Kreta, czyli powrót do Grecji

Grecja cieszy się niezmiennie ogromnym powodzeniem wśród turystów, więc po sześciu latach od pierwszego tam pobytu postanowiłyśmy z Marysią znowu wrócić do tego kraju, tym razem wybierając Kretę na miejsce wakacyjnego wypoczynku. Dołączyły do nas Ania i Zosia - nasze sprawne koleżanki, z którymi już byłyśmy w Bułgarii i na Węgrzech.

W styczniu skontaktowałam się z portalem www.fly.pl, który oferował bogatą ofertę wyjazdów do Grecji w promocji first minute. Poprosiłam o propozycje hoteli przystosowanych dla osób na wózkach inwalidzkich. Okazało się to niełatwe, bo Kreta to malownicze miejsce, ale większość hoteli położona jest pośród skał, często na wzniesieniach. Ostatecznie wybór padł na 3+ gwiazdkowy hotel Bella Pais w Maleme w zachodniej Krecie.

Kilkugodzinny lot czarterowy do Chanii z Wrocławia przebiegł bez problemów. Obsługa obydwu lotnisk doskonale radzi sobie z serwisem dla niepełnosprawnych. Czas na Krecie przesuwamy o jedną godzinę do przodu. W Chanii oprócz słońca Hellady czekał na nas autokar rozwożący turystów do poszczególnych hoteli. Kalimera, Grecjo! Kierowca sprawnie wniósł nas do środka i w niespełna godzinę byłyśmy na miejscu.

Hotel okazał się obiektem wyposażonym w podjazdy (nieco strome), ale bez specjalnie przystosowanych pokoi. W pokoju zastałyśmy bardzo niskie łóżka, a w łazience zabudowaną kabinę prysznicową. Zgłosiłam problem w recepcji, sugerując pewne zmiany. Wymieniono nam materace na wyższe, a szklaną zabudowę kabiny usunięto (rozbijając ją przy tym w drobny mak!), ale po tych zmianach pokój (bardzo przestronny) spełniał już nasze wymagania. Duży balkon i aneks kuchenny były niezaprzeczalnym atutem, a widok na rozłożystą, dorodną palmę codziennie przypominał, że jesteśmy w strefie śródziemnomorskiej.

Klimatycznie i ciepło, czyli bosko, bo takie określenie samorzutnie kojarzy się z tą największą grecką wyspą. Kreta to ojczyzną Zeusa, jednego z najważniejszych greckich bogów, który pod postacią byka uwiódł i porwał księżniczkę sydońską Europę. Zamieszkawszy na Krecie, Europa urodziła Zeusowi trzech synów: Minosa, Radamantysa i Sarpedona..

Mit o pięknej Europie i białym byku jest częstym motywem w sztuce i odnosi się do historii naszej cywilizacji. Jest tu miłość, porzucenie, budowanie tożsamości i przemiana – wszystko to, co stanowi jeden z kręgów naszej europejskiej egzystencji.

To także wyspa Greka Zorby i jego twórcy – pisarza Nikosa Kazantzakisa. Na plaży w Stavros szalony Grek, stojąc na zgliszczach, wypowiedział słowa, które stały się legendą: – Szefie, czy widziałeś kiedykolwiek piękniejszą katastrofę? A katastrophé to po grecku „przewrót; pokonanie”. Czyli – niekoniecznie nieszczęście.

W naszym kameralnym hotelu było dużo rodzin z dziećmi, bo leniwa i spokojna atmosfera miasteczka sprzyjała spokojnemu wypoczynkowi. W pobliżu znajduje się ładna promenada, supermarket, kilka tawern, które ożywają wieczorem. W hotelu jest niewielki basen, więc chętnie pływałyśmy dla ochłody, korzystając z pomocy silnych rodaków, którzy pomagali nam przy wchodzeniu i wychodzeniu.

W hotelowym barze serwowano świetną (jak w całej Grecji) mrożoną kawę frappe, a więc dostępne było wszystko, czego trzeba do słodkiego lenistwa. Nie chciałyśmy jednak ograniczać naszego pobytu tylko do biernego wypoczynku. Nie wszystkie miejsca i formy zwiedzania były dla nas dostępne, ale bardzo chciałyśmy zobaczyć najważniejsze i najpiękniejsze miejsca Krety.

Wycieczka do Chanii i Theriso była w cenie pobytu dzięki wczesnej rezerwacji. Pomoc kierowcy znowu okazała się nieodzowna. Wiele zawdzięczamy właśnie tej grupie zawodowej, bo bardzo często w czasie naszych samodzielnych podróży to właśnie silne i pomocne ramiona kierowców autokarów umożliwiały nam udział w wycieczkach. Nasza wiedza o Chanii ograniczała się do przewodnikowych informacji, często opisujących to miasto jako najpiękniejsze na Krecie.

Wysiadamy przy Placu Wolności z pomnikiem Eleftheriosa Wenizelosa, greckiego polityka, wielokrotnego premiera. Jego imię pochodzące od słowa elephteria – co znaczy „wolność” – już naznaczyło jego przyszły los.

Zwiedzanie zaczynamy od Agory – wielkiej hali targowej. Można tu kupić niemal wszystko: świeże ryby, owoce, oliwę z oliwek, przyprawy, sery (nie bez powodu Arabowie nazywali Chanię „Rhiaddh El Djobn” – Miasto sera). Próbujemy się targować, ale sprzedawcy głośno zachwalają swoje towary i niechętnie obniżają ceny.

W końcu kupujemy chałwę, miód tymiankowy, oliwkowe mydełka i idziemy do kościoła św. Mikołaja z XIII wieku. Budowla przetrwała zawirowania historyczne, ale w międzyczasie dobudowano minaret. I podjazd. Czas i cywilizacja zostawiają swoje ślady. W pobliżu jest też mały, piękny kościół św. Franciszka z figurą patrona na dziedzińcu. Ptaki często przysiadają na jego ramionach. Jakby przyciągała je jego niewidzialna, opiekuńcza moc.

Wizytówką Chanii jest Port Wenecki i stare miasto o wielokulturowym charakterze. Nadmorska promenada jest pełna restauracji, kafejek, sklepików. Drogo. Ale w cenę wliczony jest widok na XVI-wieczną latarnię morską, statki, jasną kopułę Meczetu Janczarów. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca. Splatają się tu motywy greckie, arabskie, tureckie, weneckie i żydowskie. Mnóstwo turystów, ale są też i uliczni grajkowie oraz żebracy; gości jednej z restauracji nachalnie zaczepiała młoda, śniada dziewczyna na wózku. Pobrzękując puszką z monetami prosiła o datki.

Po kilkugodzinnym pobycie w Chanii ruszamy do Theriso. To wąwóz z rodzinną wioską Eleftheriosa Wenizelosa, który tu stanął w 1905 roku na czele powstania. Dziś to parę spokojnych tawern, skromne domy, gaje oliwne, drzewka pomarańczowe. W największej z knajpek właściciel sam osobiście podaje menu w różnych językach, w domu ma mini muzeum, chętnie fotografuje się z turystami, bo sam jego wygląd jest lokalną atrakcją (tradycyjny strój, sumiaste wąsy). Sjesta, ale rytm pracy w wiosce jest odmierzany czasem przybywania tu autokarów z turystami.

U rezydenta wykupiłyśmy wycieczkę do Knossos. I tym razem pomoc silnego kierowcy okazała się niezbędna. Po ok. godzinie zatrzymaliśmy się na pierwszym postoju. Nie śmiałyśmy wychodzić, by nie fatygować znowu kierowcy i zostałyśmy same w autokarze. Po chwili zjawiła się miła pani z baru, Polka tam pracująca, i choć zapewniałyśmy, że niczego nam nie trzeba, to przyniosła nam pysze śniadanko – kawę, wodę i świeżutkie pączki. Prawdziwie polska gościnność! Posileni ruszyliśmy dalej.

Nasza przewodniczka, pani Jadzia, całą drogę ciekawie i zajmująco opowiadała o Grecji, przybliżając jej historię, mity i mentalność. Obecnie toczą się liczne dyskusje na temat sytuacji tego kraju w związku z kryzysem gospodarczym i falą strajków, jakie miały miejsce ostatnio. Wiele osób zastanawiało się, czy te niepokoje nie zakłócą wypoczynku.

Nic takiego nie miało miejsca, a Grecy nadal mile witają turystów, zdając sobie sprawę, że turystyka to prawdziwy róg obfitości. Ten starożytny pochodził od kozy Amaltei, która wykarmiła Zeusa, współczesny – turystyka – nadal jest niewyczerpanym źródłem dochodu. Niestety, wysokie ceny na Krecie mogą zniechęcać i zdaje się, że Grecy postanowili tym sposobem powetować sobie konieczność zaciskania pasa.

Bez wątpienia Grecja bardzo wiele wniosła do kultury i rozwoju ludzkości na przestrzeni wieków. Tylko w języku polskim mamy ok. 7 tys. słów pochodzących z greki np. „entuzjazm” pochodzi od enthousiasmós i dosłownie oznacza „owładnięcie przez Boga”, philosophia – to „umiłowanie mądrości”, „kimono” wywodzi się od cheimonas , co oznacza zimę, etc.

To starożytni Grecy dali nam największych filozofów, arcydzieła literatury, architektury i podwaliny wielu nauk. Idee starożytnych filozofów odegrały ogromną rolę w rozwoju myśli chrześcijańskiej. Święty Augustyn odwoływał się do myśli Platona, a Tomasz z Akwinu do Arystotelesa. Może powiedzenie „udawać Greka” nie powinno nieść ze sobą pejoratywnych skojarzeń?

W tym filozoficznym nastroju dotarliśmy do Knossos. Homer w „Odysei” napisał: Jest pośrodku ciemnego jak wino morza ziemia niejaka, Kreta, piękna i żyzna, wokół wodą oblana. Ludzi tam ćma i dziewięćdziesiąt miast. Największe wśród nich jest miasto Knossos, a królował w nim co dziewięć lat obierany król Minos, wielkiego Zeusa powiernik.

Naszą grupą zaopiekował się Jorgos – grecki przewodnik mówiący po polsku. Dość osobliwa to była polszczyzna, ale dzięki temu jego opowieści miały niepowtarzalny urok: „przegrał na kartach”, „mur jest na przepaści”, „sól bardzo dobrze się oceniała”. Prawda, że ładne? Jorgos czekał na nas z naręczem… parasoli, bo pogoda spłatała figla i tego dnia dość mocno padało, ale na szczęście nie przydały się. Z chwilą dojazdu do Knossos deszcz ustał.

Ruiny i pozostałości pałacu króla Minosa są w dużym stopniu dostępne dla osób mających kłopoty z poruszaniem się, choć niektóre podjazdy są dość prowizoryczne, a nawierzchnia nierówna lub piaszczysta. Do pokonania. Szczególnie, gdy wokół jest dużo chętnych do pomocy turystów i „współwycieczkowiczów” (Kamil, dzięki!).

Przy wejściu do kompleksu jest również dostosowana toaleta. Na wózku nie można dostać się do Sali Tronowej. W tym miejscu zwykle czeka też duża kolejka turystów, którzy chcą zobaczyć alabastrowe siedzisko, freski, gipsowe ławy. Podobno robią wrażenie, choć dzisiejsze Knossos zdaje się być po części zrekonstruowaną wizją jego odkrywcy Arthura Evansa. Ten angielski dżentelmen, samouk, wykupił znaczną część ziemi na Krecie i w 1900 roku rozpoczął zakrojone na szeroką skalę wykopaliska.

Knossos stanowiło centrum kultury minojskiej. Było to ponad tysiąc powiązanych ze sobą pokoi pełniących bardzo zróżnicowane funkcje, począwszy od pracowni rzemieślniczych, aż po magazyny żywności i pomieszczenia o charakterze religijnym. Wielki Pałac budowany był przez prawie 300 lat, począwszy od 1700 roku p.n.e.

Obecne freski to w znacznej części dzieła dwóch malarzy (ojca i syna noszących to same imię i nazwisko) Émile Gilléron, którzy na zlecenie Evansa odtwarzali naścienne malunki z mizernych resztek, jakie przetrwały. Oglądamy więc czyjeś wyobrażenie, czy wierną rekonstrukcję przeszłości?

Bez wyobraźni zwiedzanie i tak jest tylko oglądaniem. W ruinach Knossos czuje się antyczny przepych, są tam pozostałości kunsztu starożytnych artystów oraz ślady ich upodobań, stylu życia. Jednym z bardziej charakterystycznych elementów są czerwone kolumny. Choć obecnie są one wykonane z betonu, to oryginalnie były najprawdopodobniej zbudowane z cyprysowego pnia. Cyprys jest do dziś charakterystycznym elementem krajobrazu śródziemnomorskiego. Aż dziw, ze to wiecznie zielone drzewo w starożytnej Grecji był symbolem smutku i śmierci, poświęconym Hadesowi.

Kultura kreteńska charakteryzowała się zamiłowaniem do luksusu, a jeśli chodzi o modę, to pomysły antycznych projektantów zaskakują i dziś niezwykłą śmiałością; modne były np. suknie z dekoltami tak głębokimi, że odsłaniały całe piersi.

Kreteńczycy otaczali niezwykłą czcią byki, które były dla nich symbolem siły i witalności. Z Knossos wiąże się jeden z najbardziej znanych mitów greckich. Odkrywcom skomplikowany układ ścian nasunął skojarzenia z labiryntem, w którym mieszkał Minotaur – pół człowiek, pół byk, owoc związku żony króla Minosa Pazyfae i byka. Groźny Minotaur został zamknięty w zaprojektowanym przez Dedala labiryncie.

Minos zażądał od pokonanych Ateńczyków, by co 9 lat (wg innej wersji – co roku) składali mu ofiary z siedmiu młodzieńców i panien… Z trzecią ofiarą zgłosił się królewicz Tezeusz, który przybył, by zabić potwora. Pomogła mu (za pomocą kłębka nici) córka Minosa, Ariadna. Kolejny mit, w którym jest grzeszna namiętność, krew, walka, miłość i nienawiść.

Bohaterowie mitów mają ludzkie wady i zalety, a ich nieśmiertelne trwanie w naszej świadomości i kulturze pozwala na dopisanie własnej interpretacji lub wątku. Czy Minotaur to niebezpieczny potwór, czy może raczej wstydliwie ukrywane niepełnosprawne dziecko króla – rogacza? Czy miłość Ariadny do Tezeusza była tak ślepa, że pomogła mu zabić własnego brata? Czy Pazyfae naprawdę zakochała się w byku?

Już Owidiusz w „Metamorfozach” pozwolił sobie na ciekawą interpretację mitów greckich. Otóż Dedal, zanim postanowił uciec z Krety, musiał uciec na Kretę z Aten, po tym, jak zamordował swojego siostrzeńca. Ikar spadł z wysokości w ramach sprawiedliwości losu?

A Minos wcale nie był jakiś taki strasznie okrutny tylko dlatego, że kazał składać młodzież ateńską Minotaurowi na pożarcie. Uznano to za sprawiedliwą i łagodną karę dla Ateńczyków, którzy podstępnie zamordowali syna Minosa. Każda epoka ma swoją formę okrucieństwa, tak jak i swoje poczucie honoru, piękna, sprawiedliwości.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w centrum Heraklionu, który jest stolicą wyspy. Zgiełk, tłumy, mnóstwo knajpek i sklepików. W centrum miasta na placu Platia Wenizelu znajduje się najładniejsza (tak zapewniają przewodnicy i miejscowi) fontanna na wyspie, Fontanna Morosiniego. Niedaleko jest piękny port, do którego łatwo dotarłyśmy, bo było z górki. Z powrotem chętnie skorzystałyśmy z pomocy francuskich turystów. Po drodze można podziwiać Loggię – piękną wenecką budowlę wzniesioną w 1627 r., gdzie obecnie mają swoją siedzibę władze miasta.

Z Heraklionu pojechaliśmy do Rethymnonu. Wcześniej byłam przekonana, że to Chania jest najpiękniejszym miastem Krety. Rethymnon urzekł mnie jeszcze bardziej. Port wenecki, widok z fortecy, uliczki, choć kamieniste i trudne dla nas – „wózkowiczek”, to z zaułkami i detalami, które sprawiają, że przystajesz w zadziwieniu i zachwycie. W sklepiku u starej Greczynki kupiłyśmy parę drobiazgów (pani Jadzia pomogła targować się), jeszcze parę zdjęć i powrót do hotelu.

Następnego dnia wybrałam się kolorową kolejką na wycieczkę po dolinie Maleme. Najpierw próbowałam wytłumaczyć przewodniczce w jaki sposób może mi pomóc wejść. Po chwili zjawił się kierowca – nie najmłodszy Grek, który nie mówił po angielsku. Wziął mnie na ręce i bez słowa po prostu wsadził do kolejki. Po drodze mijaliśmy doliny, wąwozy, gaje oliwne, pomarańczowe. Na dłużej zatrzymaliśmy się przy cmentarzu niemieckich żołnierzy (na wzgórzu) oraz muzeum (schody). W czasie II wojny światowej desant niemiecki opanował po ciężkich walkach Kretę, zdobywając lotnisko w Maleme.

Kreta ma tak wiele do zaoferowania – klimat, zabytki, krajobrazy. Można tu odpocząć w cieniu historii i w słońcu współczesnych atrakcji.

Lilla Latus
fot. Archiwum Autorki

Zobacz galerię…

 

Udostępnij

Zachęcamy do zapisania się do Newslettera

Przeczytaj również