak duże firmy angażują się we współpracę z paraolimpijczykami. Przez to budują swój bardzo pozytywny wizerunek i doceniają nasz sport. Tuż przed Pjongczangiem podpisałem umowę o współpracę z Allianz, przy okazji których było wiele ciekawych akcji, jak choćby kręcenie filmiku pokazującego dostosowanie Warszawy – miałem przemieścić się od Dworca Centralnego do Stadionu Narodowego i to wszystko było uwiecznione na filmiku, w którym brał udział Filip Chajzer. A co do aktualnej współpracy – muszę przyznać, że współpraca z Citi jest bardzo profesjonalna, jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Brałem udział w sesji zdjęciowej w Cermat w Szwajcarii. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, bardzo wiele osób brało udział w tworzeniu tych zdjęć, które już dziś można zobaczyć w internecie. To naprawdę świetne doświadczenie.

Czy w takim razie z parasportu da się żyć?
Tak, można się utrzymać, a nawet coś odłożyć, tylko trzeba być w pierwszej „8” na świecie, ponieważ to zapewnia stypendium. Do tego dochodzą kontrakty sponsorskie, które, jeśli człowiek o to dba, dają stabilizację.

Czy jak jesteś tutaj w Pekinie wizualizujesz sobie swój sukces?
Na razie dużo bardziej skupiam się na treningach, a wizualizuję sobie dobre przejazdy – reszta przychodzi sama (śmiech).

Czego Ci życzyć w Pekinie?
Żeby była dobra jazda, żebym się zaprzyjaźnił z tutejszym śniegiem, a to da efekty. A wiem, że wielu osobom na tym zależy! (śmiech)

To tego ci życzymy w całej rozciągłości.

Rozmawiała Paulina Malinowska-Kowalczyk, fot. Bartłomiej Zborowski / PZSN Start

Data publikacji: 04.03.2022 r.

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również